Johnfish Sparkle - Flow

Andrzej Barwicki

ImageZespół Johnfish Sparkle powstał pod koniec marca 2008 roku, a jego założycielami są: basista Dave Perilli, perkusista Rob Gasoline oraz gitarzysta i wokalista Al Serra. Ich muzyka to porcja znakomitego bluesa, opartego na klasycznym rockowym brzmieniu nawiązującym do hardrockowych tradycji. Debiutancki album kapeli zatytułowany po prostu „Johnfish Sparkle” ukazał się w listopadzie 2008 roku i zawierał dziewięć utworów. Płyta „Flow” jest drugą w dyskografii tego włoskiego tria i została wydana w październiku 2011 roku przez Transubstans Records. To właśnie na stronie internetowej tego wydawcy przypadkowo odkryłem Johnfish Sparkle. Oglądając ich teledysk do utworu „Spiral Confusion” pochodzący z ostatniej płyty zainteresowałem się ich muzyką i postanowiłem sprawdzić, jak prezentują się na tym krążku. Z informacji w sieci, które można przeczytać na ich temat wynika, że panowie inspiracji szukają w twórczości zespołów z lat 70. - The Who, Led Zeppelin, Cream i Budgie.

Może sprawił to przypadek, ale już od samego początku coś mi podpowiadało, że warto wsłuchać się w kompozycje Johnfish Sparkle i poczuć tą energię i zaangażowanie, z jakim podchodzą do tworzenia bluesrockowych dźwięków, przesiąkniętych sentymentalnymi riffami hardrockowych gigantów. Muzyka tamtego okresu jest mi bardzo bliska, a jeśli ktoś potrafi korzystać z tamtych rewolucyjnych dla rocka osiągnięć i stworzyć utwory, które zawierają pewne tradycyjne elementy, ale nie będące kopią, zasługuje na uwagę. Doceniam trud wykonawców w przybliżeniu tego gatunku młodym słuchaczom, tak by potrafili odróżnić prawdziwą muzykę od tego, co dzisiaj proponują komercyjne stacje radiowe, grające w większości byle jaką popową papkę. Kompozycje Johnfish Sparkle brzmią nowocześnie i ciekawie, zawierają elementy ciężkiego brzmienia, którymi potrafią przyciągnąć uwagę, może nie są one tak łatwo wpadające w ucho, ale już po kolejnym przesłuchaniu pozostaje z nich coś, co każdorazowo będzie powodowało głód tych gitarowych riffów, rytmicznych uderzeń perkusji i ciekawego wokalu.

Album rozpoczyna się utworem „Hard Times Goin’ On”, który od razu przypadł mi do gustu. Sekcja rytmiczna, śpiew i dźwięki gitary tworzą w nim odpowiedni klimat, kompozycja od samego początku wdziera się do naszej duszy. Następne nagranie „Benzai–Ten” kontynuuje wspaniałą sztukę hardrockowych rytmów z czasów dzieci-kwiatów, hippisów – to bardzo hendrixowskie dźwięki. Najdłuższy kawałek, „Downhill Blues”, to ponad osiem minut rasowych, zachwycających od początku do końca, brzmień. Ta kompozycja powala mnie swym wykonaniem, czyniąc z niej prawdziwą ucztę dla miłośników surowych, ale jakże finezyjnie zagranych partii instrumentalnych. Wkręca mnie ta muza do fotela, za każdym razem po jej wysłuchaniu odczuwam niedosyt i chęć ponownego zatopienia się w tych czarujących chwilach, pełnych niesamowitych ekspresji i gitarowych solówek, tak silnie wpływających na słuchacza, dających poczucie piorunującego efektu z każdą chwilą ich brzmienia. Muszę przyznać, że panowie z Johnfish Sparkle mają talent do komponowania powalających i przyciągających uwagę słuchacza kawałków. Utwór „Spiral Confusion” poruszył mnie do tego stopnia, że musiałem ponownie posmakować tego włoskiego temperamentu, z jakim podchodzą do tworzenia swych nagrań. Każda następna kompozycja stylowo zbliża nas do najwspanialszych lat 70. W „The Circle” i „The Traveler” Włosi dają czadu na bębnach i w ostrych gitarowych szarpnięciach, co zapewne spodoba się nie tylko koneserom hardrockowych i heavymetalowych brzmień. Mnie osobiście podchodzi taki rodzaj muzyki. Może nie odkrywają nowych trendów, lecz grają jednak w sposób znakomity, o czym możemy się przekonać podczas tych pięćdziesięciu minut poświęconych na zaprzyjaźnienie się z tym, już nie najnowszym przecież, materiałem. Instrumentalny przerywnik w postaci akustycznego „Gaudi’s Run” łagodzi nastrój i daje chwilę wytchnienia przed następną dawką energicznych melodii. Przed nami pozostały jeszcze trzy nagrania: „Not Alone”, „A Phoenix Flight” i „Crazy Lady”. Muzycy grają w nich nie oszczędzając gitarowych strun, wplatając w nie swoje młodzieńcze pomysły i sprawdzone rockowe chwyty, na których uczyli się tworzenia swojej muzyki. Niby korzystają tylko z trzech instrumentów, ale wyczarowują na nich melodie tak odległe w czasie, a jednocześnie bliskie naszemu sercu.

Po kilku przesłuchaniach krążka „Flow” zostałem urzeczony pomysłami trójki artystów, ich graniem i niesamowitą energią wydobywającą się z płyty, dającą wiele radości słuchaczowi ceniącemu trud i zapał do grania tak klasycznych gitarowych uderzeń. Panowie nie jesteście sami! Nagrywając taki album możecie liczyć na spore grono miłośników tego typu muzyki, która przez dzisiejszy, komercyjny rynek muzyczny wydaje się być zapomniana. Dzięki waszej muzyce odradza się pewna epoka. Tak trzymać! Cieszę się, że miałem okazję poznać Johnfish Sparkle i płytę „Flow”.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!