Mówiłem to już wcześniej i teraz powtórzę to jeszcze raz: wszystko to wina Iana Andersona. Moja niezdrowa obsesja na punkcie grupy Jehro Tull w latach osiemdziesiątych skłoniła mnie do napisania do Record Collector, co zaowocowało tym, że poproszono mnie o napisanie artykułu o tym zespole dla fanzinu Tull „A New Day”. No i wtedy pomyślałem sobie, że ta pisarska zabawa jest całkiem przyjena. Tysiące godzin i miliony słów później nadal to robię.
Dziś kilka słów o reedycji albumu wydanego pierwotnie w 2003 roku pod tytułem „The Jethro Tull Christmas Album”. Teraz został on poszerzony i w efekcie zawiera oryginalny album, jego nowy remiks autorstwa Bruce’a Soorda, album „Christmas Live at St. Bride’s 2008” (także zmiksowany przez Soorda), wcześniej niepublikowany materiał „Christmas Live at St. Bride’s 2006” oraz krążek Blu-ray, na którym znaleźć można więcej dodatkowych remiksów.
Sam się dziwię, że dopiero teraz słucham tego materiału po raz pierwszy. 20 lat temu prowadziłem własne czasopismo i skupiałem się na muzyce undergroundowej, a nie mainstreamowej. Przez ładnych kilka lat nie widziałem też Jethro Tull grającego na żywo, chyba od 2004 roku, kiedy byli gwiazdą piątkowego wieczoru w Cropredy, a głos Iana był wtedy tak zniszczony, że przysiągłem sobie, że nigdy więcej nie obejrzę ich koncertu. I nie obejrzałem, mimo że byli w Nowej Zelandii (tam obecnie mieszka nasz recenzent – przyp. AC)), ale w składzie nie było już wtedy Martina Barre. Dopóki Martin był w zespole, nie miało dla mnie większego znaczenia kto oprócz niego i Andersona jest w składzie, ponieważ dla mnie to cały czas był to ten sam mój ulubiony zespół.
Dlatego obawiam się, że niniejsza recenzja z pewnością będzie nieobiektywna i to w wielu aspektach, chociażby dlatego, że znam oryginały wielu z tych bożonarodzeniowych utworów naprawdę od podszewki. Weźmy na przykład „Jack Frost and The Hooded Crow”, który po raz pierwszy pojawił się na solowym albumie Dave’a Pegga „The Cocktail Cowboy Goes It Alone”. Został on wydany w 1983 roku, zanim jeszcze wersja grupy Jethro Tull została wydana z okazji 20. rocznicy działalności zespołu, która przypadała w 1988 roku. Ponadto, do zrecenzowania i do odsłuchania otrzymałem jedynie remiksy oryginału, a nie cały pięciopłytowy zestaw, więc jak w obiektywny sposób mogę o nim teraz pisać? Niezależnie od tego, co myślę o Ianie śpiewającym na żywo, nie ma wątpliwości, że gdy jest w studiu, nadal jest w stanie wspiąć się na wyżyny. I chociaż wiele z tych piosenek to nowe wersje starych nagrań, jest na tym albumie mnóstwo wspaniałych klasyków. Mam tu na myśli chociażby trzy z ostatnich czterech piosenek na albumie: „Fire At Midnight”, „Ring Out Solstice Bells” i „Bourree”.
Można dyskutować, czy wszystkie z nich to naprawdę świąteczne numery, lecz nie ma wątpliwości, że są to jedne z najlepszych utworów w całym repertuarze Jethro Tull. Jak można było przypuszczać, Ian Anderson jest w doskonałej formie wokalnej, jego gra na flecie jest tak delikatna i przejmująca jak zawsze, a Martin to Martin – jego gra na gitarze stanowi idealne uzupełnienie dla Iana. Kiedy Ian postanowił w zupełnie inny, niż dotychczas, sposób nagrać solowy album, który sfinalizował się to jako „A”, wśród towarzyszących mu muzyków był tylko jeden członek Tull – właśnie Martin Barre (tak, wiem, że Pegg też tam grał, ale w tamtym czasie nie nagrywał już z zespołem) i zagrał on we wszystkich utworach. Nikt nie brzmi tak jak on, więc dobrze, że wraz z Ianem przerobili stare numery i chociaż jestem pod tym względem purystą preferującym oryginalne aranżacje i wykonania, to wiem, że prawdopodobnie zrobili to dlatego, że chcieli je zebrać w jednym „świątecznym” zestawie.
Jestem pewien, że wielu fanów Jethro Tull będzie zachwyconych mając do dyspozycji tak rozbudowany pięciopłytowy album, a i ja, gdybym miał takie samo nastawienie do tego zespołu jak 30 lat temu, niewątpliwie zainwestowałbym w każdy możliwy format. A tak niniejsze wydawnictwo jest dla mnie jedynie miłym przypomnieniem, że w swoim czasie Tull byli naprawdę jednym z najlepszych zespołów na świecie.
Tłumaczenie: Artur Chachlowski