Rush - Clockwork Angels

Robert "Morfina" Wegrzyn

ImageMam przed sobą zupełnie nowy, świeży i pełnowymiarowy album zespołu Rush zatytułowany „Clockwork Angels”. To dwanaście kompozycji i dokładnie 66 minut muzyki nagranej w składzie: Neil Peart - perkusja, Geddy Lee - gitara basowa i wokal oraz Alex Lifeson - gitara.

Nie ukrywam, że byłem lekko podekscytowany biorąc ten krążek do ręki. Po założeniu słuchawek, wciśnięciu klawisza „start” w moim odtwarzaczu, po pierwszym obrocie całego krążka po prostu wbiło mnie w fotel. Zszokowałem się jakością, wykonaniem, aranżem, a przede wszystkim kondycją zespołu. Ale spokojnie, biorę oddech i włączam płytę jeszcze raz. I co? I faktycznie nic nie odjąłem swoim pierwszym odczuciom przy słuchaniu tego albumu. Jest on po prostu świetny. Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie doszukiwał się czegoś, co choć trochę przyćmiłoby blask tej produkcji. Odpocząłem i za kilka dni, na chłodno, powróciłem do tematu pod nazwą Rush i „Clockwork Angels”. Poziom pozytywnych emocji wcale nie był mniejszy. Bez jakiegokolwiek przymusu mogę potwierdzić, że ten album jest naprawdę świetny, zespół jest w takiej kondycji, jak za swoich najlepszych lat, brzmienie aktualnie czasowe, zdecydowanie aktualne! Czyli kanadyjska ekipa podąża z duchem czasu wykorzystując dzisiejsze trendy w brzmieniu, a nasycone smaczkiem współczesności aranże są po prostu wyśmienite. Każdy spodziewałby się nieco delikatnych, stonowanych kompozycji, a tu panowie serwują nam mocno chwytliwe, niesamowicie fajnie brzmiące dźwięki rasowego (rushowego) progresu, błyskotliwie połączone z metalem!

Na krążku „Clockwork Angles” jest wykop. Oczywiście, jak na każdym albumie, znajduje się kilka topowych szlagierów, które normalnie atakują umysł tak dobrze i mocno, że kolejnego dnia refreny wciąż przelatują przez czaszkę. A tutaj takich numerów jest minimum sześć! Moimi zdecydowanymi faworytami są: utwór oznaczony indeksem cztery, „The Anarchist”, i numerem siedem, „Seven Cities Of Gold”. Muszę oczywiście zaznaczyć i wyróżnić utwór tytułowy. To, co prezentuje tu Geddy Lee to prawdziwy czad. Generalnie, każdy z muzyków doskonale zagrał swoje partie, a w całości brzmi to po prostu kapitalnie. W utworach „The Garden”, „Clockwork Angels” i „Seven Cities Of Gold” należy się prawdziwy szacun dla sekcji rytmicznej. Zresztą nie tylko w nich. Wszystko to podlane jest aksamitnym, dobrze przyprawionym wokalnym „sosem”, co od zawsze tak mocno charakteryzowało muzykę zespołu Rush.

Nowy album chcę polecić przede wszystkim za jakość i mocno przemyślane kompozycje. Jest na nim bardzo żywiołowo i świeżo, co niewątpliwe jest pozytywne dla  tak zasłużonych muzyków. To tak jakby panowie wzięli sobie głęboki oddech, nabrali sił i zmiażdżyli wszystkich genialnym potokiem dźwięków i serią fenomenalnych kompozycji. Jestem tylko niezmiernie ciekaw, jak to wszystko będzie brzmieć na żywo. Panowie, kiedy wreszcie przyjedziecie do Polski?

PS. Dodam, jeszcze, że oczywiście tytuł albumu i mocno symboliczna okładka z zegarem i zatrzymanymi wskazówkami na godzinie 21:12, zawiera cały plan koncept albumu, co pod względem lirycznym koniecznie musicie ocenić sami.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!