Mocno zdziwiła mnie informacja, że grupa Timelock zamierza wydać kolejną płytę w tym roku. Ich ostatnie wydawnictwo pojawiło się niecały rok temu i wydawać by się mogło, że nastąpi po jego publikacji jakaś chwila przerwy, jakaś trasa koncertowa, jakaś promocja… A tymczasem pierwsza prasowa zapowiedź tego albumu brzmiała tak: „(…) Nowy album zawiera kolekcję 10 nowo nagranych utworów, z których każdy przedstawia swoją własną historię. Jednak tym, co naprawdę wyróżnia „Atomic Swap” (tytuł nowej płyty – przyp. R.P.), jest szczegółowa wymiana pomysłów, która miała miejsce pomiędzy ośmioma muzykami tworzącymi Timelock, czego efektem jest album będący ucieleśnieniem istoty prawdziwej współpracy. Każdy z dziesięciu utworów na „Atomic Swap” służy jako narzędzie do opowiadania historii, zabierając słuchaczy w urzekającą podróż. Niezależnie od tego, czy jesteś wieloletnim fanem czy nowicjuszem brzmienia Timelock, obiecujemy, że będzie to album, który wpłynie na Ciebie”.
Już sam tytuł - „Atomic Swap” – jest intrygujący i oznacza koncepcję atomowych zamian. „(…) Podobnie jak w świecie kryptowalut, gdzie wymiana aktywów cyfrowych zostaje zrewolucjonizowana poprzez inteligentny kontrakt z blokadą czasową, znany jako „atomowa zamiana”, muzycy Timelock zapraszają we własną muzycznie transformacyjną podróż. Efektem jest album, który odzwierciedla płynną i bezpieczną naturę transakcji inspirowanych łańcuchem bloków” – takie wyjaśnienie tytułu płyty zespół umieścił na swojej stronie internetowej. Czy zgodzą się państwo, że brzmi to z jednej strony intrygująco, a z drugiej… hmm, niezrozumiale? Ale proszę się nie zniechęcać, nie będę w tym opisie wnikał w naturę transakcji walutowych, ani tym nakłaniał do szczegółowego zainteresowania się tym zagadnieniem. Spójrzmy lepiej na muzyczną zawartość tego (chyba trzeba współcześnie powiedzieć) srebrnego krążka.
„Atomic Swap” to chronologicznie ósma płyta zespołu Timelock istniejącego (z małymi przerwami) od 1992 roku, kiedy to nakładem nieistniejącej już, a wówczas prężnie działającej wytwórni płytowej SI Music, ukazała się ich pierwsza płyta pt. „Louise Brooks”. Przed zawieszeniem działalności zdążyli wydać jeszcze jedną płytę – „The Dawn” (1994) i na kolejne ich wydawnictwo trzeba było czekać aż do roku 2002. Potem znów zespół zaginął w odmętach muzycznej ciszy i pojawił się w nowym, pięcioosobowym składzie wydając w 2008r. album „Buildings”. Kolejna, czteroletnia, przerwa przyniosła ponowną zmianę składu. Z kwintetu zespół przeobraził się w oktet, a nowymi jego członkami zostały dwie wokalistki - Coby van Oorschot i Laura Eradus. W ośmioosobowym składzie zespół wydał dwie kolejne płyty – „Sygn Yn” (2022) i „Contemporary Vintage” (2023). Ta nowa tradycja wydawania płyt ‘rok po roku’ zaowocowała najnowszym dziełem – sześćdziesięciminutowym albumem „Atomic Swap”.
Płyta zaczyna się od trzech najdłuższych kompozycji - jedenastominutowego, otwierającego utworu pt. „Inuit”, niemal ośmiominutowego „Stranger Within” i prawie dziesięciominutowego „Baychimo”. Ich cechą wspólną, a także cechą całej płyty, jest udział trojga wokalistów. Skład zespołu jest następujący: Martin Hendriks (gitary), Julian Driessen (klawisze), Arjan van den Bosch (orkiestracje, fortepian), Rob Boshuijzen (perkusja) i David Guurink (gitara basowa). Natomiast za stronę wokalną poszczególnych utworów odpowiada troje wokalistów: Ruud Stoker, Laura Eradus i Coby van Oorschot. To tworzy niespotykany obraz: troje wokalistów, dwóch klawiszowców, gitarzysta i sekcja rytmiczna. To pozwala zespołowi wygenerować naprawdę wyraźną i słyszalną moc muzyczną.
Timelock nie boi się bardzo mocnych i wyraźnych klawiszowych solówek, które dodają poszczególnym kompozycjom wyrazistości i siły. Muzyka wzmocniona głosami wokalistów w mocny, aczkolwiek miły, sposób atakuje słuchacza. Nie ma tu miejsca na szepty i spokojne plumkania instrumentów. Od pierwszej sekundy mamy do czynienia z mocną gitarą wspieraną przez sekcję rytmiczną, która w połączeniu z bardzo wyrazistą barwą klawiszy i pojawiającymi się orkiestracjami tworzy wysoce energetyczną ścianę dźwięków do popisów wokalnych. Zasadnicze linie wokalna przypadają Ruudowi Stokerowi, lecz obie wokalistki także doskonale słychać. Chcąc porównać muzykę zespołu do jakiejś innej grupy rockowej chyba najbliższym skojarzeniem będzie kanadyjska Saga, choć we wszystkich wspomnianych wyżej utworach znajdziemy elementy z dobrze znanej rockowej muzyki europejskiej.
Kolejne kompozycje to już ‘typowe’ piosenki o pięciominutowym czasie trwania. Podobnie jak pierwsze trzy także i one (z wyjątkiem utworu „Lost In Your Mind”) bazują na mocnym rytmie, bombastycznych klawiszach i wyraźnej gitarze. „Lost In Your Mind” stanowi pewien wyjątek. Po pierwsze jest to ballada, nieco spokojniejsza, łagodniejsza. Po drugie mamy tu zmianę głównego wokalisty – miejsce Ruuda Stokera zajmuje Laura Eradus i… daje radę. Mimo balladowego tempa cały utwór to zdecydowana brzmieniowo piosenka, która od początku do końca wciąga słuchacza swoją aranżacją opartą o przeciwieństwa ‘mocno/delikatnie’.
Proszę posłuchać początku utworu „Artificial Intelligence (Akili Ya Bandia)” z jego nieco orientalną początkową melodeklamacją w języku suahili czy wcześniejszej kompozycji pt. „Universe” z łagodnym syntezatorowym motywem przewodnim.
Siódmy w kolejności utwór to „A Passage To Rapa Nui”. Rozpoczyna go ponad minutowy instrumentalny wstęp. Timelock nie boi się takich aranżacji. „Until Darkness Calls” – to ładny rockowy utwór z pojawiającymi się na przemian wokalami żeńskimi i męskim. Natomiast można mieć pewien ‘problem’ z utworem „Watch The Crime (Do We Care)”. Nie jestem pewien czy początkowa część instrumentalna nie nasunęła mi skojarzeń z twórczością takich zespołów, jak Mystery i jemu podobnych.
Ostatni i zarazem najkrótszy utwór na płycie to instrumentalne, trzyminutowe zakończenie „Insomnia”, które pozwala pokazać techniczne umiejętności wszystkich członków zespołu. Tak, w dalszym ciągu, jak wszystkie utwory z płyty, jest to kompozycja bardzo zdecydowana aranżacyjnie, mocna i rockowa. W dalszym ciągu nie ma tu żadnych dłużyzn czy zwolnienia tempa.
Dla kogo jest ta płyta? Dla wszystkich, którzy szukają piosenek o zdecydowanie mocno rockowej proweniencji. Siła syntezatorów i gitar nadaje płycie nieco symfonicznego wymiaru, a wokalne trio naprawdę dobrze sobie radzi w tworzeniu atmosfery. Nie jest to płyta z serii nastrojowych, smutnych czy głęboko poruszających. Nie porusza jakiś głęboko ukrytych skojarzeń czy przeżyć. Daje natomiast coś bardzo cennego: przyjemność z obcowania ze zdecydowaną, określoną i mocną muzyką, która wprawia stopę w ruch i raduje ducha… tego poszukującego ładnych, progresywnych dźwięków.