Mały Leksykon Wielkich Zespołów kończy 30 lat. W związku z tym chciałem zacząć niniejszy tekst od jakiegoś adekwatnego, muzycznego cytatu. Pogrzebałem w pamięci, odkurzyłem biblioteczkę, zapytałem nawet sztuczną inteligencję. I w sumie sporo znalazłem. Ale…
Złożoność narracji to jedna z tych rzeczy, które lubię w rocku progresywnym najbardziej. Ma ona jednak to do siebie, że w wielu wypadkach celem autora nie jest podać nam jak na patelni niezawoalowane w żaden sposób przesłanie. Gdy weźmiemy na tapet być może najbardziej znany progrockowy utwór, który traktuje stricte o sile radia, czyli “The Spirit of Radio” grupy Rush, to owszem, Geddy Lee śpiewa tam, że “invisible airwaves crackle with life”, ale… ta piosenka wcale nie jest jednoznacznie pozytywna. A na jednoznacznie pozytywną i wielce zacną okazję, jaką jest jubileusz 30-lecia MLWZ, chciałoby się jednak znaleźć coś, co stuprocentowo pasuje. Idąc tym tropem dalej, rozważałem też jakiś cytat z “The Musical Box” grupy Genesis, gdzie wątki o potędze samej muzyki również dają się zauważyć, ale tu również ciężko było wziąć w nawias to, że generalnie jest to historia o urwaniu komuś głowy sprzętem do krykieta. Sztuczna inteligencja podpowiedziała mi natomiast, że jednoznacznie pozytywne przesłanie ma “Follow you, follow me”, ale też zgodziła się ze mną, że dziś cytat z tej piosenki bardziej pasowałby do eventu na Instagramie.
Cytatów zatem nie będzie. Będzie jednak mała podróż w przeszłość.
Obecny jubileusz Małego Leksykonu Wielkich Zespołów nie jest oczywiście pierwszą tego typu rocznicą, którą obchodzi szeroko pojęta "Rodzina MLWZ". W tematach rocznicowych działo się już wiele - warto przypomnieć choćby premierę trzypłytowego wydawnictwa na piętnastolecie audycji. W pamięci utkwił mi również jubileusz obchodzony w rozgłośni KRK.fm (na dwudziestolecie), kiedy to na korytarzu… pomylono mnie z Arturem. Nie, nie z Arturem Chachlowskim tylko z Arturem Rojkiem. Poproszony o autograf, powiedziałem, że oczywiście, jak najbardziej, a następnie podpisałem się własnym imieniem i nazwiskiem.
W oparciu o te doświadczenia nie mam wątpliwości, że i nadchodzące obchody jubileuszowe będą ciekawe. Jednocześnie wydaje mi się, że każdy słuchacz Małego Leksykonu, jak również każdy współpracownik portalu i audycji MLWZ, ma jakąś indywidualną historię zżycia się z tym projektem, więc i na swój własny sposób będzie obchodził ten jubileusz. Ja na pewno posłucham jednego utworu, od którego to wszystko się zaczęło.
W okolicach 1994 r. jako dzieciak uwielbiałem nagrywać audycje na kasety. Lubiłem to tak bardzo, że czekałem na okazje jak Piotr Zieliński na autograf Cristiano Ronaldo. Dzwoniłem do raczkującej audycji o wdzięcznym tytule “Wasza muzyka na naszej antenie” w młodziutkiej stacji RMF, by zagrali coś dla mnie. Odpalałem w losowym momencie przypadkowe audycje, w nadziei, że pojawi się coś, co mi się spodoba.
W ten właśnie sposób któregoś dnia usłyszałem zagrany przez Artura Chachlowskiego utwór “Alaska” grupy Pendragon. Zachwycił mnie rozmarzony syntezatorowy klimat i kawał świetnej muzycznej opowieści zawarty w ośmiu minutach. Nie wiedziałem wtedy oczywiście, że minie dziesięć lat z hakiem i będziemy z Arturem stawiać strony internetowe Małego Leksykonu i wspólnie oglądać mecze naszej ulubionej drużyny. Nie zdawałem sobie wtedy również sprawy, że to do dziś pewnie nie byłby top najbardziej znanych kompozycji Pendragonu (choć do dziś nazwałbym go ukrytym brylantem w dyskografii zespołu). Cóż, po prostu… spodobało się.
Mały Leksykon Wielkich Zespołów po raz pierwszy cieszył uszy słuchaczy właśnie w połowie lat dziewięćdziesiątych. Wspominam ten czas jako okres, kiedy to dostęp do muzyki stał się generalnie łatwiejszy. Miejskie bazary i lokalne sklepy tętniły sprzedażą płyt i kaset. Na rynkach największych miast zagościły Empiki. W tym samym roku, w którym powstał Mały Leksykon, weszła też ustawa o prawach autorskich. Poszedłem wtedy premierowo po zakup kasety ELO “Moment of Truth” i… nie miałem na nią 100 tysięcy złotych (denominacja miała dopiero nadejść). Takie to były czasy. Pełne niespodzianek.
Jednocześnie mam wrażenie, że w połowie lat dziewięćdziesiątych nadal słuchało się radia nieco “po staremu”. W tym sensie, że byliśmy już ładnych parę lat po upadku PRL, świat zmieniał się jak szalony, ale mimo większej dostępności muzyki audycje radiowe nadal kojarzyły się z baśniowym niemal doświadczeniem przechodzenia na drugą stronę lustra.
W XXI wieku, zwłaszcza po cyfrowej rewolucji streamingu, w całej otoczce związanej ze słuchaniem muzyki zaszły oczywiście ogromne zmiany. Warto jednak zauważyć, że obok tego, co się zmieniło, ważne, a może ważniejsze, jest to, co się nie zmieniło. Żyjemy w czasach o wiele większego wyboru, większej dostępności i generalnie większego “przemiału” - nie tylko w kontekście słuchania muzyki. Ale z jakiej części tego tak naprawdę korzystamy? Kupujemy nowe ciuchy, by i tak chodzić w kilku ulubionych outfitach, w których czujemy się najlepiej. Eksplorujemy mnogość różnorakich przysmaków i trunków, ale gdy przyjdzie co do czego, ulubiona whisky do smakowania muzyki w sobotni wieczór jest ta sama od lat. I analogicznie w wypadku muzyki, mamy o wiele większe możliwości jej odkrywania i łatwiejszy dostęp do jej słuchania. Aury niemalże tajemnych arkanów już prawie nie ma, ale czy na koniec dnia, tak jak dawniej, nie chcemy po prostu odkrywać wspólnie muzyki w dobrze znanym, zaufanym gronie?
Myślę, że to jeden z wielu powodów, dla których słuchacze audycji MLWZ włączają ją trzydzieści lat później, by ponownie usłyszeć znajomy głos Artura Chachlowskiego. I być może jest to powód najważniejszy.
Tutaj postawię kropkę. Po pierwsze, dalsze zapuszczanie się w te rejony groziłoby pójściem w ckliwe tony. Po drugie, poproszono mnie, by w tym tekście nie było peanów (mam nadzieję, że słowa dotrzymałem).
Dlatego na koniec coś z zupełnie innej beczki. Kiedyś przy okazji wizyty Clive’a Nolana w Krakowie miałem okazję przekonać się, że jest on nie tylko znakomitym muzykiem, ale ma również wielką smykałkę do gotowania. Rzuciłem wtedy w żartach, że na jakąś kolejną rocznicę Artur powinien uroczyście odczytać na antenie przepis na jagnięcinę Nolana, a może nawet zrobić prog rockowy cykl kulinarny z udziałem znanych muzyków. Nie wiem, czy akurat to znajdzie się w repertuarze Mistrza Ceremonii na obchody 30-lecia audycji. Cokolwiek się jednak pojawi, nie mam wątpliwości, że niespodzianki będą pewne, a sam jubileusz - huczny. Ja w trzydziestą rocznicę MLWZ na pewno włączę sobie pewien szczególny utwór. Zachęcam również Was, by jeszcze raz wsłuchać się w dźwięki, od których zaczęła się Wasza przygoda z audycją Artura Chachlowskiego.
Wszak chyba wszyscy mamy jakąś swoją “Alaskę”.