Faro - Nu-Man

Rysiek Puciato

Podobno w każdym z nas jest odrobina świętego i diabła. Podobno w każdym z nas jest dobro i zło. Podobno w każdym z nas jest radość i smutek. Podobno w każdym z nas jest ying i yang. Podobno każdy z nas jest wewnętrzną sprzecznością… Podobno… nie rozumiemy świata i świat nie rozumie nas. Podobno wszystko wokoło mówi nam, co mamy robić depcząc jakieś nasze ‘ja’… i tych „podobno” jest bez liku. Więcej znaków zapytania, niż odpowiedzi. I taka jest płyta zespołu Faro pt. „Nu-Man”. Smutna, jakby jednostajna, minimalistyczna, szeptana, pełna treściowych niedopowiedzeń, pełna kontrastów i muzyczno-słownych sprzeczności. Pół na pół smutna i rozdzierająca ludzkie rany i zarazem bezradnie nieporadna w udzielaniu odpowiedzi na pytania o sens i istotę człowieczeństwa w hiperstechnicyzowanym świecie. Jednocześnie jakoś tak kołysząca, wciągająca płynącą melancholią, niespiesznym rytmem i mroczną atmosferą. Muzycznie cała płyta to wydawnictwo zawieszone pomiędzy progresją, alternatywą, lekkim metalem, rockiem atmosferycznym w odcieniu postrockowym. To wyjątkowy konglomerat nakładających się na siebie dźwięków znanych z płyt Katatonii, Anathemy czy Pain Of Salvation. To muzyka kojarząca się z twórczością Evergrey i A Perfect Circle. I w tym samym momencie to piosenki wokalnie przypominające nieco Talk Talk i zespoły ery New Romantic. Piorunująca mieszanka przekazująca słuchaczowi wrażenia głębokiego niepokoju, tajemnicy i katharsis. I aż dziwne, że zespół Faro pochodzi ze słonecznych Włoch, bo gdyby to był zespół skandynawski, to byłoby to jakoś zrozumiałe.

Płyta zaczyna się od utworu „Isaac”. Może to biblijny Izaak, syn Abrahama składany Bogu w ofierze przez ojca, a może przypadkowy gdzieś sobie żyjący człowiek, a może ładnie brzmiące, melodyjne słowo bez żadnego znaczenia, treściowej głębi i znaczeniowych odniesień?… Pieśń piosenkowego Izaaka brzmi tak:

„(…) W nowym świecie nie będzie śmierci ani cierpienia / Historia zostanie wymazana / Człowiek jak maszyna (…) / Narodzi się nowa rasa ludzka / Człowiek bez uczuć, pozbawiony emocji / Bez duszy, bez duszy / Więc nie będą mogli cierpieć / Spadnie brudny deszcz / Zneutralizuje wszelkie sumienia”.

Takie słowa wymagają stosownej muzycznej oprawy. Cały utwór jest mieszaniną metalizującego post-rocka z jego typową aranżacją toczącą się na granicy dwóch biegunów: mocnej i wyraźniej gitary oraz spokojnych fraz klawiszy z ambientową linią wokalną. I właśnie wokal sprawia, że warto poświęcić tej płycie więcej czasu. Oto mocna, a jednocześnie atmosferyczna muzyka zostaje połączona z linią wokalną przypominającą zespoły z ery New Romantic (Duran Duran, Mr. Mister, Talk Talk). I nie ma tu żadnego zgrzytu.

Bo proszę posłuchać dwóch kolejnych utworów: „Crystal Cage” i „Paradox” – znika postrockowa mocno gitarowa aranżacja na rzecz syntezatorowej opowieści o zagubieniu i „nic-nie-wartości” naszego życia.

„(…) Zagubiony w czasie / Samotny / Zagubiony w czasie / Z uszkodzonym zegarem / Zagubiony w czasie / Życie to czarna bruzda w sercu”.

Czy też fragmentu utwory „Paradox”: „(…) Jesteśmy solą w morzu plastiku (…) Zmiażdżeni w szybkim świecie / Wszyscy tacy sami”.

I wydawać by się mogło, że takie teksty domagają się wręcz niskiej, szarej i nastrojowej tonacji wokalnej. Tymczasem dostajemy wokal, który wysoką tonacją jakby przeczy treściowemu smutkowi.

Jeżeli nie dali się jeszcze Państwo wciągnąć w atmosferę tej płyty, to proszę „spróbować” raptem dwuminutowego utworu „Inside” z hipnotyczną gitarą i jednostajną perkusją. Proszę zanurzyć się w bardzo alternatywno-gitarowym, a jednocześnie niemal balladowym utworze „Cradle” i jego melancholijnym tekście:

„(…) Kłam, twoje życie jest kłamstwem / Twój dom to więzienie / Z dala od swojego raju / Czas, szukasz więcej czasu / Twój mózg to klatka / Pragniesz innego życia”.

I proszę się nie obawiać, że zatoniecie Państwo w melancholii i smutku. Progmetalowy utwór „Protective” opowiadający o matce dbającej o swoje dzieci, o rodzinie jest co prawda w swej wymowie, podobnie jak poprzednie, niepokojący lecz rytmicznie przełamuje dotychczasową melancholię postrockowo-ambientową. I choć dalej opowiada o rzeczach smutnych to ma się wrażenie jakiejś mocy i siły.

„(…) Między zmarłymi a świętymi / Krzyż i modlitwa / Przez światła / Mamy wiele dróg w życiu / Ale zawsze wybieramy / Niewłaściwą”.

I jakby w opozycji do powyższych słów następny utwór z płyty („Knots”) przynosi nieco mniej, chciałoby się powiedzieć, „dołujące” słowa: „(…) Tylko odważni są zbawicielami / (przekraczają linie) / Tylko odważni są zbawicielami / Czy wiesz, czy o tym wiesz”.

„The Mirror” – to wołanie o walkę ze strachem, to wołanie o siłę, która pozwoli każdemu spojrzeć w lustro. To także najbardziej melodyjny utwór na płycie, w którym znika na chwilę nowa romantyczność na rzecz dwugłosu wokalnego, nadając w ten sposób bardzo alternatywnie brzmiący charakter całości.

Podobnie rzecz ma się z utworem „Apperances” – to gitarowo-alternatywne nagranie, które w połączeniu z poprzednią i następną kompozycją tworzą małe „opowiadanie” o ludzkich niedoskonałościach i obawach. W „Appearances” tematem przewodnim są wspomnienia lat dziecięcych, a w utworze „Blow” marzenie o powrocie do lat minionych, lepszych. Ten ostatni twór powinien przypaść do gustu zwolennikom Anathemy z racji zastosowania podobnych rozwiązań wokalnych.

„(…) W pokoju 39 nadgarstków i łańcuchów / Opaski uciskowe i kroplówki / Lawenda dla umysłu / Mówią, że leczą szaleństwo” – te słowa to główny motyw utworu „Room 39”, chyba najsmutniejszego treściwo utworu na płycie. Najsmutniejszego, lecz nie słabego. Nieco odbiega on od dotychczasowych aranżacji utrzymanych raczej w postrockowo-ambientowym stylu, zbliżając się do prog metalu, lecz w warstwie dramatycznej jest najwyraźniejszą opowieścią o losach człowieka.

Dotychczasowy opis tej płyty każe ocenić ją i zaklasyfikować jako opowieść o ciemnych, strasznych, smutnych, niedoskonałych stronach człowieczeństwa. Wydaje się pokazywać, że mamy do czynienia z sytuacją bez wyjścia, bez szans na pojawienie się czegoś lepszego, jaśniejszego. I tak mogłoby się wydawać do momentu posłuchania utworu pt. „Red Thread”. Bo tutaj pojawia się nadzieja…: „(…) Nic nie dzieje się przez przypadek / Wszystko ma sens” i dalej: „(…) Nieznana miłość / Oddzieleni, ale nierozłączni / Spotkamy się w innym życiu / Pod aksamitnym niebem”. Takiej treści odpowiada też muzyka - początkowo łagodna i przepoczwarzająca się w miarę upływu czasu w zdecydowane akordy gitary.

I co prawda przedostatni utwór pt. „Human” w dalszym ciągu próbuje swą metalową aranżacją pokazywać te „gorsze” strony życia, lecz jest on zarazem jakby ostrzeżeniem przed tym, żebyśmy nie dali się zwieść podpowiedziom, szeptom i wskazówkom bo może się zdarzyć, że wszystko to, co wydaje się „nasze” jest tylko „czyjeś”: „(…) Ktoś decyduje za nas / Co jest dobre, a co złe / Nowy Humanizm”.

Płyta kończy się pesymistycznie – „(…) Próbowałem poukładać kawałki znowu razem / i jak sądzę / Widzę światło w oddali / Samotny ze swoimi myślami, płaczę”. Nie ma oczekiwanego happy endu, nie ma recepty, nie ma wskazówki co zmienić. Muzycznie także otrzymujemy mieszankę dźwiękową od typowych rozwiązań postrockowych do balladowo kołyszących i bardzo łagodnych fraz.

Dlaczego warto? Bo ta płyta to mglista i intensywna podróż dźwiękowa, bardzo subiektywna, introwertyczna i wymagająca skupienia. To smutna, ale i bardzo wciągająca opowieść o człowieczeństwie, codziennej samotności i braku przysłowiowego światełka w tunelu życia. Ale ta melancholia i smutek jest zarazem niezmiernie wciągająca i, choć zabrzmi to paradoksalnie, kołysząca. Zespół Faro to duet gitarzysty Angelo Troiano i wokalisty Rocco De Simone, a płyta „Nu-Man” to ich drugie wydawnictwo. Pierwsze ukazało się cztery lata temu i miało tytuł „Luminance”. Obok tej dwójki na płycie jako goście udzielają się Giacomo Pasquali na basie i Andrea Giovannoli na perkusji. Ich poprzednie wydawnictwo leżało u mnie na półce z wykonawcami, na których „trzeba uważać”, bo… mogą zaskoczyć. I ta płyta jest właśnie takim zaskoczeniem, pozytywnym zaskoczeniem. Zaserwowana melancholia, pomieszane aranżacje, niemal apokaliptyczne wieszczenie i ukazany obraz człowieka wytrąca z równowagi i intryguje, a jednocześnie muzycznie wciąga i hipnotyzuje. I jeżeli do poprzedniej ich płyty miałem żal, że kończy się wraz z ósmym utworem, tutaj będą miał żal, że chciałoby się więcej niż te czternaście kompozycji.

MLWZ album na 15-lecie Weather Systems w 2025 roku na dwóch koncertach w Polsce Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok