Adult Cinema - 365

Rysiek Puciato

Rozpoczynając nie mogłem się zdecydować czy zacząć ten opis od narzekań, czy też od pochwał. „Niedogodnością” było znalezienie opinii bardzo chwalących album i wykonawcę. Zachętą z kolei obecność na płycie tylko czterech utworów trwających ponad piętnaście minut każdy. Zanim zdecydowałem, że… o tym będzie na końcu, długo i pilnie wsłuchiwałem się w te cztery kompozycje.

Cztery utwory o tytułach: Wiosna, Lato, Jesień i Zima. Tytuł płyty: „365”. Czyż te informacje domagają się jakiegoś wyjaśnienia? Może jedynie takiego, że płyta nie ma nic wspólnego z „Czterema porami roku” Vivaldiego. Natomiast ma dużo wspólnego z takimi wykonawcami jako J. M. Jarre i zespół Pink Floyd. No i nazwa zespołu – Adult Cinema – proszę ostrożnie wpisywać te nazwę w wyszukiwarkach. Efektem nie zawsze są dokonania zespołu, a często filmy… dla dorosłych. Dodajmy od razu, że słowo „zespół” jest tu użyte trochę na wyrost. Adult Cinema to jednoosobowy projekt multiinstrumentalisty Mike’a Westona nagrany w domowym studio w Wielkiej Brytanii. To czwarte z kolei wydawnictwo tego muzyka i pierwsze, które do mnie dotarło. Oczywiście nie w sensie zrozumienia, a po prostu w postaci fizycznego krążka.

Sam ‘zespół’ zadebiutował w roku 2007 płytą „This Is Your Life”. Niestety nie odniosła ona w zasadzie żadnego sukcesu i odeszła w zapomnienie z wyjątkiem jednego utworu. Piosenką, która została zauważona przez stację telewizyjną National Geographic Channel i często prezentowana na jej falach był utwór „Time Machine”. I to w sumie dzięki niej autor zdecydował się kontynuować swoją muzyczną działalność, publikując w roku 2016 wydawnictwo pt. ”Teaser Trailer”, które można było pobrać za darmo. Dwa lata później debiutancki album został wydany ponownie w zremasterowanej postaci i… chyba to był przełom. Takie utwory jak wspomniany wyżej „Time Machine”, a także inne: „Supercool”, „Alien Craft” czy fantastyczny „Flowers” zabrzmiały nowym blaskiem. Był to album przepełniony świetnymi fragmentami rocka progresywnego i klasycznego, ze szczególnym naciskiem na Pink Floyd z okresu środkowego, ale wykraczał poza zwykłe naśladownictwo Gilmoura, Watersa i spółki. Rok 2023 przyniósł kolejną płytę z całkiem nowymi nagraniami. „Hot And Cold” to płyta ponownie nawiązująca do muzyki lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Ale zachęcam do posłuchania takich utworów, jak: „Black God”, „Spanish Garden” czy „The Sun”. Bardzo dobrze wypada także tryptyk „The Rain / Egg / The Future For Us”. Udzieli się Państwu z pewnością jego lekki, nieco psychodeliczny nastrój.

Utwór „Spring” rozpoczynają pulsujące syntezatory, które wraz ze wzrastającą częstotliwością dźwięków symbolizują początek życia, jego pierwsze momenty. Na ich tle David Streames (aktor występujący m.in. w filmie „Rydwany Ognia”, do którego muzykę napisał Vangelis – przyp. R.P.) recytuje wiersz opiewający piękno rodzącego się życia: „(…) Blankets of white, revealed is green / The sweetest air flows, cool and clean / From burrow, nest, lair and sett / Welcome to a world not yet met”. Wplecenie nieco dudniącej linii basowej potęguje oczekiwanie na coś, co przyjdzie wraz z momentem zazieleniania się pól i napływem świeżego, chłodnego powietrza. Warto zauważyć, że w początkowej części bas nie jest potraktowany tylko jako instrument rytmiczny. Bas improwizuje, gra solo. A później, wraz z pierwszymi werblami perkusji i łagodnym wsparciem syntezatorów, płynie swym psychodelicznym rytmem dalsza część kompozycji. W jej końcowej części, po zatoczeniu muzycznego koła wracamy do recytacji, solowej, psychodelicznej solówki basu i… jakoś znajomo brzmiącego sola gitary.

Tylko proszę nie dać się zwieść tej psychodeliczno-gitarowej atmosferze końcówki utworu „Spring”. Cykl zmian pór roku jest nieubłagalny. Po wiośnie przychodzi lato. Dlatego utwór „Summer” zrywa z atmosferą zadumy, rozpoczynając się egzotycznymi dźwiękami i stylami kojarzącymi się ze słonecznymi dniami. Jakby z drugiego planu dochodzą do nas odgłosy owadów i dźwięk otwieranej puszki z piwem, a także narzuca się wrażenie, że tam, w tym muzycznym świecie, ktoś wyraźnie siedzi sobie wygodnie i pije mrożonego drinka. Ten utwór aż kipi różnorodnością stylów, począwszy od rogów o karaibskim posmaku, które łączą się z bluesową harmonijką ustną i krótkimi wokalami brzmiącymi niczym głosy czarnoskórych robotników na plantacjach bawełny. Około szóstej minuty ni stąd, ni zowąd odzywają się Hammondy i ostrzejsza gitara, by ustąpić, na jedną chwilę, miejsca rytmom reggae. Do tej mieszaniny stylów autor wprowadza jeszcze recytacje słów Himiko Fukayi (ikonicznej postaci japońskiej władczyni z III wieku, Matki Narodu, Słonecznewj Królowej – przyp. R.P.) i Deleroya Lindo (aktora występującego w filmach Spike’a Lee np. „Malcolm X” – przyp. R.P.). Do tego muzycznego koktajlu proszę dorzucić jeszcze nieco rytmów w stylu Ozric Tentacles i otrzymają Państwo zwariowany utwór opisujący lato w (będę się przy tym upierał) bardzo psychodeliczny sposób.

„Autumn” zaczyna się długim syntezatorowym pasażem muzycznym w stylu Tangerine Dream, który stanowi podstawę do ostrzejszych akordów gitarowych a’la „Echoes” zespołu Pink Floyd. Na tym nie kończy się ‘podobieństwo’ do Floydów. Nawet głos Westona pojawiający się w ósmej minucie brzmi Watersowsko - „(…) You’ve wasted so much time, it’s not true / Now there ain’t a second for the things you want to do / You’ve got a thirst for knowledge and fact / But you blew those years that you’re never getting back” – nie wiem, czy te schrzanione lata to zarzut do całej przeszłości, czy tzw. niedokończonych spraw, których zawsze jest sporo, ale niewątpliwie podobieństwo do Pink Floyd jest olbrzymie. Proszę tylko nie mylić „podobieństwa” z „naśladownictwem”. Dźwiękowe podobieństwa są duże, ale konstrukcyjnie „Autumn” to samodzielny i do tego chyba najlepszy utwór na płycie.

Ostatnim utworem jest kompozycja „Winter”. A zima, jak to zima, rozpoczyna się szumem zimnego, przenikliwego wiatru i odgłosami pogrzebu, którym towarzyszy dźwięk łopat. Bicie kościelnego dzwonu podkreśla melancholijny, mrożący krew w żyłach nastrój muzyczny – „(…) As the sun falls beyond the hills / Lower in the sky with each passing day / The comfort of its warmth becomes a memory / The race to prepare for Winter begins” (Gdy słońce chowa się za wzgórzami / Z każdym dniem niżej na niebie / Komfort jego ciepła staje się wspomnieniem / Rozpoczyna się wyścig przygotowań do zimy). Melancholijne słowa na tle łagodnych pasaży syntezatorów... Ten nastrój utrzymuje się niemal do ósmej minuty, gdy do przeszywającej atmosfery smutku dochodzą łagodzące dźwięki organów wygrywających łagodną suitę z dodatkiem pulsujących syntezatorów i pachnącej floydowską psychodelią aranżacji. A przepuszczony przez wokoder głos dopełnia tę kompozycję o kolejny przypominający Floydów element.

Na koniec czas na nawiązanie do zdania z początku recenzji: „Zanim zdecydowałem, że… o tym będzie na końcu”: „365” – to płyta inna, a jednocześnie bardzo znajoma. Codziennie w nasze uszy wpada milion dźwięków. Wszelakie serwisy, streamingi, bandcampy oferują niezliczoną ilość najprzeróżniejszych płyt, playlist, utworów ‘on demand’. Nie wiem czy spotkają Państwo tę płytę w jakichś rankingach i zestawieniach. Można się nieco zniechęcić powtarzanymi tutaj odniesieniami do Pink Floyd, ale proszę poświęcić chwilę, by wsłuchać się w jej różnorodność aranżacyjną. A przy okazji przypomnieć sobie tę psychodeliczną część twórczości Floydów. Nie mamy tu jednak do czynienia z naśladownictwem, a jedynie z wykorzystaniem podobnego sposobu muzykowania. Jednocześnie, w zależności od humoru i nastroju, każde przesłuchanie dostarcza innych wrażeń. Za każdym razem co innego zachwyca, a co innego zniechęca. I może dlatego warto się pokusić i poświęcić czas zespołowi Adult Cinema. Tylko proszę ostrożnie wpisywać nazwę w wyszukiwarce…

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok