W szeroko rozumianym świecie zbliżonym do rocka progresywnego o Joe Deninzonie stało się głośno 23 maja 2023 roku kiedy to, po odejściu Davida Ragsdale’a, grupa Kansas oficjalnie przyjęła go jako pełnoprawnego członka zespołu. Fakt ten w następujący sposób wspomina założyciel grupy, perkusista Phil Ehart: „(…) Jesteśmy niezwykle podekscytowani faktem, że Joe Deninzon zostanie najnowszym członkiem Kansas. Wierzymy, że nasi fani będą zadowoleni z tego, co Joe wniesie do zespołu. Tak jak brzmiał akapit na naszym pierwszym albumie: „Kansas is a Band”, tak pozostaje to aktualne do dziś”.
Nazywany „Jimi Hendrixem skrzypiec” z powodu innowacyjnego sposobu gry na siedmiostrunowych skrzypcach typu „Viper” Joe Deninzon nie jest jednak osobą nieznaną w środowisku muzycznym. Na swoim koncie ma współpracę z takimi wykonawcami, jak: The Who, Bruce Springsteen, 50 Cent, Sheryl Crow, Ritchie Blackmore, Les Paul, Peter Criss (Kiss), Renaissance z Annie Halsam czy Kurtem Ellingiem. Był skrzypkiem solowym w Jazz at Lincoln Center i The New York City Ballet. Napisał w 2015 roku „Koncert na Skrzypce Elektryczne”, który został wykonany z Orkiestrą Symfoniczną Muncie. No i jest skrzypkiem dyplomowanym z tytułem licencjackim na Uniwersytecie Indiana i tytułem magistra w klasie skrzypiec jazzowych na Manhattan School Of Music.
Do tego wszystkiego dodajmy jeszcze dwa niezwykle ważne elementy: płyty solowe i… zespół Stratospheerius. Kariera solowa Deninzona rozpoczęła się wraz z wydaniem w 1998 roku płyty pt. „Electric/Blue”. W 2002 roku Deninzon nagrał kolejną płytę – „The Adventures Of Stratospheerius” i wreszcie w roku 2004 płytę pt. „Live Wires”. Można potraktować te wydawnictwa jako dzieła solowe z udziałem zaproszonych gości. Choć kilku spośród tych gości stało się później członkami zespołu Stratospheerius. Jego powstanie to rok wydania płyty „Headspace” (2007). Do kolekcji wydawnictw grupy należy dodać jeszcze dwie płyty: „The Next World…” (2012) i „Guilty Of Innocence” (2017). Dopiero jednak wydanie w 2023 roku albumu „Behind the Curtain (Live at ProgStock)” sygnowanej jako Joe Deninzon & Stratospheerius należy uznać, moim zdaniem, za swoisty przełom, który pozwolił na zdobycie nowych fanów i pełniejsze zaistnienie w świecie okołoprogresywnym.
Potwierdzeniem tej tezy jest najnowsze dzieło firmowane jako Joe Deninzon & Stratospheerius pt. „Impostor!”. Płyta została nagrana w pięcioosobowym składzie: Joe Deninzon (skrzypce, wokal, gitara, bas), Michelangelo Quirinale (gitary i wokal), Paul Ranieri (Riot Act, bass), Bill Hubuaer (Neal Morse Band, klawisze) i Jason Gianni (Trans-Siberian Orchestra, The Neal Morse Band, perkusja). Warto też wspomnieć o kilku gościach uczestniczących w nagraniach, bo są to nie byle jacy muzycy: Randy McStine (Porcupine Tree), Michael Sadler (Saga), Fernando Perdomo, Rachel Flowers, Val Vigoda, Chloe Lowery (Trans-Siberian Orchestra) i Angus Clark (Trans-Siberian Orchestra). Całość zmiksował i przygotował do wydania Rich Mouser, którego doskonale znają przede wszystkim fani grup Tears For Fears, Spock’s Beard i Dream Theater.
Na pytanie jaka jest płyta „Impostor!” częściowo odpowiada w jednym z wywiadów sam autor: „(…) Lubię dobre melodie. (…) Możesz komponować złożoną muzykę i rzeczy, które ludzie mogą przeanalizować i w które mogą się zagłębić, jeśli są poważnymi muzykami, ale (możesz także tworzyć – przyp. R.P.) takie rzeczy, których może słuchać każdy (…) i śpiewać razem z wykonawcą. Wszyscy moi ulubieni artyści zawsze tworzyli muzykę, która działa na wielu poziomach. Myślę o Beatlesach, Steely Dan, The Police, Rush, mogę wymieniać dalej. Tak, Genesis mieli świetne hity, ale mieli też naprawdę głęboką, skomplikowaną muzykę, w którą można się zagłębić i analizować. Do tego właśnie dążę w mojej muzyce. (…) Dla mnie najważniejsza jest zapadająca w pamięć melodia. (…) Nie przepadam za ezoterycznymi eksperymentami. Doceniam je jako muzyk, ale jakoś zawsze kończy się na pisaniu bardziej chwytliwych rzeczy. Niektórym hipsterom może się to nie podobać, ale mnie to nie obchodzi”.
Płyta „Impostor!” zaczyna się od utworu instrumentalnego pt. „Voodoo Vortex (Part II)”. Dlaczego pierwszy utwór na płycie jest częścią drugą, a siódmy utwór o tym samym tytule ma w nawiasie oznaczenie „część pierwsza”? Nie potrafię wyjaśnić tego zamierzenia artysty zwłaszcza, że część druga (czyli pierwsza na płycie) jest w dodatku krótsza, aniżeli część pierwsza, która jest siódma na płycie. Trochę się to zapętliło, ale proszę nie zwracać uwagi na numerację. Obydwie części bowiem, mocno zanurzone w muzyce lat 70., w klimatach zbliżonych do twórczości Jeana Luc Ponty’ego i Jerry’ego Goodmana, od pierwszego dźwięku zabierają słuchacza w transcendentną podróż dźwiękową. Niespełna półtoraminutowa część druga z sekundy na sekundę nabiera tempa i mocy i wiadomo od razu, że cała płyta będzie bogata muzycznie i bardzo ekspresyjna.
Myślę, że ta początkowa szybkość i ekspresja jest zamierzona. W jednym z wywiadów Joe Deninzon powiedział o publiczności przychodzącej na koncerty grup progresywnych: „(…) Publiczność rocka progresywnego to prawdziwi słuchacze. Lubią siedzieć i wszystko chłonąć. Lubią po cichu analizować wszystko, co widzą i słyszą, a na koniec reagują. W latach 70. rock progresywny był bardziej mainstreamowy, więc jego publiczność była prawdopodobnie nieco bardziej hałaśliwa na koncertach, ale dziś ludzie podchodzą do prog rocka bardziej jak do muzyki klasycznej lub jazzu”. Co więc pozostaje? Po prostu stworzyć im okazję, by wstali z krzeseł i zaczęli bawić się, szaleć, hałasować. I to zamierzenie udaje się na płycie „Impostor!” w całej pełni.
Kolejna kompozycja na płycie – „Outrage Olympics” („Olimpiada Oburzenia”) – rozpoczyna się od wspaniałego intro w wykonaniu fortepianu, do którego w dalszej części dołączają syntezatory, a rytm wokalu jest wyklaskiwany. Ciekawie potraktowane są tu skrzypce, bądź co bądź, główny instrument Joe Deninzona. Nie są używane (lub nie przede wszystkim) jako instrument solowy, a jako instrument rytmiczny. Tworzą rytmiczne tło i tylko miejscami słychać ich solowe brzmienie. Ponieważ tekstowo piosenka ta dotyczy dwuznacznej moralnej postawy członków policji, ciekawym zabiegiem jest dodanie na drugim planie wokalu, który wydobywa się jakby z megafonu.
„(…) Każdy ma syndrom oszusta, z wyjątkiem głupców, którzy rządzą światem” – takie przesłanie niesie ze sobą utwór tytułowy „Impostor!”. Ten i kilka kolejnych nagrań wnosi więcej ognia do albumu. „Impostor!” (Oszust) nawiązuje do klimatu muzyki Kansas, mimo że został napisany zanim Deninzon dołączył do zespołu. Pod względem muzycznym jest to bardzo żywiołowo wykonana kompozycja, w której nie brakuje dosłownie niczego: jest solo organów rodem z lat 70., są solówki skrzypiec, wspaniały wielogłosowy wokal i gitara, która raz brzmi hardrockowo, by za chwilę zagrać subtelnie i porywająco. Spragnionych wspaniałego solo gitarowego zapraszam do uważnego posłuchania ostatnich dwóch minut tej ośmiominutowej kompozycji.
„Cognitive Dissonance” („Dysonans poznawczy”) utrzymuje intensywność muzyczną i naładowaną znaczeniem treść liryczną, a wokalny popis Randy’ego McStine’a nadaje całości hardrockowego charakteru. I podobnie jak w poprzednim utworze, także i tutaj końcówka zaskakuje dzięki solówkowemu dialogowi gitary i skrzypiec. Dwie linie solowe, niczym dwie płaczące i krzyczące na siebie strony jakiegoś konfliktu. I jak mówi autor: „(…) O ileż fajniej byłoby, gdybyśmy mogli pokazać nasze różnice na gryfie zamiast na ekranach komputerów”.
Na specjalną uwagę zasługuje utwór „Storm Surge” („Burzowa fala”) oparty na kompozycji dziewiętnastowiecznego kompozytora Friedricha Burgmüllera pt. „L'orage”. Ten będący oryginalnie etiudą na fortepian utwór został przez Deninzona niemal wysadzony w powietrze przez rockową aranżację. Sześć minut muzyki wiedzie nas od spokojnego początku w wykonaniu gitary akustycznej i wiolonczeli, przez dodany bardzo szaro i nisko brzmiący wokal Michaela Sadlera (Saga), aż do momentu, gdy na tle symfonicznie brzmiących gitar (Fernando Perdomo) dostajemy pełną rozmachu epicko-symfoniczną kompozycję. I ponownie dwugłos solowy gitary i skrzypiec zazębia się wspaniale. Ta współpraca przynosi, rzec by można nieco kolokwialnie, bombastyczny efekt. Dodatkowego blasku dodaje całości pojawiająca się około trzeciej minuty „muzyczna współpraca” gitary akustycznej i fletu, która po elektryczno-symfonicznej części poprzedzającej przynosi minutowy ładunek spokoju. A dalej… a dalej znów swój solowy dialog prowadzą gitara i skrzypce, by zakończyć utwór wyciszającym się solo wiolonczeli. Może to będzie opinia nieco przesadzona, ale swoim rozmachem utwór ten wpisuje się w pompatyczno-symfoniczne aranżacje grupy Queen. Oczywiście należy to porównanie traktować nieco symbolicznie, ale w obu przypadkach mamy do czynienia z muzyczno-brzmieniowymi wzlotami i cichnącymi, spokojnymi wtrąceniami.
Pora na utwór „Frame By Frame” („Klatka po klatce”). Czy ten tytuł jest jakoś Państwu znany? Tak, ta kompozycja to cover piosenki pod tym samym tytułem z repertuaru zespołu… King Crimson z płyty „Discipline” (1981). Może powiem tylko tyle: umieszczenie na płycie „Impostor!” tego utworu wcale nie umniejsza jego wartości, a wręcz przeciwnie, stonowany dwugłos wokalny nadaje mu innego wymiaru, zaś współbrzmiące z nim skrzypce (znowu nie grające roli solowej, a raczej pełniące funkcję rytmiczną) sprawiają, że piosenka jest łatwo przyswajalna.
Siódmym utworem na płycie jest część pierwsza utworu, który jest (jako część druga) pierwszym – „Voodoo Vortex (Part I)”. To instrumentalna pięciominutowa kompozycja, w której Deninzon pokazuje całą swoją maestrię kompozycyjno-wykonawczą. Są tu wspaniałe partie skrzypiec, syntezatory i symfonizująca aranżacja. Jest to, w porównaniu do poprzednich kompozycji, spokojne, wręcz liryczne oblicze autora.
Rozszyfrujmy najpierw tytuł kolejnego (raptem półtoraminutowego) akustycznego utworu – „Tripping The Merry-Go-Round”. Tytuł został zaczerpnięty z tekstu Bruce’a Springsteena z piosenki „Blinded by the Light”. Grę Joe słychać w większości akustycznych partii smyczkowych i tak opisuje on to nagranie: „(…) (To tak jakby – przyp. R.P.) Gentle Giant napisał ‘Eleanor Rigby’. To migawka z długiego związku, w którym życiowa ‘karuzela’ powstrzymuje ludzi od znalezienia dla siebie wystarczającej ilości czasu”. Ta miniaturka stanowi aperitif przed daniem głównym w postaci końcowej, wieloelementowej, dwunastominutowej suity „Chasing The Dragon”.
Bo właśnie kompozyja „Chasing The Dragon” („W pogoni za smokiem”) kończy we wspaniały sposób tę (chyba jedną z lepszych w tym roku) płytę. To dwanaście minut, w czasie których wielokrotnie zmienia się tempo, przeplatają się solowe wystąpienia muzyków i słychać całą maestrię konstrukcyjną suity. Obok mocno elektrycznego instrumentarium mamy fortepian i klawesyn, na tle którego swoje solo tka gitara akustyczna. Mamy też fortepian i wiolonczelę. Część brzmi jak z najlepszych płyt Alana Parsonsa. Symfoniczno-metalowe pościgi instrumentów i kończące całość bardzo patetyczne solo trzech połączonych ze sobą instrumentów: gitary, skrzypiec i klawiszy pokazują prawdziwe mistrzostwo całego zespołu.
Jak to wszystko podsumować? To bardzo dobra płyta. Osadzona w tym, co już jakiś czas temu pozwoliłem sobie określić jako „amerykański prog rock”. Mocne rockowe brzmienia, suitowy charakter, aranżacyjne przełamania, muzyczne oparcie na mięsistym brzmieniu wszelkiego rodzaju klawiszy, zdecydowana gra perkusji z bardzo słyszalnymi talerzami… To totalne zanurzenie w amerykańskiej tradycji – Rush, Spock’Beard, DarWin, Styx z jednej strony oraz w szeroko rozumianym mocnym brzmieniu typowo rockowym. Specjalną wartością dodaną jest stylistyka zbliżona zespołu Kansas i niecodzienny w rockowym świecie instrument, jakim są skrzypce. W przypadku Joe Deninzona mają one aż siedem strun, a że siódemka bywa w niektórych kulturach świata uważana za szczęśliwą liczbę, to niech to będzie życzenie dla autora płyty: niechaj następne jego wydawnictwa będą równie dobre, a nawet i lepsze.