Genesis - A Trick Of The Tail

Przemysław Stochmal

ImageO tej wydanej dokładnie 37 lat temu płycie napisano już bardzo wiele, zwłaszcza w kontekście okoliczności, w jakich powstawała – sytuacji, w której brak lidera i wokalisty, Petera Gabriela, postawił zespół przed niełatwym zadaniem znalezienia nowej osoby - jego następcy, co ostatecznie, dość przypadkowo, okazało się misją bezcelową. Gdziekolwiek jednak pisze się o „A Trick of the Tail”, trudno o znalezienie krytycznych opinii wobec tej pochodzącej z 1976 roku płyty.

Istotnie, pierwszy album, na którym obowiązki głównego wokalisty objął Phil Collins, to dzieło znakomite. Zespół, podwójnie zmotywowany nadchodzącymi z wielu stron opiniami, że bez Petera Gabriela nie da sobie rady, niejako w tle dla poszukiwań złotego środka na nowy line-up, skomponował kilkadziesiąt minut znakomitego materiału, który po wzbogaceniu kilkoma pomysłami z przeszłości, złożył się na całość nowego albumu. Powstała muzyka, która z jednej strony kontynuowała rozwiązania, jakie grupa wypracowała przez kilka lat swojego istnienia, z drugiej zaś strony nadająca Genesis nowego, świeżego wyrazu, nie będącego efektem tylko i wyłącznie zmiany układu personalnego. Uszczuplenie składu o osobę wokalisty odbiło się na sposobie komponowania utworów – wydaje się, że czwórka pozostałych w zespole muzyków, choć wciąż traktowała z estymą stronę literacką swojej sztuki, teraz mocniej niż kiedykolwiek postanowiła eksponować swoje talenty jako kompozytorów-instrumentalistów.

Nie ulega wątpliwości, że jakkolwiek znakomite muzycznie utwory nagrywane z poprzednim wokalistą, często konstruowane były w taki sposób, by intrygująca warstwa tekstowa, mistrzowsko wyrażana w wokalno-wizualnej ekspresji Gabriela, niejednokrotnie podporządkowywała sobie materiał instrumentalny. Na „A Trick of the Tail” zespołowi udało się w pewnym stopniu odwrócić te proporcje – choć świetnie zaśpiewane nieoszlifowanym jeszcze, ale zdecydowanie pewnym siebie głosem Collinsa kompozycje opatrzono nie mniej fascynującymi tekstami, nietrudno odnieść wrażenie, że grupie najusilniej zależało jednak na zademonstrowaniu siły swojej muzyki. Faktycznie, próba ta udała się wyśmienicie.

Powrócono do szerokiego stosowania delikatnych brzmień akustycznych generowanych przez dwunastostrunowe gitary oraz fortepian, które w porównaniu z urokliwymi przykładami ich wykorzystania na najwcześniejszych płytach, tutaj wchodząc w fuzje z pomysłowymi rozwiązaniami elektrycznymi, stały się prawdziwymi muzycznymi poematami - koda „Entangled”, czy interludia „Mad Man Moon” i „Ripples” skonstruowane na tej zasadzie to jedne z najpiękniejszych fragmentów w całym dorobku zespołu. Jest lirycznie, jest również zdecydowanie rockowo i zadziornie („Dance on a Volcano”, „Squonk”, czy balansujący na krawędzi progrocka i jazz rocka instrumentalny „Los Endos”). W każdym nastroju, w każdej odsłonie muzycy Genesis wypadają lepiej niż kiedykolwiek, zachwycając zarówno wykonawstwem, jak i pomysłowością rozwiązań, co stało się zasługą zwłaszcza Tony’ego Banksa i Steve’a Hacketta – cała płyta wręcz roi się od zupełnie niezwykłych, osobliwych i niepowtarzalnych odgłosów generowanych przez syntezatory i gitarę…

„A Trick of the Tail” to album, w przypadku którego pominięcie tytułu któregoś z wypełniających go utworów przyprawia o wyrzuty sumienia. Jest to bowiem dzieło kompletne, skończone, w każdej nucie wspaniałe. Ambitna próba pokazania światu, że Genesis to artystyczny monolit nawet po stracie lidera, dała w efekcie jedną z najpiękniejszych płyt w historii rocka. Wielka Sztuka.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!