Pamiętacie Paula Menela? Czy ktoś jeszcze w ogóle pamięta, że w IQ był kiedyś inny wokalista niż Peter Nicholls? A przecież nasz dzisiejszy bohater uczestniczył w nagrywaniu dwóch bardzo udanych – przynajmniej z komercyjnego punktu widzenia – albumów „Nomzamo” (1987) i „Are You Sitting Comfortably?” (1989). Co u niego słychać? Na 20 długich lat zapadł się pod ziemię i dopiero niedawno, oprócz w sumie dosyć sporadycznych występów na żywo (na początku zeszłego roku odbył krótką europejską trasę koncertową reklamującą album „Three Sides To Every Story”, który, przyznam szczerze, nawet nie wiem czy ukazał się w sprzedaży. Na koncertach dostępna była tylko pięcioutworowa EP-ka „Part Of The Story”), obudził się ze snu i niczym niedźwiedź na wiosnę wychodzi wreszcie ze swojej gawry przedstawiając światu swój solowy album zatytułowany „The Great Outdoors”. Zawiera on starszy materiał skomponowany w trakcie tego długiego okresu nieobecności Menela na scenie.
W ubiegłym roku postanowił on nagrać te starsze utwory na nowo, a zrobił to wraz z grupą towarzyszących mu brytyjskich muzyków: Ian Diment – k, Steve Harris – g, Steven Swift – bg i znany z grup Ark i Darwin’s Radio, Tim Churchman – dr. Z jakim efektem? Powiedziałbym, że… dość kontrowersyjnym. Już sama okładka może wzbudzić emocje (choć może w jego rodzimej Anglii niekoniecznie), a sama zawartość płyty to całkowicie inny muzyczny świat, niż mogliby spodziewać się sympatycy progresywnego rocka. Rację mieli ci, którzy uważali, że pod koniec lat 80. to właśnie nikt inny, a Menel ciągnął grupę IQ w stronę bardziej uproszczonych, nieomal przebojowych form muzycznych. Teraz, gdy jako kompozytor nie ma już on obok siebie panów Orforda i Holmesa, Menel swobodnie wypływa na nieograniczony niczym ocean komercyjności. Nie jest to wcale zarzut z mojej strony. To zwykłe stwierdzenie faktu. Przecież wcale nie jest tak, że obowiązkiem kogoś, kto choć raz uczestniczył w nagrywaniu tzw. „progresywnej płyty”, musi być robienie tego do końca życia. Nie ma takiego obowiązku. No i Paul Menel skwapliwie z tego korzysta i niczym (nikim) nieograniczony powraca albumem wypełnionym po brzegi zwykłą poprockową papką…
Na „The Great Outdoors” znajdujemy 10 utworów. Zwięzłych i skrojonych na mainstreamowi nutę. Nakierowanych ku tzw. „szerokiemu odbiorcy”. W nagraniach tych nie ma śladu progrockowej stylistyki. Ale ustaliliśmy już, że nie o to chodzi. Mamy więc tu odrobinę funku („Some Are Born To Follow”), odrobinę ballady („What About Me”, „Better Than Me”), ociupinkę rhythm and bluesa („Second Skin”), no i sporo najzwyklejszego pop music („Who’d Be A Woman”, „By The Ocean”). Jest nawet potencjalny przebój w postaci otwierającego płytę utworu „Sight Unseen, Life Unsung”. 10 piosenek… Lekkich, łatwych i… (średnio) przyjemnych. Bo niekoniecznie udanych. Po prostu 10 utworów. Jednym uchem wpadają, a drugim… Za kilka miesięcy nikt o nich pewnie nie będzie pamiętać. Ale dziś odnotujmy fakt, że związany niegdyś z grupą IQ wokalista powrócił. Po prostu powrócił. Jest płyta. I tyle.