Marsh, Rhys - Towards The West

Artur Chachlowski

Tego urodzonego w Anglii, lecz od lat mieszkającego w Norwegii artystę, znamy z wielokrotnych prezentacji, zarówno w audycji MLWZ, jak i też z recenzji jego płyt publikowanych na naszych łamach. Płyt nagranych solo, lecz także z projektami Kaukasus, Mandala, Rhys Marsh & The Autumn Ghost, The Opium Cartel, When Mary czy innymi artystami, jak Tim Bowness czy Silje Leirvik.

Poprzedni solowy, wydany w 2019 roku, album Rhysa Marsha pt. „October After All” spotkał się z ciepłym przyjęciem publiczności. Od tego czasu minęła muzyczna epoka. Nadszedł covid, życie artystyczne uległo znacznemu wyhamowaniu, ale przede wszystkim sporo zmieniło się też w życiu osobistym naszego bohatera. Prace nad najnowszym albumem były wyjątkowo trudne. Rhys zaczął komponować nowy materiał we wrześniu ubiegłego roku i kiedy miał już gotową właściwie całą muzykę, zachorował jego ojciec, który niestety zmarł pod koniec października. Po kilku miesiącach żałoby Rhys powrócił do pracy nad tekstami i wokalami. Wyszedł z tego album bardzo osobisty i absolutnie wyjątkowy. Wszystkie piosenki opowiadają o dość specyficznych momentach w czasie, które Rhys dzielił razem z tatą. Niektóre utwory wydają się niesamowicie smutne i bolesne, będące muzycznym pożegnaniem się z osobą, która była dla niego źródłem inspiracji. Bo przecież to dzięki ojcu Rhys zajął się muzyką, uczynił z niej pasję oraz pomysł na życie.

Nie umiem powiedzieć czy ta utrzymana w wybitnie melancholijnym nastroju płyta okazała się dla Rhysa Marsha swoistym katharsis, ale wiem jedno: dzięki niej wyraził on siebie, wyrzucił z siebie uczucia i emocje towarzyszące ostatnim dniom życia swojego ojca. Myślę też, że może być on dumny z tego albumu i organicznego sposobu, w jaki powstały wypełniające go piosenki.

Muzyka na albumie „Towards The West” jest oparta na akustyce. Zanurzona jest ona w głębię aksamitnych brzmień fortepianu, przy pomocy której Rhys idealnie oddaje melancholię i smutek, które towarzyszyły całemu procesowi twórczemu. Gdzieniegdzie, na zasadzie kontrastu, fortepianowym liniom melodycznym towarzyszą nieco bardziej szorstkie dźwięki akustycznych i elektrycznych gitar, oszczędna perkusja oraz – co chyba najpiękniejsze i najważniejsze na tym albumie – nastrojowe partie melotronu. Dało to efekt zgoła magiczny…

Konglomerat siedmiu tematów wypełniających program albumu, pomimo tego, że pośród nich znajdują się zarówno utwory krótsze („Loved And Lost”, „Grenville Street”, „Aspen”), jak i dłuższe (ośmiominutowe „Cauterise” i „We’ll See You Again”, a „The Gold In The Sun” trwa nawet dziesięć minut!) tworzy niezwykle spójną całość, której najlepiej słucha się w jednym kawałku – od pierwszej do ostatniej, 39. minuty. I każda z tych piosenek, pomimo elegijnego nastroju, obdarzona jest niezwykłej urody linią melodyczną. Dzięki temu płyty „Towards The West” słucha się doprawdy wyśmienicie.

Trenodyczny charakter albumu ma oczywiście swoje odzwierciedlenie w tekstach mówiących o chwilach, które artysta spędził ze swoim ojcem i o wydarzeniach, które przyszło im doświadczać razem. Zaśpiewane są one ciepłym, delikatnym i niewytężonym głosem, co zdecydowanie wzmacnia ogólny efekt melancholii panującej na tym krążku. W jednym z utworów („It’s Like You Always Said”) wpleciono nawet fragment wywiadu, który ojciec Rhysa przeprowadził w 1970 roku. W innym fragmencie („Aspen”) Rhys wykorzystał też głos swojego synka, z którym razem śpiewają wymowne słowa kończące płytę: „You’re always in my mind, you’re always in my heart”…

Płyta „Towards The West” to rzecz niezwykłej urody. Refleksyjna, smutna, melancholijna, pełna zadumy oraz przesycona głęboką nostalgią i duchowym wyciszeniem... A przy tym piękna, trafiająca do serca i przemawiająca do wyobraźni słuchacza. Tak to już jest, że najpiękniejsze piosenki powstają w wyjątkowo smutnych okolicznościach. Tak jest i tym razem. Dla każdego, kto choć raz doświadczył głębokiej straty, utwory te z pewnością odbiją się w sercu głębokim echem oraz na długo pozostaną w pamięci.

Jeżeli intencją Rhysa Marsha było oddanie hołdu zmarłemu ojcu, to nie mógł tego zrobić w sposób bardziej prawdziwy i przekonywujący. I jestem pewien, że podobne odczucia pojawią się także u tych słuchaczy, którzy podczas słuchania obiektywnie porzucą kontekst odchodzenia i śmierci, a skupią się wyłącznie na samych walorach artystycznych. Bo „Towards The West” to po prostu wspaniała, bardzo udana płyta wypełniona autentycznie piękną muzyką.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!