Gjenferd to nowy norweski zespół działający w Bergen (ale powstał w miejscowości Kristiansand) zainspirowany dziedzictwem heavy rocka, kiedy w instrumentarium często dominowały organy Hammonda i ściany ze wzmacniaczami gitarowymi. Niedawno grupa podpisała kontrakt z wytwórnią Apollon Records, a 10 maja debiutuje albumem, który nie ma tytułu (albo ma taki sam jak nazwa zespołu: „Gjenferd” = „duch, zjawa” – przyp. aut.).
Grupę Gjenferd tworzy czterech muzyków: Vegard Bachmann Strand – gitary i wokal, Jakob Særvoll – instrumenty klawiszowe i wokal, Samuel Robson Gardner – gitara basowa oraz Sivert Kleiven Larsen - perkusja. Podczas prac nad materiałem wypełniającym debiutancki krążek na perkusji zagrał Hans Uhre, w którego prywatnym studiu Grisehuset dokonano wszystkich nagrań pod czujnym okiem inżyniera dźwięku Ivera Sandøya. Po tych personaliach wszyscy wytrawni znawcy norweskiej sceny rockowej zorientują się zapewne, że członkowie Gjenferd mają za sobą przeszłość w znanych norweskich formacjach Kryptograf i Metusalem, a także współpracowali ze znanym w swojej ojczyźnie artystą, Edvardem Borneo.
Niedawno przygotowali materiał, którym teraz przedstawiają się muzycznemu światu i trzeba przyznać, że chyba nie mogli sobie wymarzyć lepszego debiutu. Sympatycy klasycznego rocka podlanego gęstym sosem psychodelii powinni być zadowoleni. Na płycie panuje dojrzałe brzmienie oparte na Hammondowych klimatach, tu i ówdzie podkreślonych melotronem, soczystymi gitarowymi riffami oraz przejrzystym i wyrazistym wokalem. Sekcja rytmiczna pracuje bezbłędnie i tworzy bazę, na której pozostali muzycy kreują efektowne figury muzyczne przenosząc odbiorcę w krainę cudownych dźwięków, bardzo często osadzonych w atmosferze złotej epoki dzieci - kwiatów.
Dzieje się tak od samego początku, od rytmicznego i bardzo chwytliwego numeru „High Octane” w niezwykle finezyjny sposób otwierającego to wydawnictwo aż po finałową kompozycję „All That Remains Is Haze”, która jest prawdziwą apoteozą odjazdowego (zwracam uwagę na środkową część instrumentalną – toż to psychodeliczne mistrzostwo świata!) psychodelicznego rocka. A przecież pomiędzy nimi znajduje się miejsce na cztery inne, także udane utwory, z których na specjalne wyróżnienie zasługuje wypuszczony kilka tygodni temu na singlu „Starless”. Już sam tytuł intryguje, prawda? A pod względem muzycznym to niesamowicie mocny utwór zawieszony w odlotowym klimacie, który brzmi jakby skomponowano go nie pięć miesięcy, a jakieś pięć i pół dekady temu. Naprawdę można się zachwycić. Będę mocno zdziwiony, jeżeli znakomita większość czytających tę recenzję nie podzieli mojego zdania. To bez wątpienia jeden z najwspanialszych debiutów AD 2024. I nawet jeżeli nie jest to typowo progresywne granie ze wszystkimi elementami, za pomocą których zwykle definiujemy ten gatunek, to jest to bez wątpienia po prostu muzyka przez duże M. Gdybym miał już użyć jakiejś definicji, to spróbowałbym określić muzykę graną przez grupę Gjenferd jako ‘heavy psychodelic rock’, choć, przyznam szczerze, nie za bardzo lubię to określenie.
Tak czy inaczej, gwarantuję mnóstwo bardzo pozytywnych muzycznych wrażeń podczas słuchania. Wszystko to, o czym wspomniałem sprawia, że w efekcie końcowym tego dość krótkiego (całość trwa 33 minuty z sekundami) albumu słucha się naprawdę z niekłamaną przyjemnością. Polecam z całego serca.