Motorpsycho - Yay!

Artur Chachlowski

Motorpsycho to prawdziwa muzyczna bestia – wypadają dobrze zarówno na swoich spektakularnych koncertach, jak i na kolejnych, entuzjastycznie przyjmowanych albumach. Działają nieprzerwanie od 1989 roku i niemal rokrocznie powracają z nową studyjną płytą. Tak jest i tym razem, gdyż ten pochodzący z Trondheim zespół po niespełna rocznej przerwie przypomina się nowym albumem (ktoś zliczył, że już 31. w dorobku Motorpsycho) zatytułowanym „Yay!”. Albumem, dodajmy, wielce zaskakującym…

Pod wieloma względami to album inny i wyjątkowy. Przede wszystkim dlatego, że zawiera… krótkie utwory akustyczne. Jest ich dziesięć, trwają łącznie 42 minuty i tworzą zestaw przepełniony intymnym, chwilami wręcz nokturnowo-akustycznym klimatem.

W muzyce Motorpsycho zawsze sporo było kontrastów, zawsze chodziło o równowagę między graniem ostrym i miękkim, elektrycznym i akustycznym, o tworzenie rzeczy epickich i kameralnych, mrocznych oraz radosnych… Tym razem przyszedł czas na lżejszą, akustyczną, piosenkową wręcz stronę twórczości Norwegów. Być może stało się tak dlatego, by zrównoważyć rozmach rozbudowanych kompozycji z poprzednich albumów (vide „Chariots of the Sun - To Phaeton on the Occasion of the Sunrise” z ubiegłorocznej płyty „Ancient Astronauts”), być może też po to, by do tego motorpsychowego ying dołożyć teraz yang…

Nie mam żadnych wątpliwości, że album „Yay!” powstał ‘dzięki’ pandemicznemu lockdownowi i tworzeniu w domowych studiach muzyki, która nie wymagała wielkich nakładów produkcyjnych, finansowych i logistycznych. Nagrywali w trójkę, ale pod koniec zeszłego roku Tomas Järmyr, który gra na perkusji i trochę śpiewa na tej płycie, zdecydował się opuścić zespół. Prace dokończył więc duet Bent Sæther - Hans Magnus Ryan. Tak powstały materiał został oddany w ręce producenckiego duetu Reine Fiske - Lars Fredrik Swahn. Ich praca wniosła do albumu nutkę lekkiego gatunkowego zawieszenia w rejonie muzyki określanej mianem ‘singer/songwriter’ oraz zaskakującą dozę akustycznej intymności.

Wiem, że ten album dla wielu okaże się totalną niespodzianką. Nie takiej płyty spodziewali się zapewne ci, którzy pokochali Motorpsycho za epickie i wielowątkowe psychodeliczne kompozycje. „Yay!” zanurzony jest mocno w późnych lat 60. i wczesnych 70. To album zaskakujący, niespodziewany i jest jak powiew świeżego powietrza, rzucający nowe światło na twórczość tego zespołu.

Rozpoczynający płytę utwór „Cold & Bored” składa się jakby z dwóch części, śródziemnomorskiej i latynoskiej, „Sentinels” to w większości utwór instrumentalny, a „Dank State” jest niesiony na skrzydłach psychodelicznego popu a’la The Beatles z okolic „Białego Albumu”. Idąc dalej tym tropem, nagranie „W.C.A.” ma sporo spójnego z nastrojem niektórych piosenek a-ha z zeszłorocznej płyty „True North”. Jest tu też co najmniej kilka bardzo zgrabnych utworów, czy raczej można by rzec: piosenek, które przywodzą na myśl twórczość duetu Simon & Garfunkel (uduchowiony „Patterns”, urocza ballada „Real Again”, miłosny temat o dziwacznym tytule „Loch Meaninglessness & The Mull Of Dull” czy umieszczone na samym końcu, opatrzone subtelną orkiestracją, nagranie „The Rapture”).

Na osobną wzmiankę zasługuje utwór inny niż reszta – efektowny, prawie ośmiominutowy, ciężki, mocno rockowy „Hotel Daedalus” pozostający pod wyraźnym wpływem ledzeppelinowskiego „Kashmiru”. Robi doskonałe wrażenie i zdecydowanie wyróżnia się na „Yay!”, ale wygląda na to, jak gdyby panowie z Motorpsycho od razu chcieli podkreślić, że nagranie to jest absolutnym wyjątkiem na tle innych, więc dla równowagi, jakby dla uspokojenia emocji, bezpośrednio po nim zamieścili ledwie kilkudziesięciosekundową instrumentalną, bardzo melancholijną miniaturkę „Scaredcrow”…

Na swoim nowym albumie Norwegowie pokazują kolejny aspekt swojej muzycznej osobowości i w sposób odważny przedstawiają alternatywę dla swoich ostatnich produkcji tak mocno naznaczonych złożonymi, często skomplikowanymi, koncepcjami. Rezultatem jest, w najlepszym tego słowa znaczeniu, dość ekscentryczny i akustyczny folk-prog-pop skierowany do szerszej niż zazwyczaj publiczności. Jestem jednak pewien, że nie o poszerzenie ‘targetu’ chodziło grupie Motorpsycho podczas pracy nad „Yay!”. Po prostu okoliczności pomogły w skomponowaniu takiej, a nie innej muzyki i w konsekwencji panowie Sæther i Ryan postanowili pokazać światu swoje nieco inne niż znane dotychczas muzyczne oblicze. I pokazali. I wiecie co? Spodobało mi się.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!