Apogee - Through The Gate

Tomasz Dudkowski

Grupa Versus X od kilkunastu już lat tkwi w hibernacji. Arne Schäfer i koledzy, mimo podejmowania prób ponownego stworzenia materiału pod tym szyldem, póki co zamknęli swoją dyskografię albumami „Primordial Ocean” z roku 2008 i wydanym 2 lata później koncertowym „Live At Maximal”. Wspomniany Schäfer nie próżnuje jednak i dość regularnie prezentuje światu nowe wydawnictwa swojego projektu Apogee. Dość powiedzieć, że jeśli dobrze liczę, wydany w listopadzie album „Through The Gate” jest już dziesiątym sygnowanym tą nazwą. Płyta ukazała się 2 lata po krążku “The Blessing And The Curse”. Począwszy od albumu “The Art Of Mind” (2015) stałym współpracownikiem Arne jest perkusista Eberhard Graef. Za wszystkie pozostałe dźwięki odpowiada sam lider.

Tradycyjnie album jest stosunkowo długi, bo zawiera ponad 68 minut muzyki, które zostały podzielone pomiędzy sześć ścieżek. Cztery z nich to kilkunastominutowe kolosy. O pozostałych dwóch, mimo mniej okazałego czasu trwania, też trudno mówić w kategoriach „radio – friendly”. Ale po kolei. Słysząc pierwsze kilka sekund otwierającego wydawnictwo nagrania „No One But Ourselves” można ulec wrażeniu, że przez pomyłkę w odtwarzaczu znalazł się album… Riverside, ale po chwili za sprawą charakterystycznych brzmień instrumentów klawiszowych wracamy do lat 70. I już wiemy, że Arne jednak nie zmienił swoich fascynacji muzycznych i nadal będziemy poruszali się w klimatach wykreowanych niegdyś przez Genesis, King Crimson, Gentle Giant i może trochę przez Van Der Graaf Generator. Dużo tu Hammondów, melotronu, syntezatorów, fortepianu, basowych akordów, podniosłych gitarowych partii i charakterystycznego wokalu lidera, który śpiewa o potrzebie zmian, a jednocześnie apeluje o pokój i tolerancję – w końcu aż tak bardzo się nie różnimy:

“Certainties believed are suddenly debased - trust is undermined within

We’re licking our wounds grown tired of the fight - a pile of broken glass remains

We need to get out of there by all of our means - to escape from this vicious circle

and wash the bane out of our souls

No one but ourselves to deliver

Why can’t we bethink ourselves of commonality and recognise

Diversity the flavor our souls in exercise

Our visions of the world are not that different as we may constantly claim

Our fundamental needs are just the same - so why can’t we refrain

From keeping on to cause each other pain”.

Po tej 14-minutowej kompozycji, Apogee raczy nas niewiele krótszą (12 i pół minuty) zatytułowaną „Emotional Feedback”. Czaruje ona początkowo lekkim klimatem ze zwiewnymi dźwiękami gitary i melodyjnym śpiewem. Arne ponownie porusza temat zmieniającego się świata, nowych zwyczajów i podziałów w społeczeństwie:

“A changing society – a shift we hardly recognise

A new mentality – a view for open skies

Only few years ago some things still seemed acceptable

Now moved into zone no-go – we have to pay a price

Some claim for customary rights to keep their hardened view

Reluctant to accept staying in queue

 

We’ve been divided into adherents of two different views

Some keen to welcome what some others still refuse

We’ve got democracy – our chance to vote which way to go

Majority defines the common law

 

To please anyone is impossible – new rules will always cause dispute

This is a fact our system is designed upon

We got to reserve our emotional feedback to cases well justified

Crises will soon align our minds and steer us right”.

Na wyróżnienie zasługuje ciekawa część instrumentalna, w której słyszymy gitarowo-organowy duet oraz syntezatorowe flety i wiolonczelę na fortepianowym tle. W końcówce natomiast Schäfer prezentuje nam intrygujący motyw w stylu Camel, grany unisono przez Hammondy i gitarę.

„At The Crossroads” to najkrótsza, “zaledwie” pięciominutowa, pozycja w zestawie. Mimo bardziej zwięzłej formy i niemal piosenkowego charakteru i tu możemy zachwycić się wspaniałymi partiami instrumentów klawiszowych (głównie fortepianu i Hammondów), syntezatorowym fletem, bluesową gitarą czy pobrzmiewającymi w tle dzwonkami.

Było najkrócej, zatem teraz pora na najdłuższą propozycję w postaci nagrania tytułowego. Mamy tu ponownie pełną paletę klawiszowych barw, począwszy od niemal barokowego pianina we wstępie, przez klasyczny fortepian, melotronowe tła, organy, solo na Moogu oraz syntezatorowe partie saksofonu i fletu. Jeśli chodzi o gitarę, to słyszymy pojawiające się w tle tradycyjne akordy, a wśród partii solowych wyróżnia się fragment z orientalnym motywem oraz camelowy popis w drugiej części. Całość spaja wysmakowana praca sekcji rytmicznej. Niemniej ciekawie jest w warstwie wokalnej – tu na wyróżnienie zasługuje zabawa z przechodzeniem z jednego kanału stereo w drugi oraz wyciszona partia, gdzie śpiew Arne wybrzmiewa na tle duetu fortepian – flet oraz podniosły finał. W tekście po raz kolejny autor porusza temat potrzeby zmian naszego zachowania, wyciągnięcia wniosków z historii, by przetrwać jako gatunek:

“We’re approaching the edge – in intellectual terms

we’re getting close looking back far beyond

and the more we approach the strangest mysteries will be revealed

Digging deep into fascinating history of the deep sky field

 

Thousands of years we’ve been exploiting the limited treasures of the earth till we

suddenly came to realising the challenging long term consequences and

Far too late we’re trying to change the system running

In our minds cognition slowly forms

Possibly we will be decaying and ultimately be disappearing

unable to reach the next alternative – so far away a place where we could live

Still there’s hope exploring the

striking source of energy of the universe we might control

Turning to reality – offering possibilities - never been anticipated once before”.

Na przedostatniej ścieżce możemy usłyszeć drugie krótsze nagranie, choć w tym przypadku oznacza to 8 i pół minuty muzyki. A ta składająca się na kompozycję „Keep The Flame” po raz kolejny jest wysokich lotów. Wstęp, mogący kojarzyć się z dokonaniami The Flower Kings, zagrany jest głównie na akustycznej gitarze i takimż basie, z lekkim śpiewem przy akompaniamencie fortepianu. Potem przestrzeń wypełniają także melotronowe podkłady oraz melodyjna gitara. Nastrój zmienia się w trzeciej minucie, gdy na czoło wysuwa się wyśmienita, bardziej zadziorna, partia solowa zagrana na sześciu strunach na tle wypełnionym brzmieniami Hammondów, po której przychodzi chwytliwy syntezatorowy motyw. Mniej więcej w połowie mamy krótki pojedynek gitarowo–organowy, po którym wracamy do klimatów z początku pieśni wzbogaconych orkiestracjami.

I tak docieramy do finału, w postaci kolejnej epickiej pieśni zatytułowanej „The Turning Point”. Początek to organy, spokojny rytm oraz śpiewany niemal szeptem, a potem recytowany tekst o potrzebie zjednoczenia si,ę by przetrwać:

“How on earth we did get in there ?

Was it all just planned in advance to fool us all by keeping us calm ?

Have we been too careless and didn’t see ?

The signs so clear – the impacts coming near- but no one seemed to fear at all

How the hell we did not perceive that a wedge was driven between us

makes us weak by fighting ourselves - though we’re facing the greatest of challenges

in history - up front can only be - resolved collectively - by all

This might well be a turning point in history to decide

the fate of all mankind will be - alternate ways to find and see

our last chance to survive”.

Po tej części otrzymujemy fragment z iście kosmicznymi partiami wszelakich instrumentów klawiszowych od Mooga przez Hammondy po fortepian oraz wysmakowane gitarowe melodie. W siódmej minucie zaczyna się mocno crimsonowa część z charakterystyczną gitarą (popis na tle figury basowej palce lizać!), solem na organach oraz fragmentem z duetem melotron – fortepian. Jeszcze jeden fragment z przywołaniem klimatów z początków nagrania (choć z bardziej rozbudowaną partią bębnów Graefa) oraz „pachnąca Hackettem” mówiona część i płyta dobiega końca.

Czas spędzony w towarzystwie najnowszego dzieła Arne Schäfera mija niezwykle przyjemnie pozwalając odpłynąć w muzyczne pejzaże rodem z lat 70. Artysta pozostaje wierny swoim inspiracjom, nie próbuje flirtów z, powiedzmy, muzyką elektroniczną czy metalową, ale konsekwentnie eksploruje klasyczne progrockowe ścieżki. Robi to jednak z taką gracją i wielkim wykonawczym kunsztem, że pomimo podobieństwa do wcześniejszych pozycji sygnowanych nazwą Apogee, album „Through The Gate” nie tylko nie nudzi, ale zachęca do ponownego naciśnięcia przycisku „play” i zagłębienia się w morze wykwintnych dźwięków serwowanych przez niemieckiego muzyka.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!