Herin - Hiding In Plain Sight

Rysiek Puciato

Człowiek przecież wszystkiego nie może spamiętać... Tak chciałbym zacząć opis płyty Chrisa Herina pt. „Hiding In Plain Sight”. Zwłaszcza, gdy płytę sygnuje się tylko i wyłącznie ‘nazwą’ Herin. Bo przecież nie pamięta się, że Herin to TEN Herin, Chris Herin, - założyciel i członek progrockowego zespołu Tiles. I to zespołu, który (moim zdaniem) należał do grona najlepszych przedstawicieli drugiej fali amerykańskiego prog rocka, obok Shadow Gallery i Enchant. Zespołu, który łączył styl muzykowania zespołu Rush z muzyką hardrockową. Zespołu, który po wydaniu płyty „Presents Of Mind” został zaproszony do otwierania trasy koncertowej Dream Theater (w 1999 roku). Zespołu, o którym Ian Anderson (Jethro Tull) powiedział (w odniesieniu do płyty „Presents Of Mind”): „(…) Błagaj, kradnij lub pożyczaj (płytę – przyp. R.P.) „Presents Of Mind” natychmiast! Jeśli musisz, nawet za to zapłać”. Zespołu, na którego płytach pojawiają się takie słynne ‘progresywne’ nazwiska, jak: Ian Anderson, Mike Portnoy, Colin Edwin, Mathew Parmenter, Joe Denizon, Adam Holzman i wielu, wielu innych. Zwłaszcza, że od wydania ostatniej płyty zespołu Tiles („Pretending 2 Run” – przyp. R.P.) minęło już osiem lat. Ta cisza nie wynikała jednak z jakiegoś artystycznego lenistwa, ani chęci odcinania tzw. kuponów. Spowodowana była opieką nad chorym na chorobę Alzheimera ojcem Chrisa Herina.

Teraz jednak artysta wraca i to wraca w bardzo doborowym towarzystwie. Powiedzieć, że na płycie udziela się wielu znanych artystów, to tak jakby nie powiedzieć nic. Określenie ‘bardzo wielu’ też wydaje się być zbyt słabe. Herin zaprosił do współpracy chyba wszystkich muzyków, z którymi spotkał się na swej muzycznej drodze. I co ważne, a do czego jeszcze wrócę później, wybór ten ma ogromny wpływ na muzyczne brzmienie poszczególnych utworów. Twierdzę, że wybór takich, a nie innych artystów do współpracy przy poszczególnych utworach wyznacza ich brzmienie i ich ostateczny kształt muzyczny. Ale zacznijmy wyliczankę: Michael Sadler (Saga), Matthew Parmenter (Discipline), Randy McStine (Porcupine Tree), Tim Bowness (No-Man), Cody Bowles (Crown Lands), Jeff Kollman (Cosmosquad), Martin Barre (Jethro Tull), Peter Frampton (Humble Pie), Alex Lifeson (Rush), Hugh Syme (Rush), John O’Hara (Jethro Tull), Kevin Comeau (Crown Lands), Shane Gaalaas (Cosmosquad), Doane Perry (Jethro Tull), Gary Craig (Bruce Cockburn), Colin Edwin (Porcupine Tree), Jimmy Keegan (Spock's Beard), Johnathan Blake (Kenny Barron)… A to tylko ci wykonawcy, których zdołałem zidentyfikować. W sumie udało się autorowi płyty zebrać ponad trzydziestu muzyków i razem z nimi nagrać płytę po tak długim okresie nieobecności muzycznej. „Jestem nieskończenie wdzięczny wszystkim muzykom, którzy poświęcili swój talent i czas przy tym nagraniu – a zwłaszcza Terry’emu Brownowi za ‘prowadzenie’ tych piosenek przez długi okres ich rozwoju” – tak w jednym z wywiadów mówił Chris Herin - ”(…) Po ukończeniu „P2R” („Pretending 2 Run” (2016) – przyp. R.P) te utwory znajdowały się na różnych etapach zaawansowania i szkoda było ich ostatecznie nie dokończyć. Przez lata naszkicowałem kilka pomysłów na teksty mówiących o chorobie mojego ojca i czułem, że można je połączyć w spójną narrację. Niestety, przygnębiającą stroną tak ogólnie pozytywnego doświadczenia twórczego jest fakt, że tak wielu ludzi podziela pogląd, że członkowie rodziny cierpią z powodu wyniszczających skutków różnych form demencji”.

A sam album? „Hiding In Plain Sight” to album wyjątkowy, zawierający szeroko rozumianą mieszankę stylów rocka ujętych w jedenaście zgrabnych, przyswajalnych, pięciominutowych kawałków. Ich tematyka w jasny sposób opisuje wyzwania stojące przed jego chorym ojcem i rodziną. Wydaje się, że podobnie jak w przypadku tzw. albumów koncepcyjnych, słuchacz może sobie sam wybrać to, co chce usłyszeć. Może być zaangażowany i poruszony opowiadaną historią, jak i podbudowany, w zasadzie optymistyczną, aranżacją i muzykalnością poszczególnych piosenek.

Początkowy utwór z albumu - „Warning Signs” - to opowieść ostrzegawcza dla nas, abyśmy wypatrywali i rozpoznawali drobne, niezwykłe zachowania, które łącznie mogą wskazywać na poważny problem w miarę upływu lat. A muzycznie? Ten utwór, wraz z następnymi pięcioma, to podróż przez wieki rocka progresywnego. Piosenka rozpoczyna się klasyczną salwą muzyczną, w której głównym ‘pociskiem’ jest wokal Michaela Sadlera z kultowej kanadyjskiej grupy Saga. Styl muzyczny utworu jest zakorzeniony w latach 80. XX wieku i charakteryzuje się prostymi, ciężkimi akordami gitarowymi, dudniącą perkusją i precyzyjnym wokalem Sadlera. Całość kończy się żywiołową solówką na gitarze. To dobry, staromodny, mięsisty rock. Choć proszę, by nie traktować tej kompozycji jako wyznacznika tego, co na albumie dzieje się później.

„The Darkest Hour” to pierwszy z zaprezentowanych słuchaczom singli z płyty. Występują w nim luminarze z zespołu Jethro Tull - Martin Barre na flecie i gitarze oraz Doane Perry na perkusji (zagrali razem po raz pierwszy od 2011 roku – przyp. R.P.). Brzmienie gitary i fletu w nieco orientalnym, wschodnim stylu w początkowej części czerpie inspirację muzyczną z początku lat 70., ale chwytliwy refren oraz misterna i melodyjna gra na gitarze Martina Barre nadają utworowi nowoczesny charakter i sprawiają, że był to oczywisty wybór na pierwszego singla z płyty. „The Darkest Hour” nawiązuje do amerykańskiego AOR, bardzo melodyjnego z podkreśloną linią gitary. O treści piosenki Herin mówi tak: „(…) „Doane i ja odbyliśmy kilka rozmów na temat choroby Alzheimera, ponieważ jego ojciec również cierpiał na tę chorobę, a on jest dość zaznajomiony z wieloma zawiłościami medycznymi. Piosenka spodobała mu się nawet w jej embrionalnej formie, więc wysłałem mu demo, w którym nakreśliłem jej strukturę (…). Z entuzjazmem eksperymentował i opracował świetny rytm ścieżki perkusyjnej ze starannie dobranymi warstwami perkusji, a wszystko to napędzało piosenkę muskularnymi polirytmami. Podobnie Martin był zachwycony zagraniem z Doane’em i wniósł ulepszenia w postaci mandoliny, fletu, gitary rytmicznej i oczywiście swojej charakterystycznej solówki. Jeśli posłuchasz uważnie, jestem pewien, że wybuchniesz śmiechem z zabawnego odniesienia do pewnego, dobrze znanego utworu Jethro Tull z 1969 roku”.

Za wokal w kompozycji „Living in the Night” odpowiada Matthew Parmenter. Cały utwór to kolejne cofnięcie w czasie, to taka psychodeliczno-folkowa ballada, której największą ‘ozdobą’ jest niesamowita ilość orkiestracji smyczkowo-dętych w wykonaniu Johna O’Hary (także Jethro Tull). Uważny słuchacz z pewnością wychwyci także jethrotullowskie brzmienie gitary.

Co prawda w utworze „The Heart of You” za linię wokalną odpowiada nieco mniej znany artysta, jakim jest Terry Sampson, ale obecność gitarzysty Petera Framptona nadaje mu wyjątkowy charakter. O samym Framptonie i jego roli w nagraniach Chris Herin mówi tak: „(…) Peter to niesamowicie utalentowany muzyk i wirtuoz gitary o natychmiastowo rozpoznawalnym stylu i brzmieniu, a także kolejna osoba, która w swojej rodzinie ma kogoś dotkniętego chorobą Alzheimera. Był zachwycony piosenką „The Heart of You” i bardzo chciał z nami zagrać. Jego podejście do tworzenia brzmienia było dość… edukacyjne”. A muzycznie piosenka odwołuje się do lat 90.: dominująca AOR-owa gitara, nieco poprockowa melodyka i aranżacyjna lekkość.

Hardrockowo brzmi kolejna kompozycja pt. „Secret Adversary”. Pełno w niej gitary, perkusji i śpiewającego w nieco wyższych rejestrach Randy’ego McStine’a (Lo-Fi Resistance, Porcupine Tree). Bez wątpienia należy tu wspomnieć o wspaniałej grze gitary w wykonaniu Kanadyjczyka Kima Mitchella, która przez swoje melodyjne solówki łagodzi ten mocno hardrockowy klimat. Od strony lirycznej piosenka opowiada o tym jak skrycie rozwija się demencja i jak stopniowo, coraz bardziej podstępnie rozwija się bez widocznych oznak zewnętrznych: „(…) A trick of light / A trick of memory / See shadows crawl / Unaware of a secret adversary / Standing you up against the wall”.

Szósty utwór z płyty to ”A Wrinkle In Time”. Jest to zarazem pierwszy, który można by nazwać utworem progrockowym, a poza tym to pierwsze z nagrań, w którym autor płyty pokazuje swoje niemałe gitarowe umiejętności. „(…) „Tak naprawdę nie myślałem o tym, że nie gram żadnych solówek, ale widzę, jak to by dziwnie wyglądało. Solowy album gitarzysty bez jego gitary?...” – mówi Herin. I trzeba przyznać, że dostajemy bardzo ładny, wręcz radiowy utwór ‘skręcający’ nieco w stronę indie rocka, ale bardzo przyjemny w odbiorze.

„Second Ending” to melancholijna piosenka w wykonaniu Matthew Parmentera z gościnnym udziałem gitarzysty zespołu Rush, Alexa Lifesona. Początkowy nastój i tempo utworu wyznacza banjo oraz śpiew Parmentera, który niespiesznie prowadzi opowieść o rodzinnym wypadzie na plażę, spacerze po piasku, obserwowaniu morza i towarzyszącej temu odpoczynkowi refleksji mówiącej o tym, że coś się kończy, że nie ma odwrotu: „(…) I watch the storm approaching / Without a sound / The ending was beginning / Hidden in the clouds / A soothing sense of motion / Feeds a restless peace / A thousand inner voices / Crying for relief”.

Chyba wystarczy, jeżeli o utworze „Safe House (Isolation)” napiszę tak: ta kompozycja to requiem dla ludzkiej świadomości dotkniętej chorobą, która to świadomość powoli słabnie i ginie w mrokach ostatecznego i nieuniknionego końca, w mrokach wyniszczającej choroby. Muzycznie mamy tu hipnotyczny i tęskny wokal Tima Bownessa (No-Man) i tekstury dźwiękowe autorstwa Colina Edwina z Porcupine Tree, zabarwione przejmującą aranżacją smyczkową.

W przypadku kompozycji „Slow To Crumble” nie wiem czy bardziej adekwatne będzie użycie określenia ‘piosenka rockowa’, czy ‘folkowo-country’owa’. Prawdopodobnie to moje wahanie jest spowodowane śpiewem w wykonaniu Cody’ego Bowlesa (z zespołu Crown Lands) i brzmieniu gitary slide użytej przez Herina podczas nagrań. Oba te elementy sprawiają, że otrzymujemy w sumie dziwny utwór, który z jednej strony jest wesołą i melodyczną kompozycją utrzymaną w dość wysokiej tonacji, a z drugiej - opowiada o niedokończonych sprawach, niewypowiedzianych słowach i czasie, którego brakuje: „(…) Some things I should say haven’t been said / Some things that I write haven’t been read I keep to myself / Building a wall that’s slow to crumble”.

Przedostatni utwór z płyty, „Wilderness Years”, podobnie jak poprzedni, wydaje się odnosić do osobistego sposobu radzenia sobie ze smutkiem, co zawsze jest tematem niesamowicie trudnym do opisania w tekstach. Autor zdecydował się umieścić swoje przemyślenia w optymistycznych oprawach piosenek utrzymanych w duchu pop/rock, które same w sobie są świetnymi utworami. Może ten zabieg terapeutyczny polegający na tym, że czasami drażniące tematy liryczne osadza się w ‘wesołych’ aranżacjach muzycznych jest jedyną drogą pozwalającą na opisanie, opowiedzenie bolesnych historii?.. Oczywiście zawsze pozostaje pytanie: czy powinienem (jako słuchacz) tak tupać nogami w rytm muzyki mając w pamięci fakt, że słowa opisują niezbyt wygodne sytuacje? Niemniej jednak „Wilderness Years” to bardzo ładny rockowy utwór. Warto uważnie posłuchać perkusji (Jimmy Keegan z Pettern Seeking Animals), saksofonu (Rick Morrison) i chórków w końcowej części tej kompozycji.

Piosenką, która zamyka album, opowiadającą o sprawach demencji, jest uroczysty, ale jedocześnie bardzo wzruszający utwór pt. „White Dandelions”. To wspaniała muzyka jakby jazzująca, jakby zagrana w starym, zadymionym barze, jakby niedzisiejsza, z głównym wokalem Parmentera balansującym pomiędzy empatią a smutkiem, ale unikającym nadmiernego dramatyzmu. Ten jazzowy posmak to wynik aranżacyjnych zabiegów Waltera White’a, na co dzień grającego w zespole Wyntona Marsalisa, i perkusisty jazzowego Johnathana Blake’a grywającego z Kennym Barronem. I ostatanie pożegnanie, które kończy ten nieco dziwny, na pewno nie stricte progresywny album: „(…) I am at your side / I apologize / Bringing you the news / It’s time to die / White flags fly / Goodbye”

Jak to wszystko podsumować? Przede wszystkim nie jest to album progresywny, może w jakiś sposób można określić go jako ‘prog-related’. Być może nazwisko autora niejako podpowiadało, że może to nowe wydawnictwo będzie jakoś podobne do płyt zespołu Tiles. Nawet zacytowane w tym opisie wypowiedzi Herina wydawałoby się, że wskazują na powiązania i odniesienia do twórczości tego zespołu, jednak po uważnym wysłuchaniu całości z pewnością zgodzicie się Państwo, że jest to bardzo osobiste wydawnictwo powracającego po ośmioletniej nieobecności muzyka, który postanowił w jedyny sobie znany sposób rozprawić się z tym, co się przez ten czas działo w jego prywatnym życiu. Ta płyta to takie oczyszczenie, w którym pomogło wielu znanych i uznanych artystów często stykających się z podobnymi wypadkami w swoim życiu osobistym. Pozostaje tylko wierzyć, że będzie jakiś ciąg dalszy, kolejna muzyczna opowieść, że po czasie żałoby przyjdzie czas na ‘nowy początek’, choć w kontekście właśnie przesłuchanej płyty brzmi to jakoś nie na miejscu…

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok