Tempus fugit
Gdyby muzyka zarejestrowana na tej płycie powstała kilkanaście lat temu, z pewnością zyskałaby miano jednej z najbardziej intrygujących w historii rocka progresywnego. Dlaczego ? Przemyślane kompozycje, tajemnicza muzyka, piękne solówki gitarowe, frapująca partia basu i interesujący głos wokalisty. Wydawałoby się, że wszystko idealnie współgra. Brakuje tylko jednego – oryginalności.
Zamieszczone na płycie utwory, zostały skomponowane pomiędzy 2004, a 2006 rokiem, na potrzeby debiutanckiego krążka szwajcarskiej formacji Prisma i brzmią jak wierna replika muzycznych dokonań Toola. Muzycy Prismy swoją przygodę z zespołem zaczęli już w 2001 roku, jednak dopiero teraz własnymi siłami wyprodukowali i zmiksowali pierwszy w historii grupy album.
Prawie jak Tool
Zbliżona maniera wokalna do Maynarda Jamesa Keenana, łamane rytmy, powtarzalność krótkich motywów na gitarze elektrycznej i basowej, stonowane, okraszone tajemniczością zwrotki i eksplodujące ścianą brzmienia refreny. Naprawdę, trudno doszukać się tutaj czegoś indywidualnego. Jednak, słuchając tej płyty, nudzić się z pewnością nie będziemy. Intrygujące partie gitary (Normal State, Genius), poruszające teksty, mocniejsze brzemienia, przeplatane łagodniejszymi, przepełnione aurą delikatności oraz bardzo przyzwoita produkcja.
Iluzja
Wszystko byłby świetnie, gdyby muzycy dorzucili podczas komponowania przysłowiowe 3 grosze swojego własnego, indywidualnego stylu. Trudno przyjmować za takowe kilka krótkich odcinków (ironiczne smyczki w Paragon i brzmienia orientalne w Normal State). Odbieram tę płytę, jak sytuację pomiędzy dwoma malarzami. Ten pierwszy chodził godzinami, myśląc nad nowatorskim projektem. Ostatecznie po kilkunastu dniach uzyskał ostateczny kształt swojego dzieła. Ten drugi skopiował pomysły kolegi i namalował „swój” obraz. Jedno i drugie dzieło jest równie piękne, ale tylko jeden jest artystą, drugi to rzemieślnik.