Nick Magnus to urodzony w 1955 roku brytyjski kompozytor, klawiszowiec i producent. Swoją karierę rozpoczął na początku 1976 roku w kultowym brytyjskim zespole rocka symfonicznego The Enid. Potem dołączył do formacji o nazwie Autumn. Nagrali kilka utworów, ale ukazały się one dopiero w 1999 roku na okolicznościowym mini CD.
Magnus jest jednak najbardziej znany ze współpracy ze Steve’em Hackettem. W 1978r. Hackett, organizując trasę koncertową z materiałem z płyty „Please Don't Touch”, zaprosił Nicka do swojego zespołu. Kiedy Hackett nagrywał swój kolejny album, pamiętny „Spectral Mornings”, Magnus grał już na klawiszach we wszystkich utworach, a przy niektórych jego nazwisko widnieje wśród współkompozytorów.
Potem wystąpił na kolejnych albumach Hacketta - „Defector”, „Cured”, „Highly Strung”, „Bay Of Kings”, „Till We Have Faces”, „Guitar Noir”, zagrał nawet na pierwszej i drugiej płycie z cyklu „Genesis Revisited" (w utworach „Valley Of The Kings” i „Camino Royale”), a także wystąpił na wydanej w 2000 roku płycie „Feedback 86”.
W tamtym czasie Nick Magnus współpracował też z bratem Steve’a, Johnem Hackettem, z zespołami China Crisis, Renaissance czy Celtic Spirit, był też zaangażowany w produkcję różnych projektów kompilacyjnych. Aż nadszedł rok 1993, kiedy to wydał wreszcie swój pierwszy solowy album „Straight On Until Morning” z zagranymi wyłącznie przez siebie, bez pomocy innych muzyków, dwunastoma instrumentalnymi utworami.
Tych solowych płyt Nick Magnus ma w swoim dorobku już sześć (większość z nich to albumy wokalno-instrumentalne, na których za mikrofonem stanęły takie tuzy, jak Tony Patterson czy Pete Hicks, a gościnnie wystąpili na nich znani instrumentaliści, w tym m.in. bracia Steve i John Hackettowie). Ostatnia z nich, „Catharsis”, ukazała się równo pięć lat temu. Zresztą taki 5-6 letni cykl wydawniczy najbardziej odpowiada Magnusowi od samego początku jego solowej kariery.
Minęło pięć lat, więc wygląda na to, że nadeszła pora, by wypatrywać nowego studyjnego krążka. I rzeczywiście, 16 września miała miejsce premiera albumu nr 7 w dorobku Nicka – „A Strange Inheritance”. A na nim oprócz Steve’a Hacketta i wspomnianego już Tony Pattersona (śpiew w „Blood Money” i „Black And Scarlet”) wystąpili m.in.: znany z grupy Unitopia, gitarzysta John Greenwood oraz wokalistki Ginger Bennett (śpiewa w „Welcome To The Islands”) i Louise Young (prowadzi główną linię wokalną w finałowej kompozycji „To Whom It May Concern”) oraz Andy Neve i Clara Sorace w chórkach.
Album ma wybitnie filmowy wydźwięk. Już od pierwszych dźwięków epickiej, trwającej nieco ponad 10 minut kompozycji „An Almost Silent Witness” (zwracam uwagę na prolog w postaci narracji Dicka Fostera – autora tekstów utworów wypełniających płytę, warto też zwrócić uwagę na partię harmonijki ustnej w wykonaniu Steve’a Hacketta oraz na ogólny, narracyjno-szantowo-marynistyczny charakter tej kompozycji) czujemy, że uczestniczymy w niezwykłej muzycznej przygodzie. Wszystko zaczyna się od starej skrzyni, która przybywa jako niespodziewany spadek po dawno zapomnianym krewnym. Ten tytułowy „Dziwny spadek” zawiera kilka przedmiotów: w skrzyni znajduje się skorupa orzecha włoskiego, czerwona wstążka, kilka kart do gry, dwa drewniane patyki związane skórą węża, kilka srebrnych monet i... szczątki papugi. Wszystkie te przedmioty przewijają się w fabule opowieści, a każde nagranie poświęcony jest jednemu z tych artefaktów. Nick utworem tym wprowadza słuchacza w swój muzyczny świat i przy okazji definiuje nim klimat całego albumu.
Kaskady smyczków i fortepianu otwierają następną kompozycję - „Blood Money”. Wokalista Tony Patterson opowiada o hiszpańskiej inwazji na Karaiby w połowie XVIII wieku. Drewniane krzyże wspomniane w tekście symbolizują religię, którą przyniosła inwazja - jako nieuczciwą wymianę za złoto i srebro. To karaibskie tło jest o tyle ważne, iż wątki historii opowiadanej na płycie zahaczą później o tamte geograficzne rejony. Gitarowe wstawki Johna Greenwooda są imponujące, piosenkę niosą gitary, chociaż Nick, wpaniale budując nastrój, w spektakularny sposób wykorzystuje też organy Hammonda. W ten sposób utwór tworzy dobre przejście między epickim wstępem, a trzecią piosenką, która stanowi początek właściwej opowieści.
Utwór „Philadelphia” opowiada o tragedii Filadelfii (nie miasta, a osoby). Filadelfia spodziewa się dziecka syna rodziny, u której służy. W wyniku przykrej intrygi zostaje pozbawiona pracy, wyrzucona na bruk, a ojciec dziecka zostaje wysłany przez rodzinę na morze. Filadelfia ląduje na ulicy i musi tam stawić czoła licznym niebezpieczeństwom, przechodzi załamanie nerwowe, co podkreślane jest przez chropowate dźwięki gitar i organów. W końcu musi oddać swoje dziecko zaraz po porodzie, ale zostawia mu połowę skorupy orzecha na łańcuszku, którego drugą część zatrzymuje dla siebie. Ta bardzo melodyjna piosenka subtelnie zwiększa swoją intensywność, zanim w finale eksploduje feerią magicznych dźwięków i pokazuje, że Nick doskonale radzi sobie wokalnie nawet z najtrudniejszymi fragmentami.
Pora na dwa niezwykłe utwory. „At Night At Sea” oraz następujący po nim „Four Winds” można uznać za muzyczne klejnoty tego albumu. Oba utrzymane są w mistycznym, orkiestrowym stylu, wzbogacone są partiami chóru, jednym słowem brzmią niczym ścieżka dźwiękowa, której nie powstydziłby się sam Hans Zimmer. Skojarzenia z filmem są tu jak najbardziej na miejscu. Oczyma wyobraźni widzimy przeprawę Filadelfii przez wzburzone wiatrem, niebezpieczne morskie otchłanie, być może w poszukiwaniu dla siebie nowego życia, a być może w poszukiwaniu swojego ukochanego?
W tę filmową melancholię wdziera się krótka burza perkusyjna, która prowadzi w „Welcome To The Island” do rockowego hymnu podkreślonego bogatym brzmieniem instrumentów dętych. Śpiew Ginger Bennett (barwa jej głosu przywodzi na myśl Jona Andersona) wprowadza do tego utworu tajemnicę i mrok. Filadelfia przybyła na karaibską wyspę, która jednak okazuje się o wiele mniej rajska, niż można było pierwotnie przypuszczać. Środkowa część, z gęstą jak tropikalna dżungla instrumentacją perkusji, marimby i ksylofonu, jest z pewnością jedną z najciekawszych sekcji całego albumu i przypomina brzmienia znane z solowych albumów Petera Gabriela. Na wyspie Filadelfia spotyka dawnego ukochanego, który teraz zyskał sławę jako pirat o imieniu Black Jack, i postanawia mu towarzyszyć. I mógłby to być happy end w hollywoodzkim stylu. Ale nie. Bowiem w swojej barwnej instrumentacji utwór „Welcome To The Island” stanowi przejście do niespodziewanie dramatycznego finału.
Stanowią go dwa utwory: „Black And Scarlet” zaczyna się klasycznie rockowo i wielogłosowo, a zwrotki śpiewa Tony Patterson. Black Jack został pojmany jako niebezpieczny pirat i ma zostać stracony. Dramaturgia wydarzeń podkreślona jest poprzez dynamikę zmian tempa między zwrotką a refrenem, wspieranym przez energiczne solo skrzypcowe. Właściwy finał zaczyna się w chwili, gdy Black Jack z przewiązaną u szyi czerwoną wstążką ląduje na szubienicy. Filadelfia traci go po raz drugi, ale tym razem już bezpowrotnie. Z zemsty decyduje się zająć jego miejsce w roli przywódcy piratów. Na szyi nosi połówkę skorupy orzecha, która staje się jej talizmanem…
Ostatni fragment albumu to „To Whom It May Concern”. To spokojna ballada, będąca ostatecznym przesłaniem czy też wiadomością od Filadelfii, którą w formie listu wkłada do skrzyni wraz ze wszystkimi innymi relikwiami. Louise Young śpiewa o dawno minionych dniach, a na końcu sam Nick wtrąca się raz jeszcze, aby wygłosić credo: „żyj rozumem, nie strachem”. Część liryczna kończy się stosunkowo wcześnie i pozostawia miejsce na dłuższe instrumentalne zakończenie, w którym Nick może zabłysnąć efektownymi solówkami gitary i klarnetu.
Ale czy finał tej historii wydaje się definitywnie zamknięty? Jakie będą losy skrzyni? W czyje ręce trafią artefakty? Jak zostaną wykorzystane? Przez kogo? Jakie są losy dziecka Filadelfii i Jacka?... Czuję, że Nick Magnus przygotuje nam niebawem muzyczny sequel do tej opowieści. Jeśli miałby być on tak smakowity jak zawartość albumu „A Strange Inheritance” niechaj stanie się to jak najszybciej…