Christmas 4

Meller, Maciej – Hidden River. Noise Tracks vol. 1

Tomasz Dudkowski

Maciej Meller tuż przed ubiegłorocznymi andrzejkami wydał nową solową płytę. Niby nie pierwszą, ale z pewnością szczególną, albowiem w tym przypadku słowo „solowa” oznacza, że wszystkie zarejestrowane na krążku dźwięki to dzieło pochodzącego ze Żnina muzyka. Nie ma tu wokali, instrumentów klawiszowych, sekcji rytmicznej, tylko gitara i efekty gitarowe oraz wyobraźnia autora.

Oczywiście efekt finalny to zasługa także innych ludzi. Jednym z nich jest współproducent (wraz z Maciejem) albumu, Robert Szydło, który jest także odpowiedzialny za miks i mastering. Ważną postacią, która miała duży wpływ na ostateczny kształt i wydźwięk całości jest Michał Florczak, autor niesamowitej, idealnie korespondującej z muzyką, oprawy graficznej. Nie można także zapominać o Piotrze Mazurowskim (Farna Records), który dbał, by finalna wersja wydawnictwa była jak najwyższej jakości.

To niezwykła płyta, zatem i niniejszy tekst będzie różnił się od tradycyjnych recenzji. Nie będzie tu wywodów na temat zawartości muzycznej albumu, a zamiast tego spróbuję opisać obrazy jakie wykreowały w mojej głowie zamieszczone na wydawnictwie dźwięki oraz zdjęcia umieszczone w artbooku.

Zanim jednak do tego przejdę, przybliżę okoliczności narodzin tego albumu. Pierwszy utwór powstał spontanicznie, początkowo bez zamysłu, by stworzyć coś większego. Po prostu Maciej zaczął wydobywać dźwięki z gitary, obudowywać efektami i w końcu okazało się, że powstało coś całkiem nowego, intrygującego. Mowa tu o nagraniu „Forest”. Niedługo po nim powstał kolejny, „Storm”. Potem nastąpiła dłuższa przerwa, którą zakończyło pojawienie się dwóch nowych kompozycji „Lake” i „Fog”. Jeszcze jedna przerwa i powstał „Frozen Field”, a ostatni element układanki, tytułowy „Hidden River” nagrany został w maju 2024 roku.

Kluczowym w interpretacji zawartości wydawnictwa jest obraz z okładki przedstawiający samotną postać pośród majaczącą w oddali na tle spowitego mgłą krajobrazu… „Czasem przerażona przestrzenią, ogromem tego co wokół, a jednocześnie pustką, brakiem życia… Innym razem bardziej ochoczo i z pasją obserwująca co dzieje się wokół niej. Ciekawa co znajduje się w oddali, albo dokąd dojdzie”.

Na początek wchodzimy do „Lasu” („Forest”) pełnego wielkich drzew, których potęga wydaje się przytłaczać bohatera. Co jakiś czas spomiędzy gałęzi przebija się światło, odkrywając całe piękno otoczenia, pozwalając zachwycić się widokami, a do naszych uszu dociera bardziej przyjazna partia gitary w camelowych barwach, która kontrastuje z przewijającymi się przez większość nagrania silnymi pojedynczymi akordami spotęgowanymi pogłosem. To jednak tylko chwila. Postać wraca do swojej walki z przeciwnościami by odnaleźć właściwą drogę.

Dociera do „Jeziora” („Lake”), którego spokojna tafla wody może sugerować, że za chwilę usłyszymy odgłosy fruwających owadów. Nic z tego. Tu także króluje mrok, jakby zaraz spośród wodorostów wypełznąć miała zjawa symbolizująca obawy bohatera. Próbuje ona przemówić, ukoić jego lęk, zachęcić do rozmowy bardziej przyjemnymi dźwiękami. A może to tylko krople deszczu próbują uciszyć jego trwogę? Trochę niczym syreny prowadzące marynarzy do zguby. Chwila nieuwagi i bohater zniknie pod powierzchnią wody.

Udało mu się jednak wyrwać z tej hipnotyzującej magii i tym razem staje na „Zmrożonym polu” („Frozen Field”). To zimna, nieprzyjazna okolica, gdzie wiatr odbija się echem od skał, tworząc lodowe figury. Ale nawet tu pojawia się odrobina światła, które tworzy barwne miraże, piękne, czarujące jak przebijająca się pośród szumu wiatru gitara w stylu karmazynowych soundscape’ów. Przenikające się nawzajem ślady gitary dysonują wprowadzając uczucie chłodu, ale też rzucając barwne refleksy na pokrytą lodem powierzchnię.

W rozpoczynającym stronę B nagraniu „Burza” („Storm”) pojawiają się początkowo delikatne dźwięki, ale i w nich czuć już niepokój, że za chwilę coś może się wydarzyć. Na niebie gromadzą się czarne chmury, a słońce walczy ostatkiem sił by jego promienie przebiły się przez coraz ciemniejsze niebo. By nadzieja na szczęśliwy finał podróży wygrała z mrocznym otoczeniem. Walkę przedstawiają bardzo przestrzenne dźwięki tańczące niczym pioruny na burzowym niebie.

Burza mija, pojawia się „Mgła” („Fog”), zakrywająca wzniesienia, unosząca się nad polami, skrywająca coś tajemniczego, kusząca by się w niej zanurzyć, dająca nadzieję na odnalezienie drogi, jednak dźwięki wybrzmiewające na sam koniec utworu sugerują, że to co skrywa raczej nie jest niczym przyjemnym. Być może pojawia się zmora z „Jeziora”?

Ta część podróży kończy się przy tytułowej „Ukrytej rzece” („Hidden River”), w której dostajemy sporo przestrzeni i sporo psychodelicznych dźwięków gitary, w klimacie wczesnych nagrań Pink Floyd. Puste koryto rzeki stopniowo wypełnia się wodą, budząc wokół siebie życie. Pierwsza część to właśnie taki niespiesznie podnoszący się poziom wody, przynoszący wytchnienie wyschniętej skorupie. Trzeba jednak pamiętać, że wystarczy dosłownie chwila i spokojny strumyk może zmienić się w rwącą rzekę zabierającą wszystko, co jej wzburzony nurt spotka na swej drodze. Czy bohater znajdzie ukojenie, czy porwie go spieniona fala nagromadzonych lęków? To pytanie nie znajduje odpowiedzi. Może przyniesie ją część druga „Noise Tracks”?

Powyższe słowa to moja osobista interpretacja dźwięków i obrazów wypełniających „Hidden River. Noise Tracks vol. 1”. To trzy kwadranse muzycznych pejzaży mocno różniących się od tego, do czego Maciej przyzwyczaił nas na płytach grup Quidam, Meller Gołyźniak Duda, Riverside czy wreszcie na kilku odsłonach solowego „Zenitha”. To muzyka wymagająca skupienia, poruszająca niepokojącymi nutami, a jednocześnie niesamowicie wciągająca, przywołująca przy pomocy dźwięków równocześnie mroczne, ale także piękne muzyczne pejzaże. Jest to najbardziej osobiste, wręcz intymne, dzieło Macieja, odnoszące się do jego trwającej cały czas walki z własnymi lękami:

„To płyta o samotności.

Często tej mega trudnej, depresyjnej, związanej z jakąś rozpaczą i mrokiem, z demonami przeszłości…Ale czasem zupełnie innej. Gdy mamy ten dzień, kiedy samotność oznacza dobry kontakt z samym sobą, z emocjami, z czymś dobrym w nas. Kiedy odnajdujemy w sobie właściwy przepływ, czysty nurt, gdy docieramy do swojej ukrytej rzeki. Do Życia…Niech płynie.

To o mnie”.

Mało tu miejsca na tradycyjne akordy czy solowe popisy. Album wypełniają nuty, mogłoby się wydawać, przypadkowe, powstałe w wyniku chwilowego natchnienia. Jednak tworzą one niesamowicie spójne dzieło, które najlepiej smakować słuchając go przy subtelnym świetle, trzymając w rękach jego fizyczną edycję.

Jeśli chodzi o formy wydania to „podstawowym” jest digibook skrywający robiącą duże wrażenie czarną płytę kompaktową. Mamy też artbook z krążkami CD i DVD (tu znajdziemy wspaniałe przestrzenne miksy autorstwa Roberta Szydło) oraz edycję winylową. Wszystkie te wydania łączy specjalny box, w którym znajdujemy jeszcze kilka dodatków. Każde z nich wykonane jest z naprawdę godną pochwały wielką dbałością o szczegóły, co jest już cechą charakterystyczną wydawnictw z logiem Farna Records, którego Maciej jest współwłaścicielem wraz ze wspomnianym na wstępie Piotrem Mazurowskim.

Maciej Meller to bardzo zasłużony dla polskiej, i nie tylko polski, muzyki artysta. Ma na swoim koncie wiele albumów nagranych w ciągu ostatnich prawie trzydziestu lat z różnymi składami. Jednak „Hidden River. Noise Tracks vol. 1” to dzieło wyjątkowe, dowodzące, że po tylu latach nadal jest on w stanie zaskoczyć słuchacza czymś nowym, niebanalnym, wciągającym. Czekam na dalszą część, choć zapewne upłynie sporo czasu zanim się ona pojawi, bo Maciej to bardzo zapracowany muzyk. Już w styczniu powróci na scenę z zespołem Riverside, a w drugiej połowie roku z powracającą z niebytu grupą Quidam, w której rozpoczynał swoją profesjonalną, przebogatą karierę.

MLWZ album na 15-lecie Weather Systems w 2025 roku na dwóch koncertach w Polsce Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok