Christmas 3

Tears For Fears – Songs For A Nervous Planet

Tomasz Dudkowski

Po pandemicznej przerwie, która mocno ograniczyła pojawianie się nowych albumów koncertowych lub też zmodyfikowała sposób ich rejestracji (ukazało się sporo krążków nagranych „na żywo, ale w studiu”), przemysł muzyczny wrócił w tej kwestii na właściwe tory. Co rusz pojawiają się kolejne propozycje „live”. Ten rok obfituje w sporą dawkę takich wydawnictw i właśnie do naszych rąk trafiło kolejne z nich, choć trochę nietypowe, zatytułowane „Songs For A Nervous Planet” i firmowane przez grupę Tears For Fears.

Jest ono reklamowane jako pierwsza koncertowa płyta zespołu i zasadniczo jest to prawda, ale też nie do końca. Najpierw, w 2006 roku, ukazał się zestaw „Secret World” zawierający krążki CD i DVD, na którym otrzymaliśmy 8 utworów zarejestrowanych 18 czerwca 2005 na stadionie Parc De Princes w Paryżu (na perkusji zagrał tu Nick D’Virgilio) oraz 3 nagrania studyjne. Jednak został on wydany wyłącznie we Francji. Zaś w 2021 roku z okazji Record Store Day do sklepów trafiła limitowana płyta (wydana na jednym krążku kompaktowym lub dwóch winylowych) „Live At Massey Hall”. Ta z kolei zawierała archiwalne nagrania zarejestrowane w Toronto w 1985 roku. Precyzując, „Songs For A Nervous Planet” jest zatem pierwszym wydawnictwem koncertowym duetu Roland Orzabal – Curt Smith, który trafił do szerokiej dystrybucji.

Tytuł został zainspirowany książką Matta Haiga „Notes On A Nervous Planet”. Roland: „Czytałem ją w 2018 roku, kiedy cierpiałem na lekki niepokój, delikatnie mówiąc, i to, co on tak naprawdę mówi w tej książce, to fakt, że to, co cię denerwuje, to sposób, w jaki odbierasz informacje. Więc nie chodzi o katastrofę ekologiczną, nie chodzi o wojny, które zawsze są cechą ludzkiego świata. Chodzi o to, że większość ludzi obecnie czerpie informacje z mediów społecznościowych. […] Więc myślę, że pomysł na „Songs For A Nervous Planet” to po prostu próba odejścia od tych rzeczy, które w pewnym sensie sprawiają, że twoje życie staje się bardziej toksyczne”.

Dlaczego napisałem, że jest to nietypowy krążek koncertowy? Bo pierwsze cztery (lub w wersji specjalnej pięć) ścieżek zajmują premierowe nagrania studyjne. Po sukcesie trasy promującej album „The Tipping Point” i olbrzymiej radości, jaką dała ona Rolandowi i Curtowi, którzy twierdzą, że nigdy wcześniej nie brzmieli lepiej (z czym trudno się nie zgodzić), stało się jasne, że przyszła pora, by dać fanom do rąk płytę nagraną na żywo. Pojawiło się pytanie jak dodatkowo wzbudzić zainteresowanie? Roland: „Mogliśmy z łatwością nagrać kolejny album, ale jaka byłaby fabuła? Teraz wszystko jest w porządku. Wszystko jest cudowne. Znów jesteśmy szczęśliwi. Więc nie nagraliśmy kolejnego albumu studyjnego. Bardzo szybko nagraliśmy cztery utwory i złożyliśmy je w całość, w pewnym sensie, aby stworzyć hybrydowy album”. Utwory studyjne pozwalają na zapoznanie się z tym jak zespół brzmi „tu i teraz”, dlatego znajdują się one na początku wydawnictwa, a potem przechodzimy do wspomnień z czasów przeszłości w wydaniu koncertowym.

Curt: Zwykle wytwórnie płytowe proszą cię o wzięcie kilku dodakowych utworów i wrzucenie ich na album koncertowy, aby go lepiej promować. Skończyło się na czterech studyjnych utworach, ale ponieważ, jak powiedział Roland, szło to dość łatwo i miały one pozytywny wydźwięk, uznaliśmy, że są zbyt dobre, aby nazywać je utworami bonusowymi. Dlatego album „live” zawiera najpierw cztery nowe utwory, a potem koncertowe. To nie jest tylko kilka nagrań wrzuconych na końcu, ponieważ po prostu uznaliśmy, że są zbyt ważne, aby je tak opublikować. Wole odnosić się do tego albumu jako do EP-ki z… 18 dodatkowymi utworami koncertowymi”.

Część studyjna to zbiór nagrań, których zalążki stworzone zostały na przestrzeni 10 lat, ale do tej pory nie zostały ukończone. Rozpoczynająca album piosenka „Say Goodbye to Mum and Dad” częściowo powstała podczas sesji do „The Tipping Point” (2022), ale nie pasowała do nastroju tej płyty. To całkiem przebojowy numer, której lekkości dodaje gwizdany motyw i nośny refren:

“It's no life this island of fear

When tomorrow comes

We'll brave the wild frontier

Get out this place

Inside, outside, nowhere to hide

When tomorrow comes we'll face the great divide”.

Promujące wydawnictwo nagranie „The Girl That I Call Home” to kolejny przykład niezwykłej zdolności grupy do tworzenia zgrabnych melodii. Jego zalążek także powstał przy pracach nad ostatnią studyjną płytą, ale wówczas nie doczekał się rozwinięcia. Tekst sygnalizuje zmianę nastawienie Rolanda do życia, wyjście z mroku spowodowanym stratą pierwszej żony (Caroline Orzabal zmarła w 2017 roku), który był wiodącym tematem ostatniej studyjnej płyty. Teraz główny autor piosenek grupy odnalazł szczęście u boku nowej miłości, Emily Rath, i daje temu wyraz:

“You dipped your toe into the water

But you never thought an ordinary life could cut you like a knife

You're everything I ever wanted

But a man would rather writhe upon a cross than ever feel the loss

 

Please don't worry I’m not sorry

Not for a life that I can't own

I'll seek forgiveness

Will I need a witness

Or the girl that I call home

 

You get to walk among the flowers

I'm a man who tries to hide away his scars

Beyond the sea of stars

You seem to find a higher power

And when part of me is darker than the night you fill the void with light”.

Swoją drugą żonę gitarzysta uhonorował pieśnią „Emily Said”. Słychać tu olbrzymią fascynację twórczością Wielkiej Czwórki z Liverpoolu. Pojawiają się tu m.in. sekcja dęta oraz dziecięcy chór, a dość lekki tekst mógłby z powodzeniem wyjść spod pióra Paula McCartneya:

 

“Emily said get out of your head

And go make some tea for the two of us

I know you're sad and life is a drag but just go

And water the plants

These are things that will help your anxiety Emily said”.

 

Na drugim singlu promującym wydawnictwo znalazł się utwór „Astronaut”, w którym główną rolę początkowo odgrywa klawiszowy podkład i skupiony na wyższych rejestrach głos Rolanda. Refren, w którym możemy usłyszeć także gościnnie śpiewającą Lauren Evans, jest już bardziej intensywny:

“I wanna be an astronaut

Fly on a missile Castro bought

Travel at the speed of thought

It's all I wanna do

I wanna be an astronaut

Fly on a missile Castro bought

Travel at the speed of thought

It's all I wanna do”.

 

Wersja specjalna płyty zawiera jeszcze jedną premierową pieśń zatytułowaną „Landlocked”. Roland: „Charlton [Pettus] i Curt wpadli do mojego studia w Anglii, gdzie miałem pokój do pisania, mieli ze sobą sampler Native Instruments Maschine i zrobili na nim wszystkie te dziwne rzeczy elektroniczne. Tak naprawdę wszystko, co zrobili, to nacisnęli play, a potem ruszyliśmy i wymyśliliśmy „Landlocked””. Właśnie ta elektronika wybija się tu na pierwszy plan, przez co skojarzenia nieuchronnie biegną w kierunku wykonawców takich jak Depeche Mode czy OMD. To, podobnie jak pozostałe studyjne propozycje, bardzo przyjemne nagranie, w których słychać, że zespół dobrze bawił się przy ich tworzeniu.

Jak, nieco żartobliwie, wspomina Curt, „Songs For A Nervous Planet” to studyjna EP-ka z bonusowymi osiemnastoma nagraniami koncertowymi… Zasadniczą część wydawnictwa stanowi bowiem półtoragodzinny, prawie kompletny, zapis występu z 11 lipca 2023 roku z Franklin w Tennessee (USA). Na scenie do Rolanda Orzabala (wokal, gitara) i Curta Smitha (wokal, bas) dołączyli Charlton Pettus (gitary, chórki), Doug Petty (instrumenty klawiszowe), Jamie Wollam (perkusja) oraz wokalistki Lauren Evans, Janae Sims i Jasmine Mullen. Najliczniej reprezentowany w setliście był najnowszy album Brytyjczyków (choć od wielu lat mieszkających w Stanach Zjednoczonych), czyli „The Tipping Point”, co mocno cieszy, jako, że jest to zdecydowanie udana pozycja w ich dyskografii. Z niego wybrano aż sześć utworów (grupa wykonała także pieśń „End Of The Night”, niestety pominiętą w tym zestawie). Koncert rozpoczyna się od „No Small Things”. Ta nastrojowa kompozycja, czarująca dźwiękami gitary akustycznej i organów (solo palce lizać!) idealnie wprowadza słuchacza w nastrój koncertu. Po niej pojawia się nagranie tytułowe z ostatniej płyty, czyli „The Tipping Point”, które mimo zdecydowanie przebojowego charakteru, traktuje o traumie związanej ze śmiercią żony Rolanda. W środkowej części koncertu dostajemy jeszcze set składający się z wybrzmiewających po sobie czterech reprezentantek tej płyty. Po kolei są to nastrojowa “Long, Long, Long Time”, optymistycznie bujająca “Break The Man”, energiczna “My Demons” i cudownie otulający swą delikatnością utwór “Rivers of Mercy”.

Z okresu, gdy Curt Smith nie był członkiem grupy zaprezentowany został przebojowy utwór „Break It Down Again” z albumu „Elemental” (1993). Nie ma za to niczego ze świetnej, aczkolwiek mało komercyjnej płyty „Raoul And The Kings Of Spain” (1995). Z krążka nagranego już po powrocie Curta, czyli „Everybody Loves A Happy Ending” (2004) wybrzmiało pełne orkiestrowego rozmachu nagranie „Secret World”, w którym pojawia się cytat z utworu „Let’Em In” grupy Wings, a Charlton Pettus popisuje się piękną solówką na gitarze.

Oczywiście największy entuzjazm wśród zgromadzonej publiczności wywołał hity z lat 80. Już jako trzeci ze sceny wybrzmiewa „Everybody Wants To Rule The World” z największego komercyjnego sukcesu zespołu, czyli płyty „Songs From The Big Chair” (1985). Z niej także muzycy zaprezentowali kompozycję „Head Over Hills”, która kończyła zasadniczy set oraz zagraną na finał „Shout”, z tradycyjnie wydłużonym intro, w którym wokalnie mogła wykazać się publiczność. No i partia perkusji, w szczególności charakterystyczne przejścia, została tu zagrana z szacunkiem dla oryginału (pod tym względem wersja z „Secret World” w wykonaniu Nicka D’Virgilio niestety mnie nie przekonywała).

Z debiutanckiego krążka („The Hurting” (1983)) w setliście znalazły się cztery nagrania, ale każde z nich to mniejszy lub większy singlowy hit. Pierwszym z nich jest „Mad World”, który wielokrotnie był coverowany przez różnych artystów. Jest także „Pale Shelter” oraz wykonany jako pierwszy bis „Change”, który tu pojawił się w nieco zmienionej wersji, z dodanymi dyskotekowymi smaczkami, które jednak nie rażą, a dodają znanej kompozycji nowego koloru. Największe jednak wrażenie sprawia totalnie odmienna od studyjnego pierwowzoru wersja pierwszego singla grupy, „Suffer The Children”. Tu zagrana jest w zdecydowanie wolniejszym tempie, z głównym wokalem w wykonaniu Lauren Evans. Dodam, że oryginalnie w nagraniu chórek w końcówce wykonywał wspomniana wcześniej pierwsza żona Rolanda. To plus dostojny klimat tej wersji sprawiają, że jest to jeden z najbardziej magicznych fragmentów wydawnictwa.

Lauren odgrywa główną, obok Rolanda, rolę w przepięknej kompozycji „Woman In Chains”, już z płyty „The Seeds Of Love” (1989). To jeden z najpiękniejszych utworów, jaki zespół nagrał w całej swojej karierze. Na dodatek był on początkiem kariery śpiewającej w studyjnej wersji Olety Adams. Lauren Evans w zaproponowanej interpretacji zbliża się tak blisko do pierwowzoru, że miejscami można odnieść wrażenie, że na scenie pojawiła się Oleta. Nie zabrakło także innego przeboju z płyty, czyli „Sowing The Seeds Of Love”, ale na większą uwagę zasługuje wykonanie utworu „Badman’s Song”, w którym znów dużą rolę odgrywa pani Evans. Partia wokalna oraz niesamowite popisy poszczególnych instrumentalistów, szczególnie w rozimprowizowanym fragmencie składają się na dziesięciominutowy muzyczny majstersztyk. Jak wynika z setlist publikowanych na stronach internetowych, w dalszej części trasy miejsce Lauren zajęła Carina Round (Puscifier), która wcześniej udzielała się wokalnie także na płycie „The Tipping Point”.

Album został wydany na dwóch płytach kompaktowych lub winylowych. Ta druga edycja jest uboższa o 6 nagrań koncertowych, w tym niestety „Suffer The Children”. Jest też specjalny winylowy zestaw na trzech krążkach zawierający wszystkie nagrania (oprócz „Landlocked”). Należy wspomnieć też o wersji na płycie Blu-ray z miksem przestrzennym i stereofonicznym autorstwa… Stevena Wilsona.

43 lata od założenia zespołu przez Rolanda i Curta, Tears For Fears wciąż utrzymują wysoki poziom. Wydali zaledwie 7 studyjnych płyt, ale każdą z nich można uznać za dzieło muzyki poprockowej. Dzięki „Songs For A Nervous Planet” możemy w końcu przekonać się, że także na żywo Tears For Fears to świetnie naoliwiona maszyna. Słychać jak dobrze Roland Orzabal i Curt Smith są zgrani z towarzyszącymi im muzykami, z których najważniejszą rolę pełni Charlton Pettus. Współtworzył on solowe płyty Curta, a po powrocie tego do Tears For Fears stał się główną postacią wspierającą duet kompozycyjnie, wykonawczo i produkcyjnie. On jest także autorem miksu, który znalazł się na płytach kompaktowych i winylowych. Oprócz wersji audio materiał został także zarejestrowany przy pomocy kamer. W okolicach premiery albumu odbyły się w jednej z sieci kin pokazy filmu nakręconego podczas tego koncertu. Należy mieć nadzieję, że wkrótce ukaże się on także na nośnikach fizycznych, by fani mogli delektować się nim w domowym zaciszu. Przy okazji liczę na to, że w końcu zaszczycą swoją obecnością kontynent europejski (aktualnie zapowiedziane są kolejne występy w Stanach Zjednoczonych), a w szczególności nasz kraj i zaprezentują się po raz pierwszy publiczności nad Wisłą. To jedno z moich (i wiem, że nie tylko moich) koncertowych marzeń. Oby się spełniło! A tymczasem chętnie powrócę do „Songs For A Nervous Planet”, bo to zdecydowanie jedno z najlepszych tegorocznych wydawnictw „live”, od którego nie sposób się uwolnić.

MLWZ album na 15-lecie Weather Systems w 2025 roku na dwóch koncertach w Polsce Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok