Remedy - Something That Your Eyes Won't See

Artur Chachlowski

Szwedzi z grupy Remedy grają wyrafinowanego, melodyjnego rocka z silnymi nawiązaniami do lat 80., ale też z dużą dozą nowoczesnych pierwiastków. „Something That Your Eyes Won’t See” to ich debiutancki album zawierający muzykę napędzaną przez energetyczne gitary, krystalicznie czyste wokale oraz chwytliwe piosenki. Wszystkie one charakteryzują się ciekawymi liniami melodycznymi, harmonijnym brzmieniem i nienaganną produkcją.

Początki zespołu Remedy sięgają 2020 roku, kiedy to w wyniku covidowej pandemii muzycy tracili swoje regularne prace jako artyści koncertujący. I w związku z tym mieli dużo wolnego czasu. Roland „Rolli” Forsmann – muzyk wybrany swego czasu przez Briana Maya i Rogera Taylora do musicalu „We Will Rock You” - zdecydował się nagrać ze swoim mieszkającym po sąsiedzku wieloletnim przyjacielem oraz piosenkarzem Robertem van der Zwanem kilka piosenkowych szkiców, które – ku zaskoczeniu obu panów - okazały się na wyraz ciekawe. Postanowili więc rozszerzyć swoją współpracę. Zaprosili do domowego studia keyboardzistę Jonasa Öijvalla (Tiamat, Jimi Jamison), który nagrał parte instrumentów klawiszowych, a Niclas Eriksson dodał perkusję. Rolli wyprodukował piosenki wraz z Sörenem Kronqvistem, dodał także kilka dodatkowych chórków i dodatkowe klawisze nagrane przez Sörena.

Niepodziewanie okazało się, że materiału jest na tyle dużo, że wystarczy go na co najmniej jedną płytę. Nie czekali więc długo, tylko, już jako Remedy, wydali go na płycie zatytułowanej „Something That Your Eyes Won’t See”. Zawiera ona dziesięć utworów, które z pewnością spodobają się fanom twórczości grup Rainbow, Scorpions, Def Leppard, Black Sabbath, Pretty Maids, Foreigner, Toto, Survivor czy też Yngwie Malmsteena i Joe Lynna Turnera.

Melodyjny, wielobarwny i niezwykle melodyjny hard rock w wykonaniu grupy Remedy potrafi zachwycić swoja przebojowością, dynamiką, ale też i liryzmem. Gdyby dobrze wsłuchać się w tą muzykę, przymknąć oczy i dać się porwać wspomnieniom, to można by śmiało odnieść wrażenie, że słuchamy jakiegoś zagubionego krążka z epoki lat 80. I to krążka całkiem udanego, przy którym naprawdę można nieźle poszaleć (utwory „Living On The Edge”, „I Wanna Have It All” i „Marylin” to prawdziwe muzyczne killery w niezwykle spektakularny sposób otwierające ten album), pomachać czupryną w ekstatycznym szaleństwie (idealnie nadają się do tego utwory „Sinners And Saints” oraz „My Devil Within”), wtulić się w tańcu w ramiona ukochanej osoby („Sundays At Nine” i „Lifeline” to typowe ‘pościelówy’), a także pozwolić pracować wyobraźni i przeżywać prawdziwe muzyczne uniesienia (utwory „Scream In Silence” czy „Thunder In The Dark” wymykają się wszelkim schematom i etykietkom związanym ze stereotypowo rozumianym melodyjnym hard rockiem).

Może to nieco sentymentalne, co napiszę na sam koniec, ale ilekroć słucham tej płyty czuję się jakby ubywało mi jakieś 40 lat…

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!