Samurai Of Prog, The (feat. Marco Grieco) - The Time Machine

Rysiek Puciato

Kiedy już rozpakowałem płytę, to przyszło mi na myśl, że moja znajomość z tym zespołem nie zaczęła się wcale od muzyki. Nie zaczęła się od razu, ale chyba będzie trwać i trwać.

Zaczęło się od sztuki (grafik komputerowych) i nazwy. Od pewnego artysty, który swoimi fantazyjnymi rysunkami umieszczonymi na okładkach płyt zaciekawił mnie na tyle, by sięgnąć do zawartości tychże wydawnictw oraz od nieco dziwnie brzmiącej nazwy samego zespołu, jeżeli wziąć pod uwagę nazwy innych progresywno-symfonicznych grup.

Owym artystą jest Ed Unitsky, którego grafiki, projekty okładek płyt, plakaty i inne formy artystyczne pozostające w obszarze sztuki surrealistycznej, fantasy, bajkowej zawsze budziły mój podziw dla niezmierzonej siły ludzkich możliwości twórczych. A jednocześnie zawsze, bo podobno w każdym z nas jest jakaś odrobina dziecka, przywoływały uśmiech na twarzy. The Tangent, The United Progressive Fraternity, Unitopia, This Winter Machine, Guy Manning, Moongarden, The Flower Kings, Starcastle, Mandalaband, Nine Stone Close, Thomas Bodin, Submarine Silence, Jay Tausig – to tylko niektóre zespoły i wykonawcy, których okładki płyt zostały przyozdobione grafikami tego utalentowanego artysty. Specjalnie użyłem tu określenia ‘przyozdobione’, bo proszę tylko na nie spojrzeć – same w sobie stanowią pewnego rodzaju dzieło, są znakiem kunsztu i, w pewnym sensie, mogą istnieć (i często istnieją) oddzielnie od płyt.

A nazwa? No cóż, kto nazywa zespół The Samurai Of Prog? Muzyczni Samurajowie i do tego w pokręconym, zmiennoaranżacyjnym, mierzonym długaśnymi utworami rocku progresywnym?! Czyż to nie jest najlepsza rekomendacja, by posłuchać co też ci Samurajowie wymyślili? Jak pocięli materię muzyczną i skroili kolejne utwory. W taki właśnie sposób przd laty trafiła do mojego odtwarzacza płyta pt. „The Imperial Hotel” z 2014 roku. Chronologicznie była to trzecia płyta zespołu, ale pierwsza, okładkę której przyozdobiły grafiki Eda Unitskiego.

Zabrakłoby miejsca na wymienienie wszystkich muzyków, którzy przez dziesięć ostatnich lat uczestniczyli w nagrywaniu kolejnych płyt tego studyjnego projektu. Może ograniczę się do lakonicznego stwierdzenia: z zespołem The Samurai Of Prog współpracowali chyba wszyscy liczący się muzycy z kręgu rocka progresywnego i progmetalowego. Jego trzon stanowią trzej panowie: Marco Bernard, Kimmo Pörsti i Marco Grieco. Niektórzy z racji bardzo częstego pojawiania się na kolejnych produkcjach grupy dodają jeszcze dwa nazwiska: Rafael Pacha i Steve Unruh. I jeśli chciałoby się objąć wzrokiem i słuchem wszystkie wydawnictwa sygnowane nazwą The Samurai Of Prog, to ci dwaj ostatni wykonawcy rzeczywiście są stałymi gośćmi projektu. Projektu, który na swoim koncie ma, uwaga! uwaga!..., osiemnaście płyt długogrających!

Trzeba zaznaczyć, że nie są to produkcje ’jednakowe’. Siedem pierwszych albumów grupy należy, moim zdaniem, traktować jak inne progresywne wydawnictwa. Jako zbiory piosenek mających podobną formę aranżacyjną. Albumy od 8 do18 to już koncept albumy na „zadany temat”. A te „zadane tematy” to wybitne książki („Gulliver”, „Robinson Crusoe”, „Człowiek w żelaznej masce”, „Piotruś Pan”, „Opowieści z Narnii”), bajki braci Grimm, muzyka z włoskich spaghetti westernów. To kryminalna historia małego i cichego miasta. To opowieści o tym, co by się stało gdybyśmy, my ludzie, mieli… maszynę czasu.

„The Time Machine” – to tytuł najnowszego wydawnictwa Samurajów. A na nim prawie sześćdziesiąt minut muzyki w wykonaniu wspomnianych wyżej trzech panów oraz szeregu zaproszonych gości, z których pozwolę sobie wymienić tylko troje: Christina Booth (Magenta), Roine Stolt (The Flower Kings) i Clive Nolan (Arena, Pendragon). Ten ostatni, co ciekawe, udziela się na płycie wokalnie.

Pisanie o tak zwanych koncept albumach jest o tyle trudne, że mamy w takich wypadkach do czynienia z koincydencją słów i muzyki, ze wskazaniem na o wiele bardziej znaczącą rolę tekstów. To z reguły one są nadrzędne w stosunku do muzyki. Takie albumy to przecież opowiadanie o jakiejś historii, czyjeś historii, mającej swojego bohatera lub bohaterów. Zadaniem muzyki jest udźwiękowienie narracji czy to poprzez podkreślanie i akcentowanie wyśpiewywanych fraz czy też przez tworzenie muzycznych przejść, pasaży między poszczególnymi częściami opowiadanej historii. Tematem przewodnim płyty „The Time Machine” jest nie sama maszyna, sposób jej powstania i działania. Tematem płyty jest próba zastanowienia się nad kwestią: co byśmy mogli zmienić, gdybyśmy taką maszynę mieli do dyspozycji? Czy w ogóle chcielibyśmy coś zmienić? Jakie zmiany przyszłości przyniosłaby zmiana przeszłości? I wreszcie czy byłaby to zmiana na lepsze?

Już pierwsza, tytułowa, kompozycja, „The Time Machine”, zaczyna się od słów: „(…) I built a time machine, to take me back in time / To when the world was young, and everything was fine / I’ll travel through the ages, to see what I can find”. Co byśmy zobaczyli podczas takiej podróży? Powstanie świata, początek życia na Ziemi, powstania i upadki cywilizacji, wojny, dobro i zło?… Pozostaje jednak pytanie zasadnicze: po co taka podróż? „(…) Time machine, take me back in time / I’ll rewrite history and make it all mine” – czy taka odpowiedź jest satysfakcjonująca? Tylko dla kogo ma to być „swojska” historia? Dla człowieka, ludzkości, dla jakiegoś wybranego narodu, dla wąskiej grupy wybranych, uprzywilejowanych?… Oj, niezależnie od powyższych pytań każdy jednak chyba chciałby spróbować jak by to było. Na szczęście konkluzja jest zawarta w ostatniej części utworu: „(…) But as I travel back in time / I realize that I can’t change what’s been done / The past is set, it can’t be undone”. Smutny wniosek, ale jakże dołująco prawdziwy: przeszłości zmienić się nie da.

„Apes” – to drugi utwór na płycie. I nie należy dosłownie pojmować słów tej piosenki: „(…) We are the apes, the first of our kind / Wondering about the world we find / The moon in the sky, a mystery to us / Is it a fruit we cannot touch”. To „odkrywanie” świata dokonywane przez nas, przez najwyżej w łańcuchu pokarmowym stojące małpy, przecież dzieje się co chwila, dotyczy wszystkich bez wyjątku. Nie ma nikogo, kto miałby gotowy przepis na ten świat. Co prawda, czasami jesteśmy w tym poszukiwaniu i odkrywaniu prawd świata niczym tytułowe „małpy” i wiele kosztuje nas zdobycie wiedzy o nim, ale pomimo, że „(…) we look to the stars and wonder why / Is there a reason for us to try”, to na pewno jest jakaś przyczyna tego, że ciągle szukamy.

„(…) I’m the last legionary, I feel the weight of time’s disdain” – jestem ostatnim legionistą i czuję ciężar pogardy czasu. Tymi słowy zaczyna się utwór „The Last Legionary”. Co byście Państwo zrobili mając do dyspozycji maszynę czasu z wojnami? Dawno, dawno temu w średniowieczu wyróżniano wojny ‘sprawiedliwe’ i ‘niesprawiedliwe’. Czy w ogóle takie istnieją? Czy istnieją wojny honorowe? I jak wpływają one na jednostki ludzkie, na wojowników, legionistów? To główne zagadnienia tej piosenki. „(…) The horrors of war, the scars etched upon my soul” – czy zostają powojenne ‘blizny’? Końcowa część tego utworu to próba odpowiedzi na pytanie, chyba podstawowe: kim staje się honorowy wojownik, obrońca prawd, strażnik obowiązków…? – „(…) Yet in the twilight of my life, I find myself alone”

„Painting Mona Lisa” nie jest kompozycją poświęconą konkretnemu dziełu malarskiemu. To właściwie rozważanie o sztuce. Czy podróżując w czasie zmienilibyście Państwo historię rozwoju sztuki, muzyki, teatru, filmu, literatury…? Może na jakąś tzw. „poprawną” sztukę? Na sztukę zgodną z ideą przewodnią? „(…) Paiting Mona Lisa, a timess embrance / Capturing her essence, her enigmatic grace / With every stroke, I set my spirit free / Oh, won’t you carry me to where I long to be” – malując uwalniam ducha, przenoszę się tam gdzie chcę być. Czy zatem wehikuł czasu ma służyć dokonywaniu zmian w historii, czy też może… ‘zobaczeniu’ tych zmian w całej pełni?

Nie będzie niczym zaskakującym, jeżeli napiszę, że kompozycja pt. „E=MC2” nie dotyczy wyłącznie historii Alberta Einsteina. Ponownie mamy tu do czynienia z pytaniem o zmianę historii nauki. Przecież dysponujemy maszyną czasu. Może spalenie na stosie Giordano Bruno nie było takie złe? Może Kopernikowi poplątało się w głowie, a gdyby nie ten zwariowany Einstein, to nie byłoby w konsekwencji bomby atomowej? „(…) Could I have changed the path destiny chose / A different trajectory, a world redefined / To ease the burden on my weary mind” – to nie tylko możliwa myśl narracyjnego bohatera. Bo jakby tak sprawić, żeby jego i jemu podobnych nie było w historii w ogóle?…

Szósty utwór, jeden z dwóch instrumentalnych na płycie, nosi tytuł „Moon”. To chyba samotłumaczący się tytuł. A co by było gdyby człowiek nie stanął na Księżycu?… Może dalej wznosilibyśmy modły wraz z jego pojawianiem się, a zaćmienie było dostatecznym wytłumaczeniem plag ziemskich? A może technika pozwalająca na podróże na inne planety nie jest potrzebna? Można by to przecież zmienić…Wystarczy… Sami Państwo wiecie. Narracja tej płyty daje nam do ręki wehikuł.

„Madiba’s Life” – to drugi utwór instrumentalny. W tzw. wkładce do płyty napisano przy tej kompozycji: „instrumental, 1 sec = 1 year”. Całość trwa jedną minutę i czterdzieści sześć sekund, zatem ile to lat? Madiba – to nazwisko klanowe Nelsona Mandeli. I znowu pozostaje do rozstrzygnięcia narracyjny ‘problem’: a może gdyby pewnych osób, postaci historycznych, nie było, to… Może gdyby nie ich postawa, walka, duch, to byłoby… lepiej / gorzej* (* niepotrzebne skreślić).

Na koniec otrzymujemy kompozycję pt. „Future”. Obok początkowej piosenki „The Time Machine” to drugi najdłuższy utwór na płycie, bo dziewięciominutowy. Tę wspaniałą piosenkę śpiewa Christina Booth i w przeciwieństwie do wielu płyt koncepcyjnych zawierających jedynie opis stanu rzeczy, opis zła, dobra, opis sytuacji życiowych bez sugerowania jakiejkolwiek drogi ewentualnego wyjścia, ominięcia, osłabienia tego zła i nieciekawych sytuacji życiowych, odnajdujemy tutaj pewną formę pomocy czy też odpowiedzi: „(…) In the cosmic dane of fate / I’ll find my place, I won’t hesitate / Through the trials and the tests / I’ll rise above, I’ll give my best”. To przecież tylko piosenka, a nie recepta. Brzmi nieco enigmatycznie, ale chyba w tym właśnie leży jej wartość. Pozostawia niedopowiedziane miejsca, miejsca na samoprzemyślenie, samowymyślenie, samouszczegółowienie…

Pewnie zauważyli Państwo, że nie było dotychczas ani słowa (w zasadzie) o muzyce. Ostatnimi czasy coraz więcej zespołów nazywa swoje produkcje ‘koncept albumami’. To zmusza do uważnego przyjrzenia się tekstom, które, jak mi się wydaje, stanowią istotną część takiego albumu. Opowiada się przecież historie, z akcentem na słowo ‘opowiada’. Muzyka zatem dookreśla znaczenie słów poprzez odpowiedni dobór dźwięków. Żeby zatem zrozumieć dany koncept trzeba poznać słowa i doprawić je muzyką. Stąd taki, a nie inny, powyższy opis.

A muzyka… The Samurai Of Prog to grupa z ugruntowaną renomą, a płyta „The Time Machine” to przecież nie jej debiut. Nie ma co tu więcej pisać. Każdy, kto zdecyduje się na chwilę obcowania z tą płytą, jak i z poprzednimi płytami Samurajów znajdzie coś dla siebie. Są tu pełne symfonicznego rozmachu długaśnie kompozycje oparte na zdecydowanym brzmieniu organów, są dwuminutowe popisy gitary, jest znakomita sekcja smyczkowa... Panowie Marco Bernard, Kimmo Pörsti i Marco Grieco to po prostu wspaniali artyści, którym towarzyszą równie wspaniali muzycy towarzyszący. Oczywiście można powiedzieć, że momentami ich kompozycje są lekko przebarokowiono-rokokowe (termin wymyślony przeze mnie na potrzeby tego opisu, a wzięty z architektury – przyp. R.P.). Czasami jakby było tego wszystkiego za dużo. Te wszystkie muzyczne szczególiki, detale, zmiany aranżacyjne, wielość instrumentów, mieszanie stylów muzycznych… Taka opinia może się u Państwa pojawić po każdym pierwszym przesłuchaniu. Ale jest na to recepta: należy po prostu posłuchać raz jeszcze i raz jeszcze i raz jeszcze.

A co do tego wehikułu czasu… to czy zmieniliby coś Państwo na przykład w historii rocka progresywnego?... Tak tylko pytam.

Na koniec należy pochwalić kolejną wyśmienitą okładkę zaprojektowaną przez nikogo innego, jak Eda Unitsky’ego.

I już na sam koniec jeszcze jedna bardzo ważna informacja: pieniądze uzyskane ze sprzedaży tej płyty zostaną przeznaczone na pomoc dla dzieci poszkodowanych w wyniku wojny na Ukrainie.

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok