Let See Thin - Machine Called Life

Artur Chachlowski

Pamiętam jak bardzo zachwycił mnie debiutancki album naszej rodzimej grupy Let See Thin pt. „2Years 2Late” (2021), czemu zresztą dałem wyraz w małoleksykonowej recenzji tego albumu. Drugi album to podobno najtrudniejszy egzamin dla młodych twórców, dlatego też z zaciekawieniem wyczekiwałem na nowe wydawnictwo. Ukazało się ono pod tytułem „Machine Called Life” na początku tego roku nakładem wytwórni Lynx Music. I o razu powiem: nie zawiodłem się. W przypadku nowej płyty wprawdzie nie ma już efektu zaskoczenia (bo być nie może), jest za to wielki podziw za wysoki poziom dostarczonego nowego materiału, radość z obcowania z nową muzyką oraz poczucie, że kwintet muzyków (Maciej Włodarczyk - gitary, Paweł Wężyk – instrumenty klawiszowe, Michał Dziomdziora – gitara basowa, Przemysław Kaźmierski - perkusja oraz Łukasz Woszczński – śpiew) najzwyczajniej w świecie znowu dał radę.

Najzwyczajniej w świecie?... No, może nie traktujmy tych słów trywialnie, bo „Machine Called Life” to przecież album niezwykły. I nietuzinkowy. Zapewniam, że nieczęsto zdarza się mieć do czynienia z tak dobrze przemyślanym, pod każdym względem, materiałem. Let See Thin pozostają wierni swojej stylistyce, nie majstrują w swojej doskonale naoliwionej muzycznej machinie, nie eksperymentują i nie szukają jakichś niepotrzebnych nowinek. Przedstawiają dokładnie to, w czym czują się najlepiej, to, co im w duszach gra oraz to, na co oczarowani poprzednią płytą słuchacze czekali najbardziej: na zgrabne, wpadające w ucho piosenki, z których tryska niesamowita energia i piękne, refleksyjne melodie.

Tak właśnie: szczerość i zachwycająca prostota muzycznej wypowiedzi to największe atuty tego albumu. W dodatku jego program składa się z samych dobrych i bardzo dobrych utworów, dlatego nie mam wyjścia i z ogromną satysfakcją powtórzę to, co pisałem cztery lata temu o poprzedniej płycie: dużo się na tym krążku dzieje. Od początku do samego końca. Bez słabego punktu, bez słabego momentu, bez słabego utworu…

A tych utworów jest osiem i tworzą one zachwycającą całość trwającą 45 minut. A w nich hipnotyzująca atmosfera, świetne melodie, wspaniale wykonanie. To wszystko oraz cała masa innych elementów, które pojawiają się w miarę coraz bardziej dogłębnego, poznawania zawartości tego krążka, sprawia, że album „Machine Called Life” brzmi rewelacyjnie i słucha się go znakomicie. Bo jest niebanalny, niezwykły i wspaniały.

Opowiada on o życiu, o przemijaniu, o marzeniach i o tym, jak wraz z upływem czasu zmienia się nasze spojrzenie na świat. Teksty autorstwa Łukasza Woszczyńskiego oraz Macieja Włodarczyka skłaniają do refleksji i podkreślają muzyczny przekaz. Zarówno wtedy, gdy w „Sailors” jest mowa o marzeniach i przezwyciężaniu trudności, zwłaszcza, gdy można liczyć na pomocną dłoń:

„I hit the ground so many times

dark moments I can’t count

I was falling into great depths,

but you always picked me up.

 

We are like sailors

struggling with a stormy sea.

We are eagles

soaring with the wind.

We are like climbers

swinging on the rope.

We are wild horses

running fast across the prairie”

czy, jak w „Treadmill”, który mówi o ciężkiej rutynie życia:

„Day by day, night by night

the treadmill keeps turning

and life is passing by.

Day by day, night by night,

the treadmill keeps turning

and there’s no coming back”

czy jak w otwierającym płytę utworze „Story Of My Life”, w którym Łukasz śpiewa:

"There was a time, when life was easier

The world felt bigger and there was only one truth

Everything I’d done had a simple meaning.

That’s what I remember from the days of my youth”.

(…)

Many years have passed untill I realised

The story of my life already happened in the past.

No matter who we are, it’s all been done so many times

Suddenly my dreams have vanished in the haze".

Ale zaraz po tej smutnej konstatacji, na sam koniec utworu, wokalista dodaje coś tak pięknego i uniwersalnego, że z zachwytu serce rośnie:

„Moon and stars will never disappear from the sky…”.

Czyż nie jest to najmądrzejsze przesłanie? Czyż nie chwyta za serce? Czyż nie budzi głębokiej refleksji o przemijaniu, ale też i o tym, że są w życiu, nawet jeżeli jest to tylko, podążając za tytułem płyty, zwykła „machina”, pewne trwałe i nieprzemijalne wartości?...

Można by tak długo opowiadać o każdym kolejnym utworze z tej płyty. Bo przecież nie wspomniałem jeszcze o moim faworycie, marzycielskim „Sleeping On A Cloud”, nie wspomniałem o chyba najbardziej złożonym pod względem muzycznej konstrukcji utworze „Divisions”, nie wspomniałem też o finałowym „Strange Neighbourhood”, w którym zespół dokonując celnej oceny dziwaków mieszkających za ścianą, sprawia, że nierzadko możemy wśród nich rozpoznać samych siebie…

Nie ma potrzeby o wszystkim pisać. Nie ma potrzeby o wszystkim czytać. Lepiej przeznaczyć ten czas na słuchanie tej tak bardzo udanej płyty. A potem do niej wracać. I jeszcze raz. I jeszcze raz… Spróbujcie. Zróbcie to wtedy, gdy macie dużo czasu, który chcecie przeznaczyć na coś wyjątkowo przyjemnego. Jest wielce prawdopodobne, iż stanie się tak, że jak włączycie tę płytę w sobotę rano, to przestanie Wam grać dopiero w niedzielny późny wieczór. Tak było ze mną. I wiecie co? To był jeden z najcudowniejszych muzycznych weekendów od lat…

 

www.lynxmusic.pl

MLWZ album na 15-lecie Weather Systems w 2025 roku na dwóch koncertach w Polsce Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok