Slychosis - Slychosis

Artur Chachlowski

ImageSlychosis to amerykańskie trio, które posiada spore ambicje grania progresywnej muzyki według własnych recept i pomysłów, bez zbytecznego oglądania się na mody i obowiązujące trendy. Wyraźnie słychać, że prog rock w wykonaniu grupy Slychosis to muzyka, która gra w sercach i uszach jej członków. Są nimi Gregg Johns (śpiew, gitary, mandoliny, instrumenty klawiszowe), Todd Sears (perkusja) oraz James Walker (gitara basowa). Pochodzą z Missisippi, które wprawdzie słynie z całkowicie innej muzyki, ale jak się okazuje potrafi być też mekką dla ambitnych muzyków specjalizujących się w niekoniecznie aż tak popularnym gatunku, jakim jest jazz tradycyjny. Członkowie Slychosis zafascynowani są twórczością Pink Floyd, Genesis, Yes, Rush, Gong, The Beatles, Budgie, czy Spock’s Beard. Tę listę można by zresztą zdecydowanie wydłużać. Te i inne inspiracje można usłyszeć w nagraniach, które stanowią program ich debiutanckiej płyty, choć może o niektórych z wymienionych przeze mnie zespołach (jak np. o Budgie) pewnie w ogóle nigdy nie słyszeli. Podobieństwo akurat do Budgie nasuwa się głównie dzięki pomysłowej grze na basie Jamesa Walkera. Swoim stylem często przypomina on Burke’a Shelleya i słychać to wyraźnie w takich utworach, jak „Galactic Wormhole”, „Space Bass” i „Dreamscapes”. Cały album składa się z 12 utworów, które podobno układają się w historię pewnego magicznego pudełka, jakie bohater otrzymuje od swojego dziadka. W skrzynce znajduje się piękny kieszonkowy zegarek, dzięki któremu podobno następują nieprzewidziane zdarzenia. Piszę o tej opowieści w trybie przypuszczającym, gdyż album nie jest wyposażony ani w książeczkę, ani w teksty poszczególnych utworów, więc niezwykle trudno jest śledzić fabułę tej opowieści. O historii z zegarkiem można dowiedzieć się przysłuchując się uważnie narracji otwierającej płytę, we wstępie do utworu pt. „Samuel”. Od samego początku widać więc, że mamy do czynienia z albumem o sporych ambicjach artystycznych. Że tak jest utwierdza nas jakość muzyki wypełniającej płytę „Slychosis”. O ile pierwsza część albumu jest dość melodyjna i układająca się w ciąg niezłych art rockowych numerów („Samuel”, „Innerspace”, „Dreamscape”), to potem coraz więcej jest w tej muzyce eksperymentalnych brzmień („Wild Night In Calcutta”) i instrumentalnych pasaży („Cyber-Evil”, „Space Bass”, „EVP”) przeplatanych kolejnymi porcjami narracji. Na szczególną uwagę zasługuje umieszczony pod koniec płyty utwór „Until Then” dedykowany idolom grypy Slychosis: Alanowi Parsonsowi, Pink Floyd, oraz... Szekspirowi. Ładnej melodii towarzyszy podniosły nastrój, będący prawdziwym ukoronowaniem godziny muzyki wypełniającej to wydawnictwo.

Podsumowując, debiutancki album grupy Slychosis to płyta posiadająca liczne walory, które mogą zadowolić wytrawnych fanów progresywnej muzyki. To płyta z pewnym pomysłem i z licznymi ambicjami. Jednak obawiam się, że właśnie mnogość pomysłów i zbyt duża niejednorodność stylistyczna staje się największą bolączką tego albumu. Zespół jakby chciał na siłę zademonstrować swoje rozległe muzyczne horyzonty oraz liczne stylistyczne zainteresowania. Slychosis czuje się aż za swobodnie raz po raz zmieniając styl granej przez siebie muzyki. Dobrze chociaż, że nie dzieje się to w obrębie jednego utworu.

„Slychosis” jest więc albumem, na którym zespół umieścił nagrania utrzymane w bardzo różniącym się od siebie stylu: od czystego rocka, poprzez psychodelic, space rock, jazz rock, po akustyczną i kameralną muzykę instrumentalną. Zbyt duża to niejednorodność, często wystawiająca cierpliwość słuchacza na ogromną próbę. Trochę z tą płytą jest tak, że pewnie każdy znajdzie na niej coś dla siebie, ale w sumie pewnie nie będzie tego więcej niż kilkanaście minut muzyki. Może zatem na swoim kolejnym albumie Slychosis zdecyduje się na bardziej jednoznaczną stylistykę? Przekonamy się o tym w przyszłości. Dziś trzeba oddać grupie to, że w obrębie tych wszystkich wymienionych przeze mnie gatunków porusza się pewnie i z nienaganną swobodą. Ale gdyby spojrzeć na to z innej strony, to można dojść do wniosku, że to jednak zbyt rozległy brzmieniowy misz masz.

MLWZ album na 15-lecie Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku