Dorsey, Matt - Let Go

Artur Chachlowski

Ileż ciekawej muzyki potrafi zrodzić się z jednego zespołu, gdy tworzą go tak wspaniałe muzyczne osobowości. Sound Of Contact… Czy ktoś pamięta mocno obrośnięty już dzisiaj statusem legendy album zatytułowany „Dimensionaut” (2013)? Gdy wydawało się, że po tak entuzjastycznym przyjęciu tego materiału zespół pójdzie za ciosem i dostarczy serię kolejnych, równie udanych albumów, wszystko niestety posypało się jak domek z kart – Sound Of Contact rozpadł się i wygląda na to, że to już definitywnie zamknięty rozdział. Dobrą stroną tej historii jest tylko to, że tworzący go muzycy, aczkolwiek każdy z nich poszedł we własną stronę, wciąż dostarczają nam sporo radości swoimi nowymi projektami: Simon Collins solo, Dave Kerzner solo i ze swoim nowym projektem In Continuum, a niedawno ze swoją nową muzyką objawił się Matt Dorsey.

Dorsey pochodzi z Kalifornii. Dorastając w domu pełnym muzyki, stało się jasne, że wcześniej czy później wyląduje na scenie. Jego kariera muzyczna rozpoczęła się od tworzenia oryginalnej muzyki ze swoim licealnym zespołem Vital Image (grał tam na basie, klawiszach i śpiewał w chórkach). Następnie założył The Matt Dorsey Band, ale nie odniósł z nim wielkich sukcesów, ale za to swój pierwszy profesjonalny koncert dał jako basista nie u byle kogo, bo w zespole towarzyszącym na koncertach samej Beth Hart. Kiedy trasa z Beth dobiegła końca, Matt dołączył do Simona Collinsa, najstarszego syna Phila Collinsa, aby wraz z nim wyruszyć w trasę promującą jego trzeci album. W zespole Collinsa Matt był klawiszowcem, drugim gitarzystą i wokalistą wspierającym Simona na żywo. Niedługo potem, Matt i Simon spotkali na swojej drodze Dave'a Kerznera i Kelly Nordstroma i wraz z nimi utworzyli zespół, Sound Of Contact właśnie. Wydali świetnie przyjęty, wspomniany już na wstępie, album „Dimensionaut” i przez kilka lat koncertowali po Europie i Stanach Zjednoczonych. Niestety, nic nie może wiecznie trwać i po rozpadzie zespołu Matt kontynuował współpracę z Dave’em Kerznerem w In Continuum (zagrał na dwóch, wydanych w 2019 roku płytach „Acceleration Theory, Part One – AlienA” i „Acceleration Theory, Part Two – Annihilation”). Niedługo potem skupił się na zupełnie innym projekcie o nazwie Circuline a ostatnio związał się z supergrupą ProgJect wykonującą covery rocka klasyków progresywnego (działa w niej wraz Michaelem Sadlerem, Ryo Okumoto, Mikiem Keneallym i Jonathanem Moverem).

Najnowszym muzycznym ‘dzieckiem’ Matta Dorseya jest jego pierwszy wydany na własny rachunek album zatytułowany „Let Go”. Skomponował go i wyprodukował w swoim domowym studio w Kalifornii, a do współpracy zaprosił starych, dobrych znajomych: Jonathan Mover (którego zapewne wszyscy pamiętają z projektu GTR oraz krótkiego epizodu w grupie Marillion) zagrał na perkusji, w trzech kompozycjach na perkusji pojawił się też Marco Minnemann, Dave Kerzner wykonał soczystą solówkę na syntezatorze w jednym utworze („Waiting For The Fall”), a sam Dorsey zagrał na gitarach, basie, instrumentach klawiszowych i perkusyjnych, a także stanął za mikrofonem. Wyszła z tego bardzo przyjemna, piosenkowa płyta idealnie mieszcząca się w konwencji melodyjnego progressive pop rocka.

Program albumu „Let Go” wypełnia osiem nagrań, bardzo miłych dla stroniących od hałasu uszu, pogodnych jak każdy dzień w słonecznej Kalifornii i prezentujących sobą mieszankę wszelkich wpływów, którymi Dorsey fascynował się dorastając, kiedy to namiętnie słuchał muzyki Rush, Yes, Pink Floyd, Steely Dan, XTC, The Police, Petera Gabriela i Genesis. Jego lekko przymglony wokal przypomina mi Kevina Moore’a, szczególnie gdy stał on za mikrofonem w zespole Office Of Strategic Influence. I długimi chwilami płyta „Let Go” przywodzi mi na myśl niektóre, bardziej piosenkowe, utwory OSI.

Spośród wypełniających ten album utworów najbardziej przypadły mi do gustu nagrania „Castles Made Of Sand” (we wspaniały sposób otwiera to wydawnictwo), „Impossible Friends” (to chyba najbardziej melodyjny, obdarzony chwytliwym refrenem, utwór na płycie), utrzymane w duchu ‘progresywnego mariachi’ (ten termin wymyśliłem na potrzeby tej recenzji, ale idealnie pasuje on do klimatu tej piosenki) „Echo”, tytułowe nagranie „Let Go” oraz „Waiting For The Fall” (głównie z powodu spektakularnego udziału Dave’a Kerznera). Niemniej całego, niedługiego przecież, bo trwającego niewiele ponad pół godziny, albumu słucha się naprawdę nieźle. To bardzo przyjemna, pogodna pozycja w sam raz na trwającą u nas, wciąż jeszcze ciepłą jak kalifornijskie lato, wakacyjną porę.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!