Dianoya - Lidocaine

Artur Chachlowski

ImagePrzed dwoma laty zadebiutowali wyrazistym i bezkompromisowym albumem „Obscurity Divine”, teraz przypominają się nowym krążkiem – „Lidocaine”. Jeszcze bardziej wyrazistym i jeszcze bardziej bezkompromisowym.

Dlaczego wyrazistym? Otóż, grupa Dianoya wpisując się w szeroko rozumiany krąg progresywnego rocka, albo też by być bardziej precyzyjnym, progresywnego metalu, wybrała tę ścieżkę, którą podąża niewielu polskich wykonawców. Albo przynajmniej nie z tak dobrym, z artystycznego punktu widzenia, skutkiem. Muzyka tej grupy, choć na pewno zespół ma ambicje by trafiła „pod strzechy”, ubrana jest w kompozycje, które nie trafią na listy przebojów, co więcej – myślę, że nie trafią też na playlisty komercyjnych rozgłośni (choć warto wspomnieć, że patronatem medialnym objęło tę płytę Antyradio) radiowych. Co ciekawe, z założenia antykomercyjnej płycie „Lidocaine” towarzyszy promujący ją singiel z utworem „Best Wishes”, a jako singiel nr 2 planowane jest nagranie „Cold Genius”. Powtórzę raz jeszcze: nagraniom tym, choć oba dobre, nie wróżę radiowego sukcesu. Ale z pewnością, rozesłane po redakcjach, być może zwrócą uwagę na twórczość grupy Dianoya.

Czy to znaczy, że album „Lidocaine” to porażka? Otóż nie. Tu właśnie zaczyna się druga część tej historii, druga strona medalu. Wprawdzie niełatwa, mroczna i pełna połamanych harmonii muzyka grupy Dianoya skazana będzie na funkcjonowanie w „drugim obiegu”, ale tam właśnie napotka na sporą grupę oddanych słuchaczy lubiących klimaty a’la Tool, późny King Crimson czy też Tides From Nebula. Bo to im najbardziej spodoba się ta płyta. To oni docenią konsekwencję, z którą działa zespół komponując dźwięki, które nie zabiegają o poklask czy popularność, ale są wyrazem muzycznej wrażliwości, artystycznej konsekwencji i determinacji tej grupy. Stąd druga ważna cecha muzyki Dianoyi – bezkompromisowość, o której wspomniałem już we wstępie. Taka właśnie jest płyta „Lidocaine”.

W odróżnieniu od poprzedniego albumu, „Lidocaine” składa się z krótszych utworów. Krótszych? Takich 5-6 minutowych, bo właśnie tyle trwa większość spośród 11 wypełniających jego program kompozycji. Są wśród nich dwie instrumentalne miniaturki: „Figaro Song” i „Venid”. Pierwsza z nich umieszczona w połowie płyty pełni rolę kontrapunktu - krótkiego przerywnika dzielącego album na dwie części, a druga – to zakończenie. Finałowe uspokojenie i rozładowanie nagromadzonych emocji. Bo pozostałe utwory niosą ze sobą spory ładunek emocjonalny. To słychać i czuć w każdym utworze, w każdym dźwięku granym przez ten warszawski zespół…

Co mogę polecić z programu płyty „Lidocaine”? Najlepiej uważne i dokładne wysłuchanie całości. I to nie jeden raz czy drugi. Tej muzyce trzeba poświęcić trochę czasu, bo dopiero za którymś razem odkrywa ona przed odbiorcą swoją prawdziwą siłę. I gdy już, odpowiednio zestrojeni, zaczniemy odczuwać tę moc muzycznego przekazu grupy Dianoya, każdy z nas z łatwością wybierze swój ulubiony fragment/fragmenty tej płyty. Do moich należą utwory: „Far Cry”, „Nothing In Return” i „Edgame”. Ale Ty, drogi Czytelniku, możesz dokonać innego wyboru. I nie zdziwię się tym w ogóle, bo choć „Lidocaine” to album z założenia anty-przebojowy, to nie ma na nim słabszego punktu, jednego choć nagrania, które obniżałoby poziom całości.

Na wyrazistość i bezkompromisowość nowej płyty zespołu Dianoya jest „lekarstwo”. Na pewno nie jest nim tytułowy środek znieczulający. To raczej cierpliwość i wytrwałość przy słuchaniu. A także uwaga, z jaką chłonie się tę muzykę. Gdy zaopatrzysz się w te cechy i gdy w trakcie słuchania „Lidocaine” szeroko otworzysz uszy czeka na Ciebie prawdziwa muzyczna uczta.

www.progteam.eu 

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!