Soft Machine - Other Doors

Jacek Kurek

To było jedno z najbardziej niezapomnianych muzycznych odkryć mojej młodości. Canterbury Sound (vel Canterbury Scene)… Jakkolwiek umownie odwoływać się do tych dwóch splecionych z sobą słów, spodziewać się można muzyki wyrafinowanej i intelektualnie rozbudzonej, najczęściej wymagającej i – przynamniej dla takich jak ja – zachwycającej. Oczywiście znacząco zróżnicowanej – od Caravan po Soft Machine, poprzez całe konstelacje wykonawców, z których wymieńmy na pierwszym miejscu dającą początek obu The Wilde Flowers, nie zapominając też jednak o Egg, Arzachel (efemerycznym, ale z fenomenalnym albumem o takim samym tytule będącym efektem pracy po godzinach muzyków Egg), Khan, Matching Mole, Soft Heap, Spirogyra, Hatfield and The North, National Health, Isotope, Henry Cow czy Gong, a ujmując kwestię bardziej personalnie, wskażmy zaledwie niektórych bohaterów tej sceny: Mike Ratledge, Robert Wyatt, Elton Dean, Hugh Hopper, Dave Stewart (pianista nie gitarzysta), Brian Hopper, Keith Tippett, Jimmy Hastings, Pye Hastings, Dave Sinclair, Richard Sinclair, Kevin Ayers, Pip Pyle, Daevid Allen, Fred Frith, Karl Jenkins, Barbara Gaskin i wielu, doprawdy wielu innych. I gdy popatrzeć na składy kanterberyjskich grup przewijają się tam nazwiska często tych samych muzyków.

Zespół Soft Machine na przestrzeni 55 lat współtworzyło blisko trzydziestu. Nadszedł też w drugiej połowie lat 70. czas żartów Andy’ego Latimera, że jego, londyński wszak, zespół Camel powinien zmienić nazwę na Caramel, z uwagi na zasilających go wówczas muzyków z grupy Caravan. Trudno wyobrazić sobie solowe płyty nieodżałowanej pamięci Syda Barretta bez kanterberyjskiej pomocy Roberta Wyatta, Hugha Hoppera, Mike’a Ratledge’a i bliskich temu gronu Davida Gilmoura z Rickiem Wrightem, wszak i muzycy Pink Floyd byli w ten muzyczny świat zaangażowani (vide brzmienie arcywybornej płyty „Nick Mason’s Fictitious Sports” z 1981 r.). I King Crimson, oczywiście z udziałem m.in. Keitha Tippetta, Nicka Evansa czy Marca Chariga. No, a lider Karmazynowego Króla, Robert Fripp, występujący w jakże kanterberyjskim projekcie Centipede - to także dobry przykład. Mamy jeszcze Mike’a Oldfielda, Steve’a Hillage’a, ale stop! Bo zaraz zamiast zaproszenia do zapoznania się z najnowszą płytą Soft Machine wypłynie mi tu spod klawiatury esej o Canterbury. To, że jeden już kiedyś napisałem, nie zatrzymało – jak się okazuje – mojego apetytu na następne… Niestety Canterbury to nie jedyna moja słabość, ale do rzeczy…

Obecnie na czele Soft Machine stoi John Etheridge, który dołączył do grupy już po nagraniu jej najbardziej „rewolucyjnych” pierwszych i, powiedzmy sobie szczerze, najważniejszych albumów. Ten wspaniały muzyk pojawił się bowiem dopiero na płycie „Softs” z 1976 r. Towarzyszy mu zmarły w tych dniach (16 września br.), nieodżałowanej pamięci John Marshall, grający już na wybornych płytach „Fifth” (1972), „Six” (1973), „Seven” (1973) i „Bundles” (1975) – ta ostatnia z nieocenionym wkładem świętej pamięci Allana Holdswortha (już wiemy, że na tegorocznych koncertach Soft Machine w Polsce Marshalla zastąpi dosłownie rozchwytywany izraelski perkusista Asaf Sirkis). Wprawdzie tylko gościnne i zaledwie w dwóch utworach obecny jest też na krążku fenomenalny Roy Babbington, w składzie zespołu (z przerwami) już od znakomitego albumu „Fourth” (1971). Ponadto grupę tworzą obecnie jeszcze Fred Thelonious Baker i Theo Travis. Odpowiedzialność za projekt okładki wziął na siebie Lasse Hoile doskonale znany miłośnikom Porcupine Tree, Stevena Wilsona czy projektu Blackfield.

Płyta „Other Doors” to najwyższy poziom jazz rocka spod znaku Canterbury, a więc mocno osadzonego w korzeniach estetyki nie tyle amerykańskiej, co europejskiej z domieszką wybornie potraktowanej eksperymentalnej kameralistyki. W przeciwieństwie do innych zespołów z nurtu rocka symfonicznego czy progresywnego nie czerpała ona (z małymi wyjątkami) inspiracji muzyki z baroku czy romantyzmu, ale raczej (i jakże umiejętnie) tej z pierwszych dekad XX w., tym samym stanowiła niepowtarzalną i odrębną jakość. Echa takiego myślenia oczywiście wybrzmiewają na „Other Doors”, choć to już nie czasy na kolejne rewolucje, a raczej smakowanie wyrafinowanego piękna. Mniej odwołującego się może do uczuć, za to bardziej do intelektu, ale to domena Soft Machine od pierwszej płyty.

Ta najnowsza zawiera 17 utworów (w tym 4 to bonusy). Wiele nie trwa nawet 4 minut, choć swobodnie improwizowany „Crooked Usage” ma ich 8 i pół. Miłym wspomnieniem są też: „Penny Hitch” - utwór, którego pierwsza wersja pojawia się na albumu „Seven” - oraz „Joy Of Toy” pamiętany z debiutu grupy. Tych kilkanaście jazzowo-rockowych odsłon to muzyka mocno rozimprowizowana i grana przez znakomicie rozumiejących się artystów. Rozpoczynają delikatnie, nieco egzotyzującym, przestrzennym utworem „Careless Eyes”, po nim we wspomnianym „Penny Hitch” atmosfera nie ulega zmianie, pojawia się natomiast tak bardzo charakterystyczny bas Roya Babbingtona, płynący z gracją i rozkołysany, do którego po momencie dołącza subtelne brzmienie saksofonu Theo Travisa (na płycie chętnie sięga też po flet) i gitara Etheridge’a. Całość spina klawiszowy kunszt bogatego w talenty instrumentalne Travisa oraz z wyczuciem towarzyszącego mu na perkusji Johna Marshalla. I tak też jest do końca, tyle, że delikatne, pełne urody frazy przeplatają się z nieskrępowanymi improwizacjami, momentami mocno zakręconymi. Dominują: erudycja i dojrzałość, ale – jak to w tradycji kanterberyjskiej – nie brakuje także wolności i przewrotności.

Trafnie i bardzo obiecująco kończy omówienie tej płyty George’a Cole’a: „What’s also clear is that with Travis and Etheridge at the helm, the future of Soft Machine is in good hands”. (https://jazzviews.net/soft-machine-other-doors/)

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!