1 czerwca 2024 roku. Dzień Dziecka, środek długiego weekendu w Polsce, wieczorny finał Ligi Mistrzów. Dla ponad 3 tysięcy fanów grupy Riverside powyższe rzeczy zeszły na dalszy plan, gdyż właśnie wtedy w hali COS Torwar w Warszawie miał wystąpić ich ukochany zespół na finałowym koncercie trasy „ID. Entity Tour”. Dodatkowym magnesem przyciągającym publiczność był fakt rejestrowania całego spektaklu za pomocą mikrofonów i kamer. I właśnie do naszych rąk trafia wydawnictwo audiowizualne będące zapisem tego, co wydarzyło się tego ciepłego czerwcowego wieczoru, zatytułowane „Live ID.”.
O płytach koncertowych Riverside pisałem już przy okazji recenzowania innych tego typu pozycji, np. w tekście o albumie „Woodstock Festival Poland 2011”, więc tym razem pominę ten wątek. Wspomnę tylko, że pierwszym, rejestrowanym z myślą o wydawnictwie „live” występie był ten z 17 maja 2008 roku w Łodzi, który ukazał się rok później na różnych nośnikach pod wspólnym tytułem „Reality Dream”. O ile jego warstwa audio brzmiała wyśmienicie, to zarejestrowany obraz pozostawiał sporo do życzenia i dopiero podrasowany efektami w studiu doczekał się prezentacji na dwóch płytach DVD.
Jako, że był to finałowy występ trasy promującej ostatni studyjny krążek kwartetu, „ID. Entity”, to właśnie utwory z tej płyty zdominowały setlistę. Zabrakło jedynie, nad czym ubolewam, pierwszego singla z tego albumu, czyli nagrania „I’m Done With You”. Oprócz niego kwartet Mariusz Duda – Michał Łapaj – Maciej Meller - Piotr Kozieradzki nie zdecydował się zagrać niczego z płyt „Out Of Myself”, „Shrine Of New Generation Slaves” i „Wasteland”. Ze sceny wybrzmiały za to „#Addicted” i „Lost” z „Love, Fear And The Time Machine”, “Left Out” i “Egoist Hedonist” z “Anno Domini High Definition”, “Panic Room” z “Rapid Eye Movement” oraz na finał “Conceiving You” z “Second Life Syndrome”, który tym samym był najstarszym zagranym utworem.
Zespół słynie z tego, że nie trzyma się kurczowo wypracowanych w studiu wersji i ochoczo ubarwia prezentacje koncertowe dodatkowymi smaczkami. Tak jest już w otwierającym ten album nagraniu „#Addicted”. Jest ono poprzedzone ponad dwuminutowym intro, a z kolei kompozycja „Landmine Blast” zyskała zdecydowanie wydłużone zakończenie z porywającym solem na syntezatorze. W „Post-Truth” wpleciony został fragment utworu „Caterpillar and The Barbed Wire”, co spotkało się z ożywioną reakcją zgromadzonych pod sceną, a w „Self – Aware” można usłyszeć krótki wyrywek z nagrania „Driven To Destruction”. Takich niuansów jest dużo więcej, jak choćby „rozmowa” gitary z klawiszami w środku „The Place Where I Belong”, jednak najjaskrawszym przykładem swobodnego podejścia do studyjnego pierwowzoru jest pieśń „Conceiving You”. Trzyminutowa ballada rozrasta się tu do minut dwunastu. W tej drugiej, transowej, części Mariusz zaprasza publiczność do zabawy w „krzyk szeptem”. Różnie to wychodzi, choć zapewniam, że na żywo brzmiało to o wiele lepiej od tego, co zostało zarejestrowane przez mikrofony. O ile jednak może nie do końca oddały one efekt tej interakcji, to już to co następuje potem rozsadza głośniki i powoduje prawdziwe ciarki na skórze. Mowa tu o, tym razem już prawdziwym, krzyku, który wydobył się z kliku tysięcy gardeł. Efekt przejścia od szeptu do wrzasku, spotęgowany mocnym wejściem instrumentów robi piorunujące wrażenie.
Skoro jesteśmy już przy publiczności, to tradycyjnie miała ona kilka momentów, gdy mogła wesprzeć wokalnie Mariusza. Już w „#Addicted” daje się wciągnąć do wspólnego śpiewania, a potem jeszcze wielokrotnie robi użytek ze swoich gardeł. Nie zabrakło w setliście nagrania „Left Out”, które od lat jest okazją do bardziej wydatnego zrobienia użytku ze strun głosowym podczas dublowania gitarowej zagrywki. Na materiale video często można zobaczyć zbliżenia na twarze publiczności, na których maluje się autentyczna radość, miejscami wręcz ekstaza. Podczas całego występu widać i słychać tę symbiozę, która łączy zespół z ludźmi zgromadzonymi w hali, co jest już normą. Mariusz niejednokrotnie podkreślał, że fani Riverside, to piąty członek zespołu, niemal jak rodzina. Czyli mieliśmy do czynienia niemal ze zjazdem rodzinnym. Kilkutysięcznym zjazdem rodzinnym, dodam. Podczas jednej z zapowiedzi Mariusz ujawnił, że miał spory dylemat w jakim języku przemawiać do publiki zgromadzonej w hali. Wszak sporą część widowni tworzyli fani z zagranicy. Ostatecznie większość kwestii padła w naszym ojczystym języku, a dla przybyłych z innych stron świata pocieszeniem miały być (a teraz wiemy już że są) napisy w filmie (fraza „subtitles later” stała się poniekąd hasłem przewodnim tego wieczoru). Wiadomo, że wokalista i basista w jednej osobie skupia na sobie największą uwagę, ale niejednokrotnie show kradnie czysty wulkan energii w osobie Michała, który cały czas podskakuje, puszcza oczko do kamery albo publiki a nawet… tańczy (polecam obejrzeć choćby wstęp do „Friend Or Foe?”), nic zatem dziwnego, że na scenie nie ma telebimów, na których wyświetlane byłyby wizualizacje itp. O wiele ciekawsze jest obserwowanie Michała. To słowa Mariusza, ale ciężko się z nimi nie zgodzić. Ale zespół i tak dba o dodatkowe efekty wizualne, wprowadzając choćby lasery do i tak wspaniałej oprawy świetlnej, natomiast podczas wykonywania „Self – Aware” dodatkowo na głowy publiczności posypało się konfetti.
Zapis wizyjny na płycie Blu-ray dostępny jest wyłącznie w zestawie z dwoma płytami kompaktowymi umieszczonymi w digipacku i zawierający dodatkowo książeczkę z koncertowymi ujęciami. Ukazał się on (podobnie jak trzypłytowe wersje winylowe w trzech wariantach kolorystycznych) dzięki wydawnictwu InsideOut i jest dystrybuowany na cały świat z wyjątkiem… Polski (choć część nakładu można kupić w sklepie zespołu). W naszym kraju tym razem wydaniem i dystrybucją nie zajmuje się Mystic Production, a sam zespół, a konkretnie label Vintage Vinyl Records. Mamy do wyboru zestaw 2 CD w opakowaniu kartonikowym typu mini-vinyl oraz trzypłytowe wersje winylowe w kolorze żółtym lub turkusowym włożone do pięknie prezentującej się okładki typu trifold. W odróżnieniu od odpowiedników z logo InsideOut nie zawierają one jednak książeczki ze zdjęciami i informacjami. Najbardziej obszerne edycje dostępne są w boxach, które można było zamówić w sklepie zespołu lub jego fanclubu. Zawierały one 3 krążki winylowe (osobna kolorystyka dla każdego ze sklepów) w zadrukowanych kopertach, płyty CD, koszulkę, książkę ze zdjęciami, autografy i slipmatę. Niestety ich nakład jest już wyczerpany. Obraz z okładki to, podobnie jak w przypadku „ID. Entity”, dzieło Jarka Kubickiego, a opracowaniem graficznym całości zajął się Damian Bydliński. Za wspaniały dźwięk na albumie odpowiada Robert Szydło, który całość zmiksował i dokonał masteringu. Brawa także dla Paula M. Greena, który wyreżyserował naprawdę świetny koncertowy film.
Nie ukrywam, że liczyłem, że to wydarzenie przyniesie jakieś dodatkowe pozycje w setliście i na przykład zespół wykona jakiś utwór w naszym ojczystym języku (był taki wstępny plan w roku 2020, gdy miało dojść do rejestracji koncertu w ramach „Wasteland Tour”). Grupa zdecydowała jednak, by był to zapis tego jak prezentowała się ona podczas tej trasy. „Live ID.” to wspaniała pamiątka dla uczestników tego wydarzenia (w tym piszącego te słowa) oraz świetnie zrealizowane świadectwo koncertowej (nomen omen) tożsamości aktualnie najbardziej rozpoznawalnego w wielu zakątkach świata polskiego zespołu.
Ten rok będzie okresem odpoczynku dla Riverside. Oprócz koncertu w Holandii 25 styczna i występu na Cruise To The Edge w kwietniu, zespół nie planuje żadnych dodatkowych aktywności. Mariusz woli nabrać dystansu do zespołu zamiast nagrywać „ID. Entity 2”. W tym roku skupia się na finałowej, podwójnej płycie swojego projektu Lunatic Soul, który ukaże się jesienią. Maciej z kolegami reaktywował grupę Quidam, z którą ma zamiar występować w dalszej części roku. Z wydawnictw firmowanych logiem Riverside otrzymamy wznowienie minialbumu „Memories In My Head” z 2011 roku, zarówno na płycie kompaktowej jak i winylowej (w trzech wariantach kolorystycznych).
Należy cieszyć się, że tę posuchę koncertową może nam umilić „Live ID.”. To doprawdy doskonały zapis tego jak zespół prezentuje się w trzeciej dekadzie XXI wieku. Precyzja Piotra Kozieradzkiego, ostre riffy i liryczne sola Macieja Mellera, klawiszowe szaleństwo Michała Łapaja oraz niezwykle wyraziste partie basu i niepowtarzalny śpiew Mariusza Dudy wypełniają wyśmienicie zrealizowany materiał, który z miejsca stał się murowanym kandydatem do zajęcia wysokich miejsc w podsumowaniach muzycznych roku 2025. Grupa Riverside ponownie zawiesiła poprzeczkę bardzo wysoko.