Zwykle jednym z moich powakacyjnych postanowień jest to, aby powrócić do regularnego pisania. Niestety, doświadczenie nauczyło mnie, żeby ostrożnie podchodzić do tego typu zobowiązań, bo przeważnie kończy się to „jak zwykle”. Ale z drugiej strony zawsze warto po raz kolejny spróbować coś zmienić. Pomyślałem, że tym razem na pierwszy ogień podzielę się z czytelnikami swoimi ostatnimi przemyśleniami w formie czegoś na kształt felietonu. Jego tematem będzie tzw. dźwięk przestrzenny.
Uczciwie przyznam, że kiedy parę dobrych lat temu zauważyłem, że płyty coraz częściej miksowane są w systemach wielokanałowych, byłem tym na tyle mocno zaintrygowany, że szybko zakupiłem sprzęt umożliwiający odtwarzanie tak zdekodowanych dźwięków. Nie ma co ukrywać, że dla ortodoksyjnego wielbiciela starego, płynącego z urządzeń z epoki, brzmienia (proszę nie mylić tego opisu z audiofilią), pierwsze wrażenie po uruchomieniu nowego sprzętu było, delikatnie mówiąc, niezbyt pozytywne. Nowe kolumny legendarnej firmy Tannoy przy moich 50-letnich JBL-ach zagrały jak jakieś głośniczki typu bluetooth. Pomysłu, aby poszczególne kolumny nie miały głośników basowych i aby zastąpić je subwooferem wolę w ogóle nie komentować. Takie rozwiązanie dobrze sprawdza w efektach filmowych, ale w przypadku przenoszenia materii muzycznej jest to lekkie nieporozumienie, co potwierdzi każdy kto słyszał „normalny” bas. No, ale system był już zakupiony, więc postanowiłem postarać się jednak coś z niego wykrzesać. Dołączony do zestawu mikrofon (służący do automatycznej konfiguracji dźwięku) po wypróbowaniu okazał się mało pomocny w ustawieniu porządnego brzmienia. W tej sytuacji postanowiłem zastosować to, czym w tematach dźwiękowych kieruję się zawsze na pierwszym miejscu, czyli moje własne uszy. Brnąc niemal godzinami przez miliony ustawień wzmacniacza (niestety zamiast kręcenia gałkami wszystkie opcje konfigurować trzeba w menu wyświetlanym na ekranie telewizora) i porównując efekty mojej pracy z brzmieniem mojego starego, poczciwego Luxmana, udało mi się wreszcie doprowadzić do całkiem przyzwoitego efektu. W tej sytuacji jeszcze raz, „na spokojnie”, zasiadłem przed nowym sprzętem i zacząłem odsłuchiwać klasyczne albumy w nowych miksach.
Od początku najbardziej w tym systemie pociągał mnie sposób realizacji materiału. Tzn. co można z nim jeszcze nowego zrobić, jak zostały ustawione instrumenty na poszczególnych ścieżkach, czy efekty nagrano razem z danymi partiami, czy dodano je później, podczas ostatecznej obróbki, itp itd… Przyznam, że w tym aspekcie całej operacji nie zawiodłem się. Dla zainteresowanych tematem jest to fantastyczna sprawa. Co oczywiste, można usłyszeć o wiele więcej dźwięków niż z tradycyjnego stereo. Jeśli ktoś zna swoje ulubione płyty na pamięć to i tak dzięki nowym miksom, może je odkrywać na nowo, co jest świetną i bardzo wciągającą przygodą. Warto zaznaczyć, że o ile w przypadku dźwięków stereo sam sposób zmiksowania i zbalansowania materiału nie wpływa jakoś drastycznie na przyjemność słuchania, to tutaj, jeśli jest to zrobione mało starannie, przepaść jest ogromna. Dobrze obrobione rzeczy zachwycają, zaś te potraktowane mniej uważnie, prowokują do pytania: po co właściwie jest to potrzebne? Bardzo ważne jest też w jakim miejscu siedzimy słuchając płyt. Przy systemie przestrzennym chodzenie po pomieszczeniu podczas obcowania z materią dźwiękową sprawi, że nie dotrze do nas co najmniej połowa muzyki, a tym samym cały smaczek od razu pryśnie. Jeszcze kilka zdań na temat sposobu przestrzennego dekodowania dźwięku, a jest ich jest całkiem sporo. Oczywiście nie będę bawił się tu w opisy techniczne, bo to z pewnością zrobią znacznie lepiej inni. Nie kieruję tego tekstu do znawców niuansów technologicznych, ale do nieprzekonanych i niezdecydowanych, których być może uda mi się zachęcić do głębszego zgłębienia tematu. Na płytach z albumami muzycznymi w dźwięku przestrzennym, wydawanych najczęściej jako krążki DVD lub Blu-Ray, materiał najczęściej jest zapisany w formatach: Dolby Surround (Dolby True HD) lub DTS (DTS-HD Master). Porównując oba sposoby dekodowania dźwięku można by powiedzieć najprościej, że płyty w DTS mają trochę więcej basu i plastyczności, a w Surround (Digital Audio) więcej klarowności i przejrzystości. Prawdopodobnie jest to wynikiem tego, że w systemie DTS sygnał basowy pojawia się nie tylko w subwooferze, ale też w kanale centralnym. Przestrzennego dźwięku możemy słuchać także z dwóch konkurujących formatów DVD-A (DVD-Audio) oraz SACD (Super Audio CD). Zwłaszcza ten ostatni wariant jest mi szczególnie bliski, bo ma najwięcej wspólnego z klasycznym obcowaniem z płytami. Aby posłuchać muzyki po prostu wkładamy krążek do odtwarzacza i naciskamy przycisk Play (bez używania telewizora i niekończącego się wyboru utworów z menu płyty).
W tym miejscu koniecznie muszę wspomnieć jeszcze o klasycznym już systemie wielokanałowym – kwadrofonii, opatentowanym na szerszą skalę na początku lat 70. Prawdę mówiąc, gdyby to ode mnie zależało zakazałbym ustawowo miksowania płyt w typowo kinowym formacie 5.1 i wrócił do starego dobrego kwadro, które w zupełności wystarcza do przestrzennego przezentowania dźwięku. W takim systemie nie ma żadnego subwoofera i głośnika centralnego. Po prostu stawiamy cztery normalne kolumny, z których każda posiada komplet membran i jest jednakowo ważna w miksie. Aby przekonać się jak znakomite były to produkcje można sięgnąć po wiele wykonanych przed laty materiałów kwadrofonicznych, które obecnie trafiają na krążki DVD, Blu-Ray czy Audio CD. Oczywiście w tej materii moim największym marzeniem jest skompletowanie własnego zestawu kwadro i słuchanie tak zdekodowanych dźwięków z płyt winylowych, których w epoce wyszło naprawdę sporo. W tekście celowo unikam podawania konkretów i opisów jak dokładnie brzmią poszczególne, przestrzennie zmiksowane albumy (prawdopodobnie będę ten temat poruszał dokładniej w kolejnych tekstach), ale tym razem podam przykład. Aby najdobitniej przekonać się jak blado wypadają współczesne miksy 5.1 w porównaniu ze starą kwadrofonią, warto zapoznać się z arcygenialną (mówię to z całą odpowiedzialnością) wersją quadro albumu „The Dark Side Of The Moon” przygotowaną w 1975 roku przez Alana Parsonsa. W porównaniu z tym wariantem to, co zrobił wychwalany pod niebiosa na wszystkich forach internetowych James Guthrie, brzmi jak jakiś skompresowany dowcip.
W ostatnim okresie muzyka w formatach wielokanałowych coraz częściej pojawia się na platformach streamingowych. To tego sposobu obcowania z miksami przestrzennymi byłem jednak mocno sceptycznie nastawiony, bo niby jak miałbym słuchać na słuchawkach podczas spaceru muzyki przestrzennej? Ale w trakcie wakacji wdałem się w „dźwiękową pogawędkę” ze znajomym, który zapytał mnie o to co sadzę o muzyce dekodowanej do Dolby Atmos. Hasło zaciekawiło mnie na tyle, że zacząłem badać temat. I tak na platformie Apple Music znalazłem kilka popularnych płyt w omawianej wersji dźwiękowej. Okazało się, że moje słuchawki AirPods Max w założeniu umożliwiają odtwarzanie muzyki w Dolby Atmos. Zacząłem więc słuchać. To, co zaciekawiło mnie już na samym początku, to fakt że miksy Atmos posiadały ewidentne różnice w stosunku do tego, co znałem do tej pory z wersji stereo. Oznaczało to, że materiał rzeczywiście przygotowano na nowo, a nie (co podejrzewałem) dodano do wariantów stereo tylko pogłosu czy innych efektów. Co do samego dźwięku, to na słuchawkach panorama (w stosunku do stereo) jest mocno zawężona, za to brzmienie całości jest pełniejsze. Niektóre partie (te przeznaczone dla tylnych kanałów) grają zbyt cicho. Oczywiście tutaj także wszystko zależy od miksu i niektóre produkcje grają znakomicie, a w przypadku innych z ulgą wróciłem do klasycznych wersji stereo.
Ale najważniejszym pytaniem pozostało: jak odtworzyć ten dźwięk na moim systemie wielokanałowym? Czytając przeróżne porady internetowe, najczęściej natrafiałem na informację, że należy kupić urządzenie Apple TV i do tego jeszcze jakieś drogie bajery, a potem wpiąć to wszystko do wzmacniacza i kolumn. Po namyśle zastosowałem prostszy i o wiele tańszy sposób. Po prostu, przez odpowiednią przejściówkę podłączyłem kablem HDMI do wzmacniacza iPad i okazało się, że mój amplituner Denon, posiadający dekoder Dolby Atmos bez problemu odczytuje właściwie sygnał. I tak zaczęło się słuchanie. Wrażenia okazały się podobne jak w przypadku muzyki przestrzennej odtwarzanej z płyt. Jakość dźwięku właściwie identyczna, ale sposób użytkowania o wiele szybszy i wygodniejszy. Fajna zabawa!!!
Jeszcze kilka słów czym różni się Dolby Atmos od DTS czy Surround. Otóż w założeniu sygnał nie jest tym razem przypisany do konkretnej kolumny. System posiada tylko informację w którym miejscu w panoramie powinien znaleźć się dany dźwięk. Tym samym zapisu w wersji Atmos możemy słuchać równie dobrze na systemach 5.1, jak i 7.1, 9.1, 11.1 13.1 itd….. Oczywiście takie wynalazki to kolejny sposób wyciągania kasy za coraz większą ilość mało potrzebnych kolumn, kabli itp… Nie bardzo wyobrażam sobie, żeby ktoś w normalnym mieszkaniu mógł sobie zainstalować system 13.2 – z dodatkowymi głośnikami w suficie i dwoma subwooferami. Dodajmy jeszcze, że zanim na platformy streamingowe wkroczył na dobre Dolby Atmos, niektóre płyty były tam umieszczane w formacie wielokanałowym – Dolby Audio.
Po kilkunastu dniach obcowania z nową muzyczną zabawką największym wyzwaniem okazało się wyszukiwanie i sprawdzanie jakie nagrania są dostępne w wersji Atmos. Na razie nie ma tego niestety zbyt wiele, ale nie ulega wątpliwości, że z czasem temat znacznie się rozwinie. Do odnajdywania tych utworów polecam stronę https://bendodson.com/projects/spatial-audio-finder/. Wystarczy wpisać tam konkretnego wykonawcę i natychmiast pokaże się lista wszystkich jego nagrań, dostępnych w systemie wielokanałowym.
To tyle tytułem wstępu. Wydaje mi się jednak, że sprawa jest na tyle przyszłościowa, iż będę do niej niejednokrotnie powracał w kolejnych tekstach, analizując już szczegółowo konkretne płyty i ich wszelkie dostępne miksy.