Hackett, Steve - Cured

Przemysław Stochmal

ImageNa okładce zdjęcie przedstawiające Steve’a Hacketta przy drinku, w nadmorskiej scenerii. Autorka tejże tandetnej fotografii, interesująca malarka Kim Poor (prywatnie ówczesna narzeczona gitarzysty), której obrazy do tej pory stanowiły niewątpliwą ozdobę hackettowskich wydawnictw, przy tej okazji osiągnęła dość mizerny efekt podejmując nowe artystyczne (?) wyzwanie. A co z bohaterem kurortowej scenki?

Z Hackettem na „Cured” sprawa ma się analogicznie. Album jest bowiem ryzykowną próbą zmierzenia się z modnymi trendami muzyki rozrywkowej początku lat 80., podjętą przez artystę, który nie tylko dotychczas raczej stronił od  przedsięwzięć tego typu, ale jak się okazało, zwyczajnie nie potrafił się odnaleźć w estetyce popowej, lub po prostu – nie do końca ją zrozumiał. Wprowadzenie elektroniki, maksymalne uproszczenie konstrukcji utworów, zaproponowanie chwytliwych melodii – nie wystarczyło to do stworzenia muzyki, która choć w niewielkim stopniu mogłaby dorównać pop-rockowym przebojom tamtego czasu.

To, co Hackett zaprezentował na „Cured” jest w większości mdłe, bezpłciowe, a momentami wręcz drażniące. W pogoni za współczesnymi trendami Hackett zrezygnował z rockowego line-upu, syntetyzując brzmienie za sprawą instrumentów klawiszowych i automatu perkusyjnego, obsługiwanych przez Nicka Magnusa. Modyfikacja ta nie doprowadziła jednak do wygenerowania nowej, interesującej jakości, ale zaszkodziła tym, bądź co bądź i tak przeciętnym piosenkom, do bólu spłaszczając brzmienie i dynamikę. Dzieła zniszczenia dopełnia wszędobylski głos gitarzysty – tu jeszcze kompletnie nieukształtowany i irytująco pretensjonalny.

Materiał wypełniający album nie stanowił jednak zagrania va banque ze strony Hacketta – pozostawił on bowiem sobie niewielki „margines bezpieczeństwa” w postaci zwyczajowej miniatury na gitarę akustyczną („A Cradle of Swans”), jak również znakomitego, instrumentalnego „The Air-Conditioned Nightmare”, z rockowym pazurem niestety mocno przytępionym przez brak żywej perkusji (utwór, popularny w koncertowych zestawieniach, na szczęście łatwo znaleźć w kilku oficjalnych wersjach live). Na dobrych chęciach natomiast skończyło się w przypadku „Overnight Sleeper” – przyduszenie wpływów folkowych i fletu Johna Hacketta elektroniką dało efekt co najmniej niezadowalający.

Flirt Hacketta z muzyką pop okazał się strzałem chybionym, a „Cured” do tej pory powszechnie uznawany jest za najsłabszy album w dyskografii artysty. Hackett musiał spróbować stawić czoła latom 80. w inny sposób.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!