Gilmour David – Luck And Strange

Maciej Niemczak

David Gilmour powiedział niegdyś o Pink Floyd, że jest najbardziej leniwym zespołem. Wówczas, w latach 70., ciężko było traktować te słowa poważnie. W końcu grupa regularnie co dwa lata wydawała kolejne albumy. ''Lenistwo'' członków zespołu tak naprawdę wyszło na jaw dopiero, gdy rozpoczęli kariery solowe. Ich indywidualne dyskografie prezentują się bardzo skromnie, licząc ledwie po kilka albumów nagranych na przestrzeni kilku dekad. Nie inaczej sprawa ma się z rzeczonym Gilmourem, który wydał niedawno dopiero swoją piątą solową studyjną płytę.

Projekty solowe funkcjonują z wielu powodów. Czasami motywowane są próżnością (czasem szaleństwem), czasami potrzebą zrobienia czegoś innego niż w macierzystym zespole, czasami pragnieniem nagrania własnych piosenek, a czasami po prostu sposobem na wypełnienie czasu między trasami. Co decydowało o wydaniu albumów przez Gilmoura? Na pewno nie względy komercyjne, bo finanse były u niego w porządku. Udowadniać też niczego nie musiał, bo jest przecież ikoniczną postacią sceny rockowej. Pozostaje chęć podzielenia się swoją mądrością i doświadczeniem życiowym zawartą w inspiracjach, które dojrzewały u niego powoli, za to wystrzeliwały wyrazistą muzyką i tekstami.

Sir David Gilmour (czy to z Pink Floyd, czy solowo) jest ze mną od ponad 40 lat i dlatego miałem pewien dylemat przed napisaniem recenzji jego najnowszego albumu ''Luck And Strange'' - jak można oddzielić subiektywność i wspomnienia od obiektywizmu, jak uwolnić się od jego ikoniczności i wymyślić słowa, które dokładnie opiszą to, czego się słucha? Postanowiłem więc dać sobie możliwość wielokrotnego odtworzenia tego albumu, zanim zacznę zbierać myśli i dopiero wtedy szczerze i prosto z serca go ocenić. I cieszę się, że to zrobiłem, ponieważ nie mam żadnych wątpliwości, że jest to jeden z jego najlepszych albumów. Zresztą David sam przyznał, że od czasu ''Dark Side of the Moon'' nic lepszego nie nagrał. I chociaż z pewnością tak nie jest (ale czy można z tym polemizować? Przecież tak twierdzi sam Sir Gilmour!), to jest to zdecydowanie piękny, przejmujący i „domowy” album, który wydaje się zapuszczać korzenie głęboko w umyśle słuchacza. Przy każdym przesłuchaniu łatwo jest zapomnieć o przeszłości muzyka i przyjąć dźwięki starzejącego się mężczyzny, który śpiewa światu jakże cudowną serenadę. To jeden z tych albumów, który wywołuje najcieplejsze uśmiechy na twarzy, szczególnie gdy David gra jedną ze swoich charakterystycznych solówek.

Ukazanie się ''Luck And Strange'' jest jednym z ważniejszych wydarzeń muzycznych i kulturalnych w ogóle, a sama płyta na pewno będzie pretendować do miana najlepszej w 2024 roku. Prawie cały album składa się z niespiesznej, spokojnej muzyki z jakże charakterystycznym głosem Gilmoura i jego niepowtarzalnym brzmieniem gitary. Jest on jednym z niewielu na świecie, których rozpoznaje się zaledwie po kilku taktach, a jego wokal nadal ma ten miękki i przyjazny, chropawy akcent, który wydaje się nie starzeć przez lata.

''Luck And Strange'' to 9 utworów plus dwa bonusy w wersji CD - w sumie ponad 61 minut niesamowitej muzyki. Wspólnym mianownikiem albumów Pink Floyd i Davida Gilmoura z ostatnich 30 lat zawsze jest tajemniczy i klimatyczny utwór otwierający, zaprojektowany tak, aby zbudować nastrój na resztę płyty. Tutaj jest to półtoraminutowy ''Black Cat'' z nieziemskimi klawiszami Rogera Eno i Roba Gentry'ego oraz przepiękną gitarą, w której słychać echo pamiętnego ''Marooned''.

Po tym instrumentalnym wstępie następuje utwór tytułowy - bluesowy ''Luck And Strange''. Zawiera uratowane ze wspólnego jammowania w 2007 r. dźwięki klawiszy nieodżałowanego Richarda Wrighta. Jest to piosenka przesiąknięta autobiograficzną nostalgią, nawiązująca do powojennej epoki, w której dzieci w wieku szkolnym otrzymywały darmowe mleko, a lata nastoletnie były inspirowane „sześciostrunowymi mistrzami rozszerzającego się wszechświata”. Podobnie jak w przypadku wielu innych tekstów na tym albumie (ich autorką jest Polly Samson (żona Gilmoura)) pojawiają się złowieszcze odniesienia do nadciągającej ciemności. Instrumentalnie wszyscy muzycy zagrali tu wręcz epicko, a wokalnie David wzniósł się na swoje wyżyny. Perfekcja w czystej postaci. Nie ma słów, by opisać maestrię tego utworu.

Następny jest ''The Piper's Call'', który stanowi miły kontrapunkt dla rozległego bluesa, który go poprzedzał. Początek i refren jakby żywcem przeniesiony jest z ''On An Island''. Z oszałamiającym miksem, który uchwycił głębię aranżacji, łatwo zrozumieć dlaczego został wybrany jako singiel i jest to jeden z tych utworów, który zyskuje na znaczeniu im więcej się go słucha, szczególnie biorąc pod uwagę chropawy punkt kulminacyjny, do którego zmierza. Z Davidem wyzwalającym ognistą solówkę, naprawdę brzm jakby on i zespół doskonale bawili się w studiu przy tym utworze.

Wciągający ''A Single Spark'' to utwór, który korzysta z umiejętnie stonowanej perkusji Adama Bettsa i pokazuje Gilmoura eksplorującego nowe dźwięki, cały czas pozostającego jednak w swojej muzycznej tożsamości i robiącego to, co potrafi najlepiej: gra tu długie, emocjonalne solo. ''Vita Brevis'' z ujmującą harfą Romany i ambientowymi smyczkami to króciutki wstęp do przepięknego ''Between Two Points'', w którym córka Davida znów zagrała na harfie, ale przede wszystkim cudownie zaśpiewała. Ten klejnot jest coverem piosenki The Montgolfier Brothers z 1999 roku. Bywa, że rodzinna współpraca niesie ze sobą ryzyko, tutaj jednak para tworzy niezaprzeczalną więź muzyczną, która przypomina to, co David przed laty dzielił z Rickiem Wrightem. Atmosfera, wokale i praca gitary są pięknie opracowane, aby stworzyć utwór muzyczny, który szczyci się prawdziwą głębią oraz ciepłem i oznacza szczytowy punkt albumu który jest zarówno prawdziwie majestatyczny, jak i zupełnie niepodobny do niczego, czego David próbował wcześniej. Nieziemsko piękny utwór...

''Dark And Velvet Nights'' ma epicki wstęp, który pewnie świetnie brzmiałby na ''Meddle''. To trochę bluesowy, z bardzo wyrazistymi organami Roba Gentry'ego i najbardziej dynamiczny utwór na płycie.

W wykwintnej, mglistej balladzie „Sings” można dostrzec nuty “rozmyślań” w stylu Marka Knopflera. Gilmour (a dokładniej jego żona, która pisze teksty) rozważa lata ich związku ze wzruszającymi zdaniami: „A za kuchennymi półkami coś tam zgubiło się i jest poza zasięgiem wzroku / To zdjęcia młodej miłości, starzejącej się w czerni i bieli”. O dziwo nie ma tu żadnej solówki.

Epicki ''Scattered'' rozpoczyna się klawiszami przypominającymi ''Echoes'', a orkiestrowe smyczki i melodie fortepianowe stanowią ramy dla natchnionej poezji:

„Weź mnie za ramię i chodź ze mną

Jeszcze raz tą zakurzoną starą ścieżką

Zachód słońca przecina wzgórze na pół

Nasze cienie rozciągają się, by dotknąć nocy

Światło blednie, mówisz

Ale te ciemniejące dni

Płyną jak miód

A zaeaz po tych słowach następują dwie fantastyczne solówki. Pierwsza na gitarze akustycznej, a zaraz po niej ta ''właściwa'', jedna z najlepszych, jakie David kiedykolwiek wykonał. To znakomite zakończenie albumu (w wersji winylowej).

Na płycie CD znajdziemy dodatkowo dwa bonusy. Pierwszy, ''Yes, I Have Ghosts'', to kolejny utwór prezentujący wykwintne talenty Romany, podczas gdy David tworzy cudownie kapryśny utwór muzyczny, który pasuje do poruszającego tekstu Polly. Jako drugi dodatek otrzymujemy “Luck And Strange (Original Barn Jam Version)''. Jest to dwunastominutowy jam, prawdziwy skarb i piękne przypomnienie instrumentalnej gry Gilmoura i Ricka Wrighta, którego klawisze błyszczą w całym utworze. Ponieważ teksty albumu często mówią o miłości i stracie, jest to odpowiedni finał, oddający hołd koledze z zespołu, za którym David tak wyraźnie tęskni.

Kiedy legenda muzyki rockowej wydaje nowy album, zawsze jest ryzyko, że odetnie jedynie kupony od przeszłości. W tym przypadku jest jednak inaczej. “Luck And Strange” to wybitna płyta i jestem już od niej totalnie uzależniony, a każde kolejne przesłuchanie wydobywa coraz więcej emocji i wzruszającej atmosfery. Cieszmy się każdą sekundą gry na gitarze Davida, bo być może już nigdy nie usłyszymy nic bardziej wspaniałego.

Dziękuję Ci, Sir Davidzie Gilmourze, za to, że wciąż jesteś i potrafisz tak cudownie opowiadać muzycznie o tym jak noc potrafi objąć Twoje ramiona ...

MLWZ album na 15-lecie Weather Systems w 2025 roku na dwóch koncertach w Polsce Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok