Steve’a Hacketta, artystę aktualnie najbardziej aktywnego spośród członków klasycznego składu Genesis, w ciągu ostatnich trzech lat głównie absorbowała inicjatywa odmienna od tradycyjnej solowej działalności twórczej – wydanie drugiej części „Genesis Revisited” oraz powrót do repertuaru macierzystej formacji również i na wciąż wydłużającej swój plan trasie koncertowej, znacznie odwlekły w czasie pojawienie się na rynku nowego, solowego albumu z premierową muzyką gitarzysty. Długie miesiące sentymentalnej podróży do lat 70. nie tylko jednak stawiały pod znakiem zapytania potencjalną możliwą datę publikacji nowego materiału, ale i mogły budzić wątpliwości, czy oby wysoka forma artysty, utrzymywana na ostatnich płytach, w takiej sytuacji nie osłabnie.
„Wolflight” w bardzo dobrym stylu rozwiewa podobne wątpliwości. Hackett utrzymał przyzwoitą dyspozycję, a przerwa w tradycyjnej działalności solowej pozwoliła na wyprodukowanie dzieła emanującego pragnieniem tworzenia nowego, dzieła od początku do końca udanego i interesującego. Muzyczny świat w charakterystyczny sposób kreowany przez artystę za pomocą środków niejednokrotnie wykraczających tak poza ramy progresywnego rocka, jak i daleko poza granice Anglii i Europy, jest z jednej strony pełen różnorodnych nastrojów, z drugiej zaś w charakterystycznym Hackettowskim eklektyzmie wyjątkowo uporządkowany. „Wolflight” to muzyczna opowieść nie tylko inteligentnie stopniująca napięcie na określonych etapach swojego biegu, ale i w swojej wielowątkowości nie pozwalająca słuchaczowi poczuć się skonfundowanym. O ile choćby w przypadku albumu „Beyond The Shrouded Horizon” pewna „fabularność” jego konstrukcji, sugerująca, by traktować go niepodzielnie, mogła być trudna do przebrnięcia, o tyle materiał, rozłożenie akcentów na „Wolflight” potrafi stwarzać to komfortowe wrażenie, że muzyka dokądś zmierza.
Obraz albumu nie byłby pełny, gdyby pominąć fakt, że poza jego quasi-koncepcyjnym charakterem, współdefiniowanym przez skorelowane z tekstami wpływy muzyki świata, jest to przede wszystkim świadoma i ewidentna rockowa deklaracja. To płyta pełna wyśmienitych riffów, genialnych solówek, frapujących partii instrumentalnych, płyta bardzo dynamiczna i pełna rockowego wigoru. „Wolflight” potwierdza, że artystyczna inwencja Steve’a Hacketta nie słabnie, dzięki czemu wciąż niestrudzenie pozostawia on wiarę w to, że fani Genesis nadal mogą liczyć na wyśmienitą muzykę któregoś z jej członków – choćby zawsze miała przychodzić tylko z jednej strony.