Rabin, Trevor - Jacaranda

Przemysław Stochmal

ImageCo porabia Trevor Rabin? – z całą pewnością zadających sobie takie pytanie fanów progresywnego rocka jest bardzo niewielu. Ex-gitarzysta i wokalista Yes dla sporego grona ortodoksyjnych wyznawców gatunku stanowi raczej postać negatywną, która mimo że w rzeczywistości zrobiła wiele dobrego dla wizerunku legendarnej formacji, to raczej nie powinna (jeśli pójść takim, wyjątkowo krzywdzącym tropem myślenia) cieszyć się zainteresowaniem, jeśli w ogóle ma coś ciekawego do powiedzenia. A okazuje się, że w drugiej połowie lat 90., gdy jego drogi z Yes rozeszły się na dobre, Rabin z powodzeniem wkroczył w świat muzyki filmowej: wziął udział w tworzeniu ponad trzydziestu soundtracków, niejednokrotnie uatrakcyjniających rzeczywiste kinowe hity („Armageddon”, „Gone In 60 Seconds”).

Tegoroczna pozycja artysty  jednak, przynamniej z definicji, muzyką filmową wcale nie jest. Znalazło się na niej dwanaście instrumentalnych kompozycji zdradzających przeróżne fascynacje muzyczne Rabina. Dominują klimaty jazzowe, zarówno w odsłonie zdradzającej raczej niespecjalnie dotąd ujawniane przez artystę wpływy jazz-rocka (co ciekawe, w dwóch nagraniach pojawia się legendarny perkusista Vinnie Colaiuta), jak i rozwiązania bardziej tradycyjne, momentami swingujące. Na jazzie jednak „Jacaranda” się nie kończy – swój charakterystycznie precyzyjny styl gry Rabin wykorzystuje zarówno w utworach „klasycyzujących”, jak i tematach boogie, czy country, co zresztą od zawsze było skłonnością gitarzysty, zwłaszcza w przypadku Yes dość kontrowersyjną. W tym miszmaszu gatunkowym paradoksalnie najmniej jest rockowego grania – Rabin, który lubił zaostrzać brzmienie legendarnej grupy, tutaj stricte rockowych patentów niemalże całkowicie unika.

Całość wypada zatem dość wątpliwie. Stylistyczny chaos, mimo ciekawych rozwiązań aranżacyjnych, brzmieniowych, wykonawczych, nie sprzyja dobremu odbiorowi. Wydaje się, że Rabinowi nie udało się wymknąć spod wypracowanej przez kilkanaście lat etykiety specjalisty od soundtracków – gdyby bowiem spróbować odebrać cały album jako ścieżkę dźwiękową do filmu (a w wielu momentach, jak choćby w do bólu „filmowym” utworze „Rescue” Rabin wydaje się wręcz prowokować do takiego odbioru), wówczas to, co artysta chciał na albumie przekazać, staje się o wiele bardziej czytelne.

„Jacaranda” nie jest albumem nieudanym, jednakże muzyka go wypełniająca nie stanowi specjalnie interesującego materiału. Czy jednak skreśla Rabina, który powraca do nagrywania „zwyczajnych”, nie-filmowych albumów? Z pewnością niewielu postawiłoby jeszcze na sukces gitarzysty, ja jednak upatrywałbym jego powodzenia w repertuarze, który byłby powrotem do grania pop-rockowego – na „Jacaranda” pokazuje on bowiem, że mimo upływających lat jest w doskonalej formie jako instrumentalista, jego aranże są ciekawe, a próby zaangażowania znakomitych gości nie sprawiają mu problemu. Niemniej jednak nowy, instrumentalny album artysty, w formie, jaką przyjął, raczej przejdzie bez echa.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!