Nie ukrywam, że jestem ogromnym fanem Tony’ego Pattersona. Przyjemny tembr jego ciepłego, aksamitnego głosu – nieważne czy na jego solowych płytach czy też na „gościnnych występach” (najczęściej u Johna Hacketta i Nicka Magnusa – niedawno opisywałem na naszych łamach ostatnią płytę tego ostatniego pt. „A Strange Inheritance”) czy w najsłynniejszym chyba genesisowskim tribute bandzie Re-Genesis - zawsze wywoływał u mnie niezwykle przyjemne skojarzenia.
Re-Genesis rok temu zawiesił swoją działalność, ale Tony Patterson wale nie próżnuje. Wraz ze swoim kolegą z zespołu, keyboardzistą Dougiem Melbourne, przygotował właśnie nowy, doprawdy imponująco brzmiący album „We’ve Been Expecting You…”. To już trzeci krążek podpisany nazwiskami Pattersona i Melbourne.
Rozpoczyna się on od utworu „Don’t Lose Your Soul” - piosenki wzywającej do wiary w samego siebie i mówiącej o zaufaniu w swoje umiejętności. Muzycznie to bardzo dobry opener z nieco rozedrganym początkiem opartym na intensywnych dźwiękach fortepianu, pojawiającą się chwilę później finezjną partią syntezatora i fantastycznym zakończeniem opartym na gęstych melotronowych brzmieniach. To wspomniane zakończenie jako żywo przypomina końcowy fragment słynnego „Watcher Of The Skies” i zarazem dowodzi, że panowie Patterson i Melbourne w swoim DNA mają zakodowane bardzo bliskie związki z muzyką grupy Genesis.
Senny, lekko jazzujący klimat dominuje w „Darkest Hours”, który pokazuje ogromy potencjał tkwiący w obu muzykach, którzy już w następnym nagraniu – „Brighter Than The Sun” - umiejętnie oddają, słownie i muzycznie, ludzki lęk przed atakiem nuklearnym. Przejmujący głos Tony'ego, przyjemna melodia refrenu, świetne brzmienie organów Hammonda i kojący fortepian Fender Rhodes, na którym gra Doug, a przede wszystkim absolutnie znakomita orkiestracja w połączeniu z długą, porywającą gitarową solówką (w wykonaniu młodego muzyka, Stewarta Colleya) czynią ten fragment jednym z najciekawszych na całej płycie.
Kameralne nagranie „Small Boats” opisuje tragiczny los emigrantów przedzierających przez kanał La Manche, często z opłakanym skutkiem, tracących życie, aby dostać się na Wyspy. Zachwyca ładną melodią prowadzoną przez fortepian oraz (znowu!) strzelistą orkiestracją. To raczej muzyczna miniaturka czy swoiste interludium w programie tej płyty, ale niespodziewanie urasta ono do miana jednego z najmocniejszych jej punktów programu.
Wybitnie marzycielski charakter piosenki „Sandcastles” zawiera kaskadę znakomitych harmonii wokalnych (w pewnym momencie, obok Patterson, pojawia się głos Betty Swallocks) podkreślanych przez przyjemne brzmienie organów Hammonda i leniwie snującego się gdzieś w tle melotronu, by po chwili dać początek kolejnemu znakomitemu tematowi – „Grace”. Niczym słyszany niedawno na płycie „Luck And Strange” Davida Gilmoura wokalny duet ojca i córki, tak i tutaj Tony wraz ze swoją córką Rebeccą dają prawdziwy popis harmonicznego śpiewu. W połączeniu z efektowną partią gitary (w utworze tym gra Steve Brown z Moving Pictures - innego popularnego brytyjskiego tribute bandu, poświęconego grupie Rush) i subtelną harfą (Gladys Pippin) kreują absolutnie magiczny klimat, który sprawił, że „Grace” szybko stał się moim faworytem na płycie „We’ve Been Expecting You…”.
W podobnym marzycielskim nastroju utrzymane jest delikatne nagranie „Oceans Apart”. Zachwyca swoim intro z licznymi efektami dźwiękowymi, odgłosami krążącymi nad głową mew i kolejną już orkiestrową partią, która buduje dźwiękową osnowę tej kompozycji. Na tym delikatnym podkładzie w pewnym momencie na placu boju zostaje praktycznie tylko głos Pattersona i fortepian Melbourne’a. Nostalgiczna i bardzo przejmująca to chwila mówiąca o tym jak marzenia rozsypują się niczym zamki budowane na piasku.
Wydaje się, że „Spies” to opis fabuły jakiegoś tajemniczego i mrocznego filmu sensacyjnego. Początkowe uderzenia w pojedyncze klawisze fortepianu oraz rytmiczny podkład perkusyjny sprawiają wrażenie nadawania wiadomości alfabetem Morse'a, a słuchanie tej piosenki, w miarę jej trwania i rozrastania się w coraz bardziej złożony instrumentalnie i aranżacyjnie utwór (m.in. potężna sekcja dęciaków) i ewidentnym finałowym puszczeniem oka w kierunku filmowej muzyki o przygodach Jamesa Bonda, daje w efekcie utwór, którego słucha się z prawdziwą przyjemnością.
Ostatnia piosenka na płycie to „Heal”. Spokojna, melodyjna, utrzymana w molowej tonacji i znowu obdarzona przepiękną orkiestracją. Tony śpiewa o tym, że miłość jest najlepszym lekarstwem na wszystko. Potrafi wygrać ze wszystkimi przeciwnościami losu i że jest jak skała, której warto się trzymać w trudnych i niepewnych czasach.
Album „We’ve Been Expecting You…” to zbiór bardzo przyjemnych, perfekcyjnie wykonanych piosenek. Tu i ówdzie znajdziemy w nich (w sumie nie jest tego aż tak wiele) odniesienia do muzyki wczesnego Genesis, ale nie jest to wcale wyróżnik tego albumu. Za taki mogą uchodzić liczne, naprawdę bardzo przyjemne orkiestracje kreujące rozmazany, marzycielski klimat całego wydawnictwa.
Warto jeszcze podkreślić nienaganną produkcję oraz krystalicznie czyste brzmienie, które w przypadku takiej muzyki spełnia niebagatelną rolę podczas słuchania. Wszystko to czyni nową płytę duetu Patterson – Melbourne pozycją nietuzinkową i wartą dogłębnego poznania. Być może „We’ve Been Expecting You…” nie jest albumem idealnym, być może dobrze zrobiłoby mu lekkie odchudzenie (choć trwa on zaledwie ‘regularne’ trzy kwadranse), ale zawiera muzykę, w której warto zanurzyć się po uszy i pozwolić wypełnić nią przestrzeń wokół siebie. Marzycielski klimat, w jakim utrzymane są poszczególne utwory, jest doprawdy wyjątkowy, a wokal Pattersona nie ma sobie równych…