Kayanis - Myötähäpeä

Artur Chachlowski

Kayanis – pod takim pseudonimem działa, komponuje i wydaje swoją muzykę Lubomir Jędrasik. Uważnym Czytelnikom MLWZ.PL oraz Słuchaczom audycji Mały Leksykon Wielkich Zespołów jego twórczość nie powinna być obca, gdyż śledzimy i omawiamy ją na naszych łamach począwszy od wydanego w 2008 roku albumu „Where Abandoned Pelicans Die”, który chyba najpiękniej i najwspanialej oddaje szerokie spektrum muzycznych zainteresowań artysty. Potem było jeszcze kilka jego kolejnych płyt (ich omówienia znajdują się na naszym portalu), a jesienią ubiegłego roku ukazało się najnowsze dzieło tego pochodzącego ze Słupska twórcy.

Album zatytułowany „Myötähäpeä” wypełniony jest dźwiękowym minimalizmem i melancholią. W dodatku podczas słuchania niektórych fragmentów, i to nie tylko tego zatytułowanego, nomen omen, „Patience”, trzeba uzbroić się w cierpliwość. To rzecz, która przy pierwszym przesłuchaniu kojarzyć się może z repertuarem reprezentatywnym dla Warszawskiej Jesieni, ale jest na tej płycie coś więcej. Jest inaczej. Jest po prostu po Kayanisowemu. Sam pomysł na album „Myötähäpeä” jest rozwinięciem ilustracji muzycznej czterech muzycznych szkiców, które Jędrasik stworzył do grafik Piotra Grzymskiego, jeszcze w 2017 roku (te muzyczne zalążki nowej płyty wciąż znajdują się na kanale Youtube artysty po to, aby szczególnie zainteresowany/a słuchacz/ka miał/a możliwość porównania obecnych wersji utworów „Patience”, „Unicorn” i „Maurycy Bejart w Langwedocji” z ich pierwowzorami sprzed kilku lat). Tym razem szczególną wagę Kayanis nadał swojej interakcji z brzmieniem już na etapie kreacji, co dało ciekawe rezultaty. Na przykład utwór tytułowy jest wynikiem wsłuchania się w powoli zanikający długi czas opadania analogowego urządzenia opóźniającego, wyciągnięcia z tych wrażeń wniosków rytmicznych, a następnie uczynienia z nich podstawy tej kompozycji. Podobnych zawiłych, nieoczywistych i, przyznaję, niełatwych do zrozumienia dla zwykłego śmiertelnika, inspiracji było na każdym etapie prac nad tą płytą, sporo.

Jeżeli chodzi o instrumentarium, to poza wirtualną i fizyczną elektroniką mamy na tym krążku bardzo dużo preparowanego fortepianu, takiegoż ukulele, uszkodzonej gitary, na której jedynej zachowanej strunie Kayanis gra chińskim smyczkiem czy też zabawkowego fortepianu z lat 70. XX w., również chińskiego. Są tu trzaski, stuki, szmery, odgłosy pracującego metronomu, dźwiękowe dysonanse, trochę tu audio-artu czy elementów przypominających raczej dźwiękowe instalacje niźli regularne utwory. Wszystkie te nieoczywiste brzmienia trafiały najpierw na stare, zużyte taśmy i kasety magnetofonowe i dopiero później, na etapie miksu, nadano im przejrzystość i miejsce w muzycznej przestrzeni poszczególnych kompozycji. Słyszymy tu też randomowe głosy z pewnej polskiej stacji radiowej, przypadkowe szumy eteru, nagrania polowe, w tym płynącej niedaleko domu artysty rzeczki, grzechot uszkodzonych ruchomych schodów centrum handlowego „Forum” we Lwowie, jak również dźwięki warszawskiej ulicy.

Miałem okazję zapytać Lubomira o znaczenie niektórych utworów, których tytuły, bądź też wypełniające je dźwięki, zaintrygowały mnie najbardziej. Odpowiedział w typowy dla siebie sposób, w dodatku dopasowując się do pokrętnego charakteru muzyki wypełniającej jego nowy album: "Maurycy Bejart w Langwedocji" to tytuł grafiki mojego kumpla, Piotra Grzymskiego, która wisi u mnie w domu. Oryginalnie ten utwór powstał kilka lat temu jako ilustracja do tego właśnie obrazu. Jest taneczny, ale dość współczesny, tak, jak bardzo współczesne było "Bolero" Bejarta, które zszokowało miłośników baletu te kilkadziesiąt już chyba lat temu.

„MTHP 4”? To tytuł zmieniony pod sam koniec procesu. Dziś to po prostu „Myötähäpeä 4”, bo to czwarty utwór na albumie. Oryginalnie nazywał się "Nieobcy", to było o mnie. Dlaczego tak? Otóż ja wszędzie jestem obcy i nieobcy w różnych sensach. Na przykład pochodzę ze Słupska, z tzw. Ziem Odzyskanych, gdzie przecież nie mieliśmy korzeni sięgających kilku pokoleń wstecz. Babcia z dziadkiem – to maksymalna perspektywa, do której udawało się sięgać. Byliśmy więc i u siebie, i nie u siebie. Ja innego świata jako dziecko nie znałem, ale już jako nastolatek zacząłem rozumieć, że te sprawy jakoś skomplikowane tam były... Potem przeprowadziłem się do Warszawy, a następnie do Pruszkowa. Szczególnie to ostatnie miejsce jest mi całkiem obce, nic dla mnie nie znaczy i poza tym, że były tu tańsze nieruchomości, nie ma żadnego powodu żebym tu był, gdyby jutro to miasto zniknęło, nawet pewnie bym nie zauważył. Trochę inaczej jest z Warszawą. Uwielbiam jej tętniące życia kulturalne, ale samo miejsce?... Jestem tu obcy. W 2017 losy rodzinne zawiodły mnie do Lwowa. I tu już sprawa komplikuje się i to tysiąckroć. Mimo, że znów nie mam żadnych związków rodzinnych ani z dawnymi Kresami, ani z Ukrainą, to te związki z jakiegoś innego poziomu wrażliwości od razu uderzyły mnie jak pięścią między oczy. Nigdy tam wcześniej nie byłem, a czułem się jakbym wrócił do domu. Teraz trochę pomieszkuję to tu, to tam, wszędzie będąc i u siebie, i nie u siebie jednocześnie. Wszędzie obcy i nieobcy. Ale pomyślałem sobie, że nie będzie mi się chciało o tym opowiadać, więc zmieniłem tytuł. A poza tym nie podobało mi się brzmienie słowa "Nieobcy".

„27 Flashbacks”? Miałem poważne przygody ze zdrowiem w 2022 roku - wylew, i to całkiem spory. Na szczęście bez konsekwencji fizycznych, ale mózg czasami płata figle do dziś, choć z miesiąca na miesiąc na szczęście już mniej. Trochę pozapominałem rzeczy, które podczas rekonwalescencji wracały właśnie takimi przebłyskami z przeszłości. Najwięcej umknęło mi rzeczy z pamięci krótkotrwałej, tzn. ze spraw, jakie działy się tuż przed zachorowaniem. W tym ten utwór właśnie. Gdy poczułem się lepiej i zacząłem przeglądać rzeczy, jakie zrobiłem przed szpitalem, znalazłem, ku swojemu zaskoczeniu, taki utwór, o którym ni cholery nie pamiętałem.

Mam nadzieję, że te niejednoznaczne, lecz zawsze prawdziwe i intrygujące wypowiedzi Kayanisa zachęcą Was do zapoznania się z jego nową muzyką na płycie „Myötähäpeä”. Warto chociażby dla ostatniego i najdłuższego w tym zestawie (12 i pół minuty!) nagrania „50.5.1.5”. Ten tytuł to nie adres IP. To pewien szyfr. Zainteresowani? Proszę zatem posłuchać tej wielce oryginalnej muzyki. Jak do niej dotrzeć? Najlepiej za pośrednictwem facebookowego profilu artysty: https://www.facebook.com/kayanis.official lub też na profilu Bandcamp:  https://kayanis.bandcamp.com/album/my-t-h-pe

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!