Red Sand - Behind The Mask

Artur Chachlowski

ImageCo by było, gdyby po odejściu Fisha z Marillionu zespół ten nie zaczął eksperymentować i jego muzyka nie doprowadziłaby go do tego (żałosnego) miejsca, w którym obecnie się znajduje? Co by było, gdyby Steve Rothery nie zaniechał grania swoich soczystych solówek? Co by było, gdyby Mark Kelly zamiast operować plamami dźwięku grał dalej swoje finezyjne melodie na syntezatorach? Co by się stało, gdyby do mikrofonu nie dopuszczono wokalisty lubiącego skrywać się pod pseudonimem 'h'? I jeszcze jedno pytanie: co by było, gdyby nie zrezygnowano z usług Marka Wilkinsona? Były czasy, że było świetnie. I komu to przeszkadzało?...

Ale wróćmy do zasadniczego pytania: gdzie byłby Marillion, gdyby jego muzyka nie wyewoluowała w znanym wszystkim kierunku? Myślę, że zespół grałby taką muzykę, jak… Kanadyjczycy z zespołu Red Sand. Ich nowa płyta „Behind The Mask” (już piąta w ich dorobku – wszystkie poprzednie omówiliśmy na MLWZ.PL – patrz dział RECENZJE) po prostu zachwyca. Oczywiście jest to produkcja niezależna, na pewno przy bardziej profesjonalnym miksie brzmiałaby o wiele lepiej, ale tak naprawdę brzmieniu, pomysłom i jakości wykonania nie sposób nic zarzucić.

Red Sand to grupa kierowana przez po uszy zakochanego w stylu wczesnego Marillionu, gitarzystę Simona Carona. Jak zwykle otoczył się on stałymi współpracownikami: do zespołu powrócił wokalista Steff (śpiewał na płytach „Gentry” (2005) i „Human Trafficking” (2007)), na basie gra Mathieu Gosselin, na perkusji nowy człowiek w zespole – D. Robertson, a na instrumentach klawiszowych – uwaga, uwaga!!! – 14-letnia Pennsylia Caron, córka szefa zespołu. Co więcej, ta młoda panna jest autorką pięknej pastelowej okładki (czyż nie znajdziecie na niej inspiracji kreską Marka Wilkinsona?) płyty. Zdolna dziewczyna!

Na program płyty składa się 6 kompozycji. Wszystkie długie, epickie, wielowątkowe, wypełnione zapadającymi w ucho melodiami, chwytającymi za serce partiami instrumentalnymi, świadomie zaaranżowane we wczesnoneoprogresywnym stylu. Po prostu miód na serce i uszy zwolenników takiego marillionowskiego grania. Do tego posiadają one wymowne i przemawiające do wyobraźni teksty. Bardzo „fishowskie”. Najlepszym tego przykładem jest kompozycja tytułowa opowiadająca o okrutnym mordercy. Sugestywny tekst, że aż się włosy jeżą. A do tego oprawiony fenomenalną muzyką, co w efekcie daje 11 minut prawdziwej muzycznej uczty.

W środku płyty zespół umieścił dwie krótsze instrumentalne kompozycje: „Reflection” to urocza miniaturka na gitarę akustyczną, a „Memory Of Past” to już bardziej rozbudowana forma, wyposażona w genialną solówkę zagraną przez Carona i zadedykowana jego matce, Isabelle. W drugiej części płyty mamy powrót do wielowątkowych epików. Jednym z nich jest „Mask Of Liberty”. Muzyczne jesteśmy tu w okolicach „Grendela”, „The Web” i „He Knows You Know”. Literacko znowu obracamy się po mrocznych zakamarkach ludzkiej duszy, często skrywanej za maskami, za którymi chowamy własne sumienie, bądź też ukrywamy pod nimi wstyd i lęk. Bez masek nasz świat byłby inny… Tak przynajmniej twierdzi lider zespołu i trudno się z nim nie zgodzić. Tym bardziej, że z granej przez niego muzyki przebija szczerość i niebywała naturalność. Finał płyty stanowi dwuczęściowa kompozycja „Veil Of Insanity”. Też mówiąca o dwulicowości ludzkiej natury, a będąca muzycznym nawiązaniem do utworu „Mirror Of Insanity” z pierwszej, wydanej w 2004 roku płyty tego zespołu. Kto pamięta, ten wie o czym mówię. Polecam szczególnie finałową, instrumentalną sekwencję tego nagrania z „niekończącym się” gitarowym solo Simona Carona. Palce lizać. Świetna rzecz.

Właściwie to nie mogę przekonać się tylko do otwierającej całość kompozycji „Zero Of War”. Zbyt dużo w niej różnych muzycznych wątków, zbyt wiele nieporządku i niespójności, jakby wdzierał się w nią chaos. Ale i tak ten niezbyt fortunny początek płyty nie jest w stanie obniżyć wysokiej oceny, na którą zasługuje ten album.

Dla sympatyków wczesnego Marillionu „Behind The Mask” to pozycja obowiązkowa, która dostarczy im mnóstwa radości przy słuchaniu. Tym, którzy powiedzą, że to granie pod każdym względem wtórne i zaczną narzekać, że to odgrzewane danie, powiem, żeby poszli posłuchać innej muzyki. Innej. Nie tak szczerej, prostolinijnej i w przeuroczy sposób „naiwnej”. Gdy oni będą słuchać muzyki swoich nawiedzonych wizjonerów, ja w tym czasie z wielką przyjemnością ponownie odpalę sobie najnowsze, proste, ale jakże trafiające do serca, dzieło grupy Red Sand. Bo taka płyta jak „Behind The Mask” to prawdziwy skarb.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!