Mówią sami o sobie, że są „math-stadium” (matematyczno-stadionowym – sic! przyp. RP) zespołem rockowym z siedzibą w Aarhus w Danii, a celem ich wspólnej gry jest „przełamywanie muzycznych granic bez kompromisów w zakresie pisania piosenek”. I chyba coś w tym samookreśleniu jest - dziwne metrum i polirytmy w połączeniu z chwytliwymi melodiami i bujnymi melodiami wciągają słuchacza w intensywny i urzekający krajobraz dźwiękowy. W dodatku ten sześcioosobowy zespół w całości kontroluje swoją muzyczną aktywność: sami piszą, nagrywają, produkują i konstruują swoją muzykę, co pozwala im kształtować własne i całkowicie unikalne brzmienie.
Po dwóch EP-kach Isbjörg – bo pod taką nazwą ta grupa funkcjonuje - wydała w 2019 roku swój debiutancki album „Iridescent”. Spotkał się on z dużym uznaniem zarówno fanów, jak i krytyków ze względu na epickie brzmienie skupione na fortepianie i urzekająco napisane piosenki. I jak to zwykle bywa, po wydaniu albumu Isbjörg koncertował, przede wszystkim, w Danii i grał wszędzie gdzie się dało - od małych klubów po duże festiwale, takie jak SmukFest w 2019 roku. Przez ostatnie kilka lat grupa intensywnie pracowała nad repertuarem na kolejny album. Po odejściu wokalisty Niklasa Jespersena na początku 2022 roku do zespołu dołączył Jonathan Kjærulff Skovlund (Lara Luna) i w tak lekko zmienionym na początku listopada ubiegłego roku ukazał się drugi album pt. „Falter, Endure”.
Obok wokalisty, Jonathana Kjærulffa Skovlunda, w skład zespołu wchodzą: Mathias Bro Jørgensen (pianino, wokal), Dines Dahl Karlsen (gitara), Lasse Gitz Thingholm (gitara), Mathias Schouv Kjeldsen (bas) i Frederik Ølund Uglebjerg (perkusja). Co prawda od wydania debiutanckiego albumu minął już całkiem spory czas, ale nowe wydawnictwo jest, jak mi się wydaje, kontynuacją i ewolucją ich własnego, unikalnego brzmienia, którego centralnym punktem jest fortepian (wszyscy członkowie zespołu są fanami Agent Fresco i Subsignal – przyp. RP), tworząc w ten sposób z jednej strony melodie chwytliwe, takie „radiowe”, a z drugiej melancholijne. Melodyczny wydźwięk podkreśla główne tematy albumu, którymi są przeżywana strata i osobiste zmagania oraz ich pokonywanie.
Od strony muzycznej zespół serwuje słuchaczowi naprawdę świetny miks elementów progresywnych, potężnych refrenów brzmiących popowo, gitarowych riffów, a nawet okazjonalnie saksofonu i… wszystko to do siebie pasuje. Być może co niektórzy spośród Państwa nieco obawiają się tego „matematycznego” elementu, o którym mówi zespół. Ale niepotrzebnie. „Math rock” jest tu niewątpliwie obecny, ale jest słyszalny wystarczająco subtelnie dzięki mistrzowskiemu połączeniu z dźwiękami fortepianu. Tak więc, w przeciwieństwie do wielu mathrockowych odpowiedników, skomplikowane partie gitar, choć nadal obecne, nie są głównym punktem poszczególnych kompozycji – a raczej ich uzupełnieniem i lekkim ubrutalnieniem głównej linii melodycznej, co czyni tę muzykę (wbrew pozorom) bardziej przystępną dla szerszego słuchacza. Zresztą zespół, jakby wyczuwając te możliwe zniechęcenie słuchacza, żartobliwie nazywa siebie „Coldplay in ⅞” i na pewno jest w tym trochę prawdy.
Już w pierwszych sekundach płyty, w utworze „Ornament” wita słuchacza potężny gitarowy riff, który przechodzi, niemal bez zauważalnej zmiany natężenia dźwięku, w łagodniejsze frazowanie fortepianowe. A potem już tylko pozostaje poczekać na wokal, któremu towarzyszy niemal coldplayowska gitara. Mocniejsze riffy co prawda pojawiają się także i później, ale dodają tylko nieco pikanterii całemu utworowi, który w swej wymowie jest dobrą mocno rockową kompozycją. „Homeward Bound” – druga piosenka z płyty - zachowuje podobny sposób aranżacyjny, choć raczej określiłbym ją, przez brzmienie gitary, jako dobry przykład tzw. utworu alternatywnego.
Oj, może zmylić kogoś, kto włączył tę płytę i zaczął słuchać od utworu numer 3, ”Am I The Sinner Now?”, początkowe intro fortepianu. Bo całość zaczyna się niemal jak koncert fortepianowy, ale to zaskoczenie mija, bo po chwili do głosu dochodzi reszta instrumentarium. I proszę się przygotować na mocne riffy, bowiem czyż można w sposób stonowany i spokojny spróbować odpowiedzieć na pytanie: czy jestem grzesznikiem? Musi być mocno i jest mocno – „(…) I'll be no good / Holier than thou / Misunderstood / Am I the sinner now”.
„Under Your River” to, po mocno gitarowych pierwszych trzech utworach, balsam dla uszu. Niemal solowa gra fortepianu, głos i… balladowo-smutna opowieść o porzuceniu: „(…) You’re so unaware / A soul lost in despair / When you scream in the night, holding me tight / This only lasts one moment”. To piosenka z pozytywnym końcowym przesłaniem: „(…) Take what you wanted from me, for all that you care for is here / Serenity seems out of sight / As this moment lasts forever, / And I survive”.
Najbardziej progresywnym utworem na płycie jest kompozycja pt. „Afterglow”. Zawiera to, co progresywnie nastawieni słuchacze lubią najbardziej: w miarę delikatną linie melodyczną, kilka popisów solowych oraz melodyjny wokal. I do tego jest to bardzo „radiowa” piosenka.
Następująca po utworze „Afterglow” kompozycja pt. „Inure” idzie w jej ślady. Proszę podczas słuchania skupić się na grze gitary. Warto.
”Solitaire” to z kolei utwór bardzo rockowy i, oczywiście, ten z tych „radiowych”. Oczywiście jest grająca staccatowymi akordami gitara, ale też (i na ten moment warto zwrócić uwagę) połączenie saksofonu z mocniejszymi riffami gitary.
Pojedynczy piętnastosekundowy dźwięk fortepianu rozpoczyna utwór „A Storm To Weather”. I wydawać by się mogło, że to stroiciel fortepianów zabrał się do roboty. Jeśli jednak dosłuchają Państwo tego utworu tak mniej więcej do połowy, to usłyszycie dlaczego sam zespół określa siebie mianem „Coldplay in ⅞”.
Tak jakoś hakenowsko-anathemowsko brzmi utwór „Perfect Sky”. Przepraszam z góry za to może niezbyt udane, brzmiące nieco jak jakaś nowomowa, określenie. Ale tak dokładnie jest. W centrum uwagi mamy tu krótkie riffy gitary i wysokorejestrowy wokal w typie Anathemy osłodzony czystym brzmieniem fortepianu.
Jak już wspomniałem wyżej, cała płyta opowiada o porzuceniu, stracie i radzeniu sobie z takimi sytuacjami. „(…) Hopeless, mindless lethargy / Heedless faithfulness - leave me be / Stay away from me / Stay away from me” – to główne przesłanie przedostatniego utworu pt. „Dressed In White Lies”. Muzycznie jest to jednak zdecydowanie rockowa kompozycja z zadziorną gitarą i nieco „połamanym” rytmem.
Ocenę ostatniego utworu z płyty – „The River of You” - pozostawiam otwartą. Na swój własny użytek podczas słuchania tego wydawnictwa często zapętlałem sobie tą kompozycję, bo to muzyczne pogodzenie mocy z łagodnością, muzycznego galopu z leniwą balladowością. Takie jest muzyczne pożegnanie z najnowszym wydawnictwem grupy Isbjörg.
Podsumowanie…? Jeżeli ktoś z Państwa lubi melodyjny prog pomieszany z niemal solowym, fortepianowo czystym brzmieniem, „posypanym” math-dokładnością gitary i rockowym wokalem, to proszę nie zapominać o tym zespole i tej płycie. Myślę, że po początkowym zaskoczeniu album „Falter, Endure” znajdzie uznanie w Waszych uszach. Na marginesie dopowiem, że nie wiem czy to przypadek, czy też wina „duńskiego powietrza”, ale te math-zapędy dobrze doskonale sprawdziły się przecież także na nowej płycie „Friend Of A Phantom” zespołu Vola, który także pochodzi z Danii.