To wydawnictwo zafundowało mi podróż w czasy odległe. 6 marca 1999 roku – ile to lat świetlnych upłynęło od tego dnia? Jakże zmieniły się czasy i muzyka. Jakże zmienili się ludzie.
Wyobrażam sobie zdenerwowanie jakie mogło towarzyszyć zespołowi Quidam podczas wyprawy do Meksyku. Co prawda mieli już na koncie dwie płyty – „Quidam” i „Sny aniołów”, ale granie (jak by się to dzisiaj powiedziało) jako headliner po koncertach takich zespołów jak: Arena, Tempano, Halloween, After Crying, Iconoclasta, Cast czy Codice musiało być stresorodne. We wstępie do właśnie wydanej, na nowo zmiksowanej wersji płyty „Live In Mexico’99” czytamy: „(…) My dostąpiliśmy zaszczytu zamykania festiwalu, kiedy wszyscy wykonawcy (wspomniani wyżej – przyp. R.P.) swoje występy mieli za sobą. Nie było to łatwe, szczególnie po znakomitym koncercie After Crying. Jednak wspaniała międzynarodowa publiczność przyjęła nas niezwykle ciepło co – jak sądzimy – doskonale słychać na tej płycie”.
Chyba nie potrzeba nikomu zbytnio polecać tej płyty. To wspaniały dokument zarówno w rozwoju muzycznym zespołu Quidam, jak też wspaniały podarunek dla słuchaczy pokazujący naprawdę najlepszą twarz polskiego art rocka czy też, jeśli ktoś woli, rocka progresywnego. Jak zawsze w przypadkach wszelkich reedycji, remiksów, remasterów i tym podobnych zabiegów technicznych powstaje pytanie czy efekt jest lepszy aniżeli oryginał? W tym przypadku taki problem się nie pojawia. To wznowienie jest po prostu fantastyczne. Remiks wykonany przez Roberta Szydło sprawia, że całość materiału muzycznego ożywa i nabiera przestrzeni.
Wszystkich, którzy znają pierwotną wersję albumu, tą z roku 2000, szczególnie zachęcam do wysłuchania trzech „nowych” w stosunku do wydawnictwa pierwotnego utworów: „Pod powieką”, „Nocne widziadła” i „Bajkowy”.
Trzynastominutowa wersja kompozycji „Pod powieką” pokazuje prawdziwą moc tego utworu i wspaniały wokal Emilli Derkowskiej. Mocny, krzyczący, co nadaje całości nowego wymiaru. Bardziej dramatyczny, a jednocześnie zdecydowany, co w połączeniu z łagodnym brzmieniem fletu tak około jedenastej minuty, sprawia, że otrzymujemy „nowy” utwór, niepodobny do tego z płyty „Sny aniołów”.
„Nocne widziadła” nabierają podczas koncertu bardziej przestrzennego wymiaru. I, co chyba najważniejsze, rzeczywiście słychać w trakcie trwania tego utworu owo ciepłe przyjęcie przez publiczność. A balans pomiędzy ciszą i łagodnością muzyki, a bardzo zdecydowaną i jakoś uprzestrzennioną wokalizą w piątej minucie sprawiają, że na plecach pojawiają się przysłowiowe ciarki. Końcowe oklaski publiczności sprawiają tylko, że odzywa się w duszy jakiś żal, że nie było się świadkiem tego wszystkiego.
Bardzo ucieszyło mnie dołożenie do całości nagrania „Bajkowy”. Lubię ten tańcujący utwór i jego lekkość. Podczas koncertu wybrzmiał wspaniale. Zachowano jego lekkość, a na pochwałę zasługuje krótkie, ale miłe dla ucha solo fortepianu oraz doskonała gitara, która czaruje przez ponad minutę.
Reszta materiału jest znana. Jak zawsze, quidamowska wersja piosenki „Jest taki samotny dom” (z repertuaru Budki Suflera) zachwyca swą innością i niespiesznym rytmem. „Sanktuarium” chyba już na wieki pozostanie klasykiem w polskiej muzyce progresywnej. Choć nie brzmią tu Hammondy, a ich miejsce zajmuje flet, to „Child In Time” podobnie jak i camelowski „Rhayader” połączony z „Rhayader Goes To Town” po prostu brzmią po… quidamowsku, co jest w tym przypadku zaletą, a nie wadą. Początkowy motyw stacji radiowej zapowiadającej festiwal jakoś tak ściska za serce, choć nie wiem czy nie można by lekko podbić dźwięku w momencie wymieniania nazwy zespołu Quidam przez spikera. Jakoś tak ginie w kanonadzie innych dźwięków.
Cieszy oko graficzne wydanie albumu. Jest perfekcyjne. Zawartość najbogatszej wersji – tzw. boxa powinna zadowolić każdego. Dwie płyty CD, trzy różnokolorowe płyty winylowe, kaseta MC, zdjęcie zespołu, kopia backstage’a, plakat zespołu oraz magnes (który, jak przepraszają wydawcy, dopiero nadejdzie wraz z poprawionym kolorem jednej z płyt winylowych).
I tak, żeby jakoś zamknąć płytowy okres zespołu Quidam z Emilią Derkowską, czekam na jakąś reedycję, remiks czy remaster wydawnictwa „Pod niebem czas”. Dwie pierwsze płyty doczekały się już wznowień z bonusami. A może już czas na taki sam zabieg z późniejszymi płytami z Bartkiem Kossowiczem na pokładzie?
A już tak na sentymentalny koniec muszę dodać, że fajnie się stało, że miałem okazję przyglądać się historii powstawania polskiego rocka progresywnego i to w dodatku w „polskim zagłębiu złotego okresu polskiego rocka progresywnego” – bo to przecież, wspomniany tu Quidam (lub jego wcześniejsze wcielenie - Deep River), ale też Abraxas, Anyway Chambers, Anyway, Xenn… Pewne marzenia pewnie pozostaną tylko marzeniami, ale chociaż jednorazowy reunion zespołu Quidam byłby niesamowitym wydarzeniem. Kto wie, może niedługo do niego dojdzie?...
I proszę przesunąć przycisk „głos” na pilocie do końca podczas słuchania. Niechaj zadrżą ściany.