Christmas 12

Vola - Friend Of A Phantom

Rysiek Puciato

Nie mogę powiedzieć, że znam całą dyskografię zespołu Vola. Powstali gdzieś w „odległych czasach”, jeszcze w XX wieku. Pierwszego singla wydali w 2008 roku („Homesick Machinery”), potem były kolejne single i wreszcie pierwsza płyta długogrająca w 2015 roku pt. „Inmazes”. Następny album pojawił się w roku 2018 i nosił tytuł „Applause Of A Distant Crowd”.

Dla mnie zaczęli ‘istnieć’ dopiero trzy lata temu wraz z wydaniem płyty „Witness”. Album został odtworzony w serwisach streamingowych ponad 27 i pół miliona razy. Spotkał się z międzynarodowym uznaniem ze strony Metal Hammer, Prog Magazine, Distorted Sound oraz Kerrang Radio & TV w Wielkiej Brytanii, osiągając siódme miejsce na listach albumów rockowych i metalowych. SiriusXM wybrał wiele ich utworów i pojawiły się w serii koncertów SXM Liquid Metal Next Wave. Album znalazł się w pierwszej dwudziestce na liście Billboard Current Hard Rock Charts i w pierwszej dwudziestcepiątce na liście Billboard New Artist/Heatseekers Album Chart.

Do tego wszystkiego muszę dodać, że moje ‘spotkania’ z tzw. metalem progresywnym nie są zbyt częste. Co się więc stało, że jednak ta płyta wpadła do mojegoodtwarzacza? Na pewno ciekawość spowodowana tymi milionami odtworzeń. Ponadto członkowie zespołu pochodzą z Danii i Szwecji, czyli krajów nordyckich, a to przecież jest region, który niejednokrotnie zaskakuje muzycznie. No i ta sprawa najważniejsza: lubię (niezależnie od ‘poglądów muzycznych i stylów’) kiedy autorzy, muzycy nie ograniczają się do pokazania na płytach rozmiaru swojej ekspresji osobistej i technicznej doskonałości, a mają coś do przekazania. I tutaj zespół Vola nie zawodzi. Płyta „Witness” była dźwiękowym atakiem, który stworzył charakterystyczną mieszankę przemyślanych, labiryntowych narracji z miażdżącymi riffami i eksperymentalnym wyrafinowaniem. Rozdarcie materiału muzycznego między ‘sprzecznościami’- mocno / spokojnie i mrocznie / delikatnie zostało połączone z elementami tech-metalu, progresywnego alt-rocka, elektroniki i refrenów nadających się do wykonywania na wielkich stadionach. A potem… Potem była trasa koncertowa po Europie, obu Amerykach i trzy lata po albumie „Witness” pojawia się nowe wydawnictwo zatytułowane „Friend Of A Phantom”.

Co się nie zmieniło? Na pewno skład. Vola to w dalszym ciągu kwartet w składzie: Asger Mygind (wokal / gitara), Martin Werner (klawisze), Nicolai Mogensen (bas) i Adam Janzi (perkusja).

Co się jeszcze nie zmieniło? Płyta w dalszym ciągu jest zbudowana za zasadzie kontrastów: mocno/łagodnie, głośno/cicho, metalowo/niemal lirycznie, ale do głosu doszła spora dawka elektroniki. W dalszym ciągu poszczególne kompozycje mają swoją indywidualną, imponującą moc, która raz jest dzika, natrętna, zagłuszająca, by natychmiast przeistoczyć się w liryczną, brzmiącą popowo kompozycję. Nowa płyta to perfekcyjny miks muzycznych zapatrywań poszczególnych członków zespołu wyrastający z zainteresowań muzyką eklektyczną, zorientowaną na rytm, czerpiącą inspiracje od rocka progresywnego lat 70. po współczesną elektronikę, industrial i ekstremalny metal. Mamy tu i blackmetalowy growling i coldplayowski pop. A wszystko obudowane jest elektroniką, która w bardzo wycyzelowany sposób tworzy swoisty muzyczny kokon otaczający wokal i zarazem toczy poszczególne piosenki dodając im w zależności od potrzeb muzycznej mocy i drapieżności, bądź łagodząc ich brzmienie do niemal lirycznego popu.

Czy te trzy lata, które minęły od płyty „Witness” były aż tak ważne i wpływowe na rozumienie muzyki przez zespół Vola? Wokalista Adam Janzi tak opisuje ewolucję, która miała miejsce w tym czasie: „Mieliśmy czas, aby przyswoić sobie album „Witness” i pozwolić, aby jego następstwa zapadły w pamięć, co ukształtowało nasze podejście do „Friend Of A Phantom”. Zmieniły się nasze osobiste upodobania, podejście do naszych instrumentów i zmieniło się pisanie piosenek, zmieniło się nasze życie i przeżyliśmy nowe przygody. Ten kawałek melancholii, który wyrósł na „Witness”, stał się centralną częścią nowego albumu. Czuję, że Vola dorosła i osiągnęła nowy moment w swoim życiu”.

A ten nowy album rozpoczyna się od wielkiego muzycznego kopa. I tylko proszę się nie przerazić, bo później… Wszystko zaczyna się od „Cannibal” - to początkowy mocny riff, przeszywający wokal gościnnie występującego na płycie Andersa Fridéna z zespołu In Flames i niemal transowo-melodyjna elektronika. Krzyki Fridéna dodają świetnego dynamicznego kontrastu z wznoszącymi się dźwiękami głównego wokalisty/gitarzysty Aspera Myginda, co sprawia, że początkowy szok mija, a refren wykonywany na dwa głosy wciąga, uwaga!, swoją melodyjnością. Całość spina się muzycznie i brzmi niemal z matematyczną dokładnością. Nie ma żadnej dłużyzny, żadnego technicznego popisu. Jest moc, ale jest to moc pod całkowitą kontrolą.

„Break My Lying Tongue” – znów mamy początkowe mocne riffy i syntezatory, ale czyż ‘gwizd’ nie łagodzi tej mocy, nie ucisza?… Czyż wokal nie jest rockowo-delikatny? Czyż zmiany tempa i metrum nie sprawią, że wciąga nas ta mocna rockowa piosenka? I proszę zwrócić uwagę na końcowe solo syntezatorów pomieszane z mocno metalową gitarą – to współbrzmi!

Jeżeli pierwsze dwa utwory rozpoczynały się od głośnego riffu, by w którymś momencie jednak zwolnić, to w kolejnej kompozycji, „We Will Not Disband”, jest odwrotnie. Aranżacyjnie dominuje tu strzelająca gitara, która w refrenach jest umiejętnie ‘zastępowana’ syntezatorami. Tu chyba najlepiej słychać wspólną cechę całej tej płyty: panowanie wokalu nad materiałem muzycznym. Wokal, słowa, przekazywane treści są najważniejsze i… doskonale słyszalne.

Nie mogę ukryć faktu, że mam na tej płycie swoje ulubione utwory. Pierwszym z nich jest kompozycja „Glass Mannequin”. Współbrzmienie głosu i syntezatorów po prostu wciąga i wprawia w stan hipnotycznego zauroczenia. Całość jest lekka, spokojna… Jak na tą płytę, niemal popowa.

„Bleed Out” to drugi z moich ulubieńców. Rockowy, elektroniczny ze wspaniałym wokalem. Taki piosenkowy z melodycznym refrenem. A jednocześnie niepokojący i denerwujący przez stwarzanie atmosfery oczekiwania na ‘mocne uderzenie’, które pojawia się na moment w końcowej części.

Najbardziej progmetalowym utworem na płycie jest „Paper Wolf”. Ktoś poszukujący utworu ze zrównoważonym metrum metalowym pogłębionym mocnym podkładem syntezatorowym znajdzie to czego szukał. Ale mimo tej mocno metalowej konstrukcji dodatek elektroniczny w jakiś magiczny sposób łagodzi całość brzmienia zachowując ten charakterystyczny dla zespołu syntezatorowo-metalowy nastrój.

Trzeci z moich ulubionych utworów z płyty to piosenka pt. „I Don't Know How We Got Here”. Nie wiem, czy będzie to trafne porównanie, ale proszę spojrzeć na tę kompozycję z perspektywy (całkiem progrockowego przecież) zespołu Galahad. Nie ma tu galopującego rytmu, jest gitara i elektronika, nad którą dominuje głos wokalisty.

„Hollow Kid” wpisuje się w to, co napisałem wyżej o utworze „I Don’t Know How We Got Here”. Ponownie zostajemy wciągnięci w muzyczny, nieco mroczny, ale bardzo melodyjny aranż. I ponowie pojawia się myśl, że gdyby ‘obrać’ tę kompozycję z ‘ciemnej’ otoczki, to mielibyśmy do czynienia z całkiem miłą dla ucha piosenką rockową.

Na koniec otrzymujemy ‘deser’ w postaci utworu „Tray”. Proszę spróbować tego deseru, bo naprawdę warto. Spokojny, rockowy z mocniejszą gitarą. Raptem pięć minut, które natychmiast po zakończeniu sprawiają, że chce się włączyć przycisk ’repeat’.

Całość chciałbym zakończyć swoistą kodą. Moja ‘przyjaźń’ z metalem progresywnym jest skromna. Spotkania z płytami tego gatunku są raczej rzadkie, a na pewno nie częste. Jednak ta płyta będzie moim osobistym numerem jeden z wydawnictw tego szeroko rozumianego stylu. Ma to, co lubię: zdecydowane brzmienie, niemal matematyczną dokładność, podporządkowanie muzyki linii wokalnej, wspaniałe wykorzystanie syntezatorów i odrobinę tej metalowej mocy, która dodaje całości drażniącego smaku. Myślę, że zwolennicy zespołów Haken, Anathema, Porcupine Tree, Tesseract, Caligula’s Horse czy Galahad znajdą na tym albumie coś dla siebie.

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok