Iterum Nata - From The Infinite Light

Maciej Niemczak

Tam, gdzie oświecenie i melancholia idą w parze, czeka mroczna, ale i romantyczna muzyka Iterum Nata, która zapewnia komfort tym, którzy wędrują w ciemności. Są albumy, które mnie zaskakują i wtedy jeszcze bardzej się w nie angażuję. ''From The Infinite Light'' ma w sobie mnóstwo smaczków, które bezpośrednio przemawiają do mojej wyobraźni. Jest to już piąta solowa płyta Jesse Heikkinena i naprawdę nie wiem jak to się stało, że do tej pory jego twórczość była dla mnie nieodkrytą tajemnicą i całkowicie anonimowa. Oczywiście, w dzisiejszych czasach zawsze można zrzucić winę na niekończący się zalew wszelakich wydawnictw i usprawiedliwić się stwierdzeniem, że niektóre rzeczy po prostu jakoś beztrosko przelatują obok nas, nawet gdy profil artystów dokładnie pasuje do naszego osobistego gustu.

Cieszę się, że mogłem posłuchać tej muzyki, a że bardzo przypadła mi do serca, to tym chętniej podzielę się z Wami kilkoma spostrzeżeniami na temat tego albumu. Iterum Nata to projekt Jesse Heikkinena, którego być może niektórzy kojarzą z nagrań folkowego zespołu Hexvesselem. Na rynku muzycznym pojawił się w 2017 r. płytą zatytułowaną po prostu ''Iterum Nata''. Czerpiąc ze źródła złowrogich przemyśleń i nieustannego dążenia do muzycznych eksperymentów w marcu br. wydał "From The Infinite Light", na którym wyrusza w odważną podróż poza granice gatunków muzycznych. Podczas tej wyprawy łączy folk, black i doom metal, psychodelię i rock progresywny, tworząc swoistą symfonię, w której każda nuta jest zwiastunem zarówno ciemności, jak i światła. „From The Infinite Light” to kusząca ścieżka do świata, w którym melancholia introspekcji spotyka się z wściekłością istnienia. Największą siłą tego wydawnictwa jest umiejętność przeniesienia słuchacza w mroczną krainę wyobraźni Heikkinena i zrobienie tego w najmniejszej możliwie liczbie kroków. Ukryte są tu elizejskie łuki melodyczne i harmonie o tak baśniowym pięknie, że oglądane osobno stałyby się materiałem na kilka dzieł. Bez wyjątku wszystkie zawarte na albumie utwory są niemal perfekcyjnie skomponowane i zaaranżowane. Każda nuta, każdy przejście, każda zwrotka i każdy refren są idealnie na swoim miejscu, zabierając słuchaczy w nowe, wymarzone światy, tworząc obrazy, które odnajdują równowagę gdzieś pomiędzy romantycznymi niuansami folku, a nieco halucynogennymi sferami kosmicznego rocka. Czy „From The Infinite Light” może pochłonąć słuchacza? To zależy od tego, ile jesteś w stanie z siebie dać, a trzeba mieć poczucie, że to bardzo wymagający album. Bardzo wiele się tu dzieje i do ogarnięcia jest mnóstwo dźwięków. To nie jest słuchanie "w tle", to album, w który się “inwestuje”: słuchawki, zgaszone światła, umysł skupiony na tym, jakie mroczne cuda ma do zaoferowania. Zanurz się i otrzymaj sowitą nagrodę za tę “inwestycję”.

„From The Infinite Light” to mała muzyczna skrzynia skarbów, w której znajduje się wiele różnych diamentów, pereł i innych cudownych kamieni szlachetnych do odkrycia. Jak różnorodna to płyta niech świadczy fakt, że są na niej fragmenty jakbyśmy słyszeli Nicka Cave'a, by po chwili na pierwszy plan wysuwał się nawiedzony głos a'la Brendan Perry. Usłyszymy tu piosenkę, którą swobodnie mógłby zaśpiewać Johnny Cash (sic!), ale i utwór przypominający brzmieniem The Clash. OK, niektórzy mogą pomyśleć: ale co to wszystko ma wspólnego z metalem czy rockiem w szerszym znaczeniu? W zasadzie na pierwszy rzut oka może i niewiele, ale oczywiście muzyczne preferencje Heikkinena i metaliczne korzenie są dyskretnie ukryte w szczegółach kompozycji i czasami nie zawsze ujawniają się przy pierwszym przesłuchaniu. Klasyczne, powtarzalne i czasami pięknie dysonansowe riffy black metalu można znaleźć tu i ówdzie i wchodzą one w grę jako odpowiedni akompaniament dokładnie we właściwych miejscach. To samo jeśli jeśli chodzi o prog rock - gdy dokładnie będziesz słuchał materiału, to “odkryjesz” tu np. The Moody Blues czy Rogera Watersa. Artysta przedstawia swoje dzieło jako „koncept badający narodziny ciemności i śmierci” i jeśli ma nas to przygotować do tego, co ma nadejść, to jest to delikatne zanurzenie się w tę jakże intymną sferę już od pierwszego przesłuchania.

Otwierający ten album utwór ''Overture Limitless Light'' rozpoczyna się inwokacją podobną do ''The Number of The Beast'' (więcej podobieństw do Iron Maiden już tutaj nie znajdziecie), po czym pojawiają się folkowa gitara akustyczna i mellotron żywcem wyjęty z jakiegoś horroru. Gdzieś tak po minucie z okładem dołącza się bas, wielowarstwowy chóralny wokal i szybko grane nuty blackmetalowej gitary elektrycznej w tle. Utwór jest pełen elementów mówionych i zmieniającego się nastroju, a wszystko po to, aby stworzyć niepokojącą paletę dźwiękową, która doskonale wprowadza nas w klimat tej płyty.

Gitary akustyczne, nieodłączny składnik albumu „From The Infinite Light”, rozpoczynają „This Gleaming Eternity”, po czym ustępują miejsca blackmetalowym riffom, szalonej perkusji i wysublimowanym liniom basu. Wokal przypominający Joe Strummera jest nieco balladowy, a cała piosenka sprawia wrażenie bardzo melodyjnej i dziwnie podnoszącej na duchu, co dodaje kolejnego ciekawego akcentu do całości.

''A Manifested Nightmare'' także oferuje więcej blackmetalowych akcentów, choć w utworze tym dominuje wyrazisty wokal, który w wielu momentach służy bardziej jako narracja niż cokolwiek innego. Atmosfera jest tu gęsta, tworzona przez niesamowite syntezatory, a tempo wolniejsze, bardziej wyważone, pomimo występujących tam szybkich riffów. Nuty zatracają się w leniwych pętlach upstrzonych namacalnym cierpieniem i rozdzierają serce gotycką melancholią. Początek bardzo przypomina ''Parisienne Moonlight'' Anathemy, a cała kompozycja wydaje się być przesiąknięta wczesną twórczością braci Cavanagh.

Mroczny, przytłaczający emocjami utwór „Ambrosia”, który zasadniczo ogranicza się do gry na syntezatorze i niesamowitym wokalu przypominającym Brendana Perry'ego z Dead Can Dance, dostarcza cudownie melancholijnej melodii i poczucia potęgi natury, gdy w tle szaleje gwałtowna burza wraz z grzmotami i nieustannym szumem ulewnego deszczu. To przepiękna ballada w stylu darkwave, która przeniesie cię w najwspanialsze zakątki marzeń. Kompozycja, która zapadła mi głęboko w pamięć i zagościła w centralnym punkcie serca .

''The Drifter'' to słodkie przejście z ciemnego gotyku do wesołej rockowej progresji. W powietrzu unosi się duch ''Nights In White Satin'' z delikatnymi akcentami country za sprawą śpiewu Jesse. To świetny, acz zaskakujący łącznik między utworem ''Ambrosia'', a pozostałymi trzema kompozycjami, które jeszcze przed nami.

''A Darkness Within'' to niejako kontynuacja poprzedniego utworu, tyle że przechodząca już bardziej w neofolkowe klimaty. Śpiew Heikkinena przypomina ekspresję Nicka Cave'a plus stonowane brzmienie, które owija nas w aksamitny płaszcz kruchego piękna.

Najdłuższy na płycie (trwa 7 minut i 15 sekund) ''Something Truly Almighty'' to mój drugi ulubiony utwór z tego wydawnictwa. Odnosi się wrażenie, że to Brendan Perry śpiewający w The Moody Blues z gościnnym udziałem muzyków z Explosions in the Sky. Jesteście w stanie wyobrazić sobie taką mozaikę dźwiękową? Czy tak, czy nie, to koniecznie posłuchajcie tej wspanialej kompozycji. Źródło na skraju fińskiego lasu, niedaleko kwitnąca łąka przecięta dopiero co powstałym strumykiem płynącym wprost do ciemnego jeziora, którego czarna powierzchnia pochłania światło słońca. Potężna nostalgiczna melodia pobudzająca wyobraźnię słuchaczy, takich jak ja. Utwór zawiera po trochu wszystkiego, co sprawia, że ​​Iterum Nata jest dla mnie tak intrygująca. Wspaniałe syntezatory, cudowne gitary akustyczne, wybuchy agresywnego post rocka i poczucie mrocznej, przytłaczającej opowieści z ujmującą nutą gotyckiego splendoru.

A na koniec mamy ''The Crown Of All'' - niewątpliwie najcięższy, najbardziej agresywny i ekstremalny utwór na albumie, którego kulminacją jest ogromna eksplozja dźwięku w finale. Zanim jednak dojdziemy do tego momentu rozpoczynamy szaloną blackmetalową jazdę bez trzymanki. Następnie przechodzimy do łagodnego akustycznego brzmienia i głębi wypowiadanych słów, by nagle powietrze przeszył ostry dźwięk, który tnie przestrzeń niczym gorący nóż zimne masło. Kompozycja ta świetnie równoważy kontrolowany chaos i ostrożne brzmienie klawiszy. I tak właśnie niepostrzeżenie dobrnęliśmy do końca albumu…

Lektura recenzji to jedno, a zanurzenie się w obrazach dźwiękowych, które są w niej omawiane, to drugie. Jeśli chcesz spojrzeć poza zwykły horyzont muzyczny i zatracić się w odkrywaniu niezwykłej atmosfery i zróżnicowanych muzycznie krajobrazów dźwiękowych, nie wiedząc dokładnie, w które cudownie ukryte zakątki ostatecznie zaprowadzi cię ta podróż, zarezerwuj sobie 38 i pół minuty czasu i odkryj tę fantastyczną i doskonale wyprodukowaną pod każdym względem płytę. Może się okazać, że "From The Infinite Light" jest właśnie tą właściwą wycieczką w sam raz dla ciebie. Ten album naprawdę zachęca do zanurzenia się w jego głębiny i poszukiwania sensu we wspaniałych, przemyślanych warstwach dźwięku, które go zdobią. Ten niesamowity kolaż różnych stylów dostosowuje się do każdego nastroju dnia i nocy, zarówno ponurego, jak i pełnego nadziei, a jego urok jest na tyle rzadki, że ​​zasługuje na więcej niż tylko wzmiankę. Nie tylko miłośnicy folku i klimatycznego metalu znajdą tu coś dla siebie - Iterum Nata utkał delikatny gobelin ciemności i światła, który warto mieć u siebie.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!