Jest kilka powodów, dla których zainteresowałem się tą płytą. Od banalnych, jak pogoda za oknem, szare poranki i ciemniejące popołudnia czy wcześnie zapadająca noc, która nie skłania ku radości i wesołości. Poprzez (jeśli można tak powiedzieć) geograficzne – zespoły ze Skandynawii co jakiś czas mnie ciągle zaskakują albo powrotami do lat siedemdziesiątych, albo zaczarowanym ambientowym plumkaniem, albo depresyjną, ciemną i (często) gotycko zorientowaną mroczną muzyką splecioną z folkowymi rytmami. Można by nieco kolokwialnie powiedzieć, że co płyta, to zaskoczenie. Wreszcie takim powodem są często personalia- skłądy skandynawskich zespołów, gdzie w jednej kapeli pojawiają się przedstawiciele, jakby się zdawało, nurtów nie do pogodzenia. Bo przecież jak heavymetalowcy mają grać razem z folkowcami (i to w odmianie darkfolkowej), a jeszcze razem z nimi ot, zwykli rockmeni i muzycy ambientowi? A jednak takie połączenia się udają, czego przykładem jest debiutująca grupa Whispering Void.
„(…) W tradycjach nordyckich dobrze wiadomo było, że głos ma magiczną moc. Swoim debiutanckim albumem „At the Sound of the Heart” kolektyw renomowanych muzyków z zachodniego wybrzeża Norwegii bada i ucieleśnia te starożytne wierzenia. Wszyscy członkowie zespołu wnieśli do Whispering Void część własnego doświadczenia: charakterystyczne głosy wokalistki Wardruna, Lindy-Fay Helli, i jej męskiego odpowiednika Kristiana „Gaahla” Espedala (założyciela blackmetalowego zespołu Gorgoroth – przyp. RP) oczarowują słuchacza ogromną gamą technik i dźwięków. Gitarzysta Ronny Stavestrand (ex-Trelldom – przyp. RP) i perkusista Enslaved, Iver Sandøy, łączą ambient, psychodeliczny prog i rock z nutami dark folku i metalu (…) w coś zasadniczo nordyckiego, ale wykraczającego poza już zbadane wymiary” – czyż nie brzmi to jak zachęta do „pogrążenia się” w muzycznym świecie stworzonym przez artystów pochodzących z tak różnych światów…?
Pierwszym singlem z płyty, którym zespół podzielił się ze słuchaczami była kompozycja pt. „Vinden vier” w którym gościnnie na gitarze zagrał gitarzysta blackmetalowego zespołu Abbath, Ole André Farstad. To leniwie rozpoczynający się slidegitarowy utwór, w który wpleciony została nitka wschodniej, egzotycznej linii melodycznej. Atmosferę utworu tworzą jednak głosy: duet Espedala i Lindy. Głosy uzupełniające się, nachodzące na siebie i wykorzystujące grę słów do stworzenia atmosfery tajemniczości, która wraz z upływem kolejnym sekund przeradza się w przejmujący postrockowy muzyczny marsz z wzrastającym tempem i siłą instrumentów. „(…) „Vinden vier” to swego rodzaju gra słów” – wyjaśnia wokalista Kristian Espedal - „Może to oznaczać „Wiatr uświęca”, ale można to również odczytać jako: „Wiatr jednoczy”. W miarę upływu czasu liryczna pętla zmienia się w „Vi er vinden”, co oznacza „Jesteśmy wiatrem”. Następnie Lindy dodała swój wspaniały wokal w stylu lat 70., a nawet 60. Na początku po prostu śpiewała wokale-duchów, ale kiedy ustaliliśmy tekst piosenki, oddała im także swój głos. Wszyscy czuliśmy, że tej piosence potrzebne jest więcej wschodniej energii i właśnie dlatego zaprosiliśmy Ole André Farstada do gry na guzheng i indyjskiej gitarze slide. To dodało jeszcze więcej klimatu późnych lat 60. do tej piosenki, a rezultat naprawdę mi się podoba”.
Pierwszym wideosinglem był utwór „Vi Finnes” (‘Istniejemy’) i zaczyna się on od brzmienia plemiennego bębna i ambientowej elektroniki. Nie ma tu pośpiechu, instrumentalnej wirtuozerii, ani patetycznych wokali. Jest niemal transowy pochód muzyki z powtarzalnym, jakby zapętlonym motywem przewodnim. Wokal jest stłamszony niskim rejestrem i przekazuje prostą egzystencjalną prawdę: „istnieję, istniejemy”… Nieco progresywnie robi się wraz z pojawieniem się głosu Lindy-Fay. Niska barwa głosu Espedala i wysoki ton wokalistki tworzą zgrabną linię melodyczną, do której dołączają kolejne mocniej brzmiące instrumenty zachowując jednak to, co tak lubimy – łagodne progresywne frazowanie muzyczne i miłą linię melodyczną.
O trzecim utworze z płyty – „Whispering Void” – Kristian Espedal mówi tak: „(…) „Pod względem treściowym ta piosenka łączy w sobie wszystkie elementy albumu. Powolne, pełne wdzięku ruchy muzyki przywołują na myśl niewinność naturalnych istot poruszających się po lesie, co widać w wokalach w kolejnych fragmentach zwrotek. W tym utworze gra także nasz trzeci ‘zewnętrzny’ współpracownik, Matias Monsen (Drott), na wiolonczeli”. To gitarowy utwór z powtarzalnym samplowym motywem, na tle którego początkowy gardłowy szept wokalisty przechodzi z cichy growl. Tak, to nie pomyłka. Proszę uważnie posłuchać utworu tak, mniej więcej, w okolicach minuty trzydzieści. Niesamowitość aranżacyjną łagodzi wiolonczela i refrenowa wokaliza Lindy-Fay. Doszukiwałbym się tu jeszcze nieco gotycko podobnego brzmienia wokalu, ale (jak mi się wydaje) do zaangażowanego wsłuchania się w piękno tej kompozycji nie jest potrzebne aż tak dogłębne jego rozszyfrowanie.
Tytułowy utwór „At The Sound Of The Heart” brzmi, jak na dotychczasowe klimaty, niemal rockowo z dodatkiem nuty ambientowej. Gitara, głosy bawiących się dzieci, płynąca gdzieś u góry wokaliza, cichy, nisko brzmiący głos wokalisty. Do tego pojawiająca się wiolonczela, która gra w duecie z samplującą gitarą operującą przez cały czas w wysokich, mocno podkreślonych rejestrach. I wreszcie, kończące to opowiadanie o głosie serca, postrockowe zakończenie.
Jeśli ta muzyczna podróż ma mieć jeszcze jakiś nowy wymiar to jest nim psychodelia. Proszę posłuchać utworu „Lauvvind” (‘Liściasty wiatr’). Nie powinni się Państwo zawieść. Ta instrumentalna, gitarowo-klawiszowa kompozycja to czterominutowy psychodeliczny raj dla uszu. Jest to transowo-psychodeliczny marsz muzyczny tworzący atmosferę muzycznego odjazdu.
Instrumentem rozpoczynającym kompozycję „We Are Here” jest wiolonczela. Jest niczym gitara basowa, gdyż tworzy rytm utworu, dostarczając jednocześnie podkładu muzycznego. Od tej rytmicznej roli uwalnia ją dopiero w połowie perkusja i… ponownie szepczący blackmetalowy wokal. A potem… ta egzystencjalna prawda o byciu właśnie tutaj i teraz płynie już z postrockowym prądem zwalniającym w zakończeniu, tworząc moment na ostatnie przemyślenia.
Na koniec zespół serwuje nam utwór pt. „Flower”. To ładna ambientowa kompozycja z płynącym gitarowym, zapętlonym solo i posmakiem psychodelii. Wyjątkowości dodaje mu melodeklamacja i melodyczny pochód gitarowy rozpoczynające się w połowie jej trwania. I chociaż nie jest to piosenka optymistyczna, bo brzmiące w niej pytania: „(…) Where are the flowers? / Where are the colors of life?” brzmią melancholijnie, to całościowo otrzymujemy bardzo melodyjną kompozycję nadającą się na muzyczne podsumowanie całej płyty.
Polecam te płytę, bo to rzecz doskonale nadająca się na obecny jesienny czas. Bardzo nastorojowa, choć też zmienna jak pogoda za oknami - raz deszczowa i melancholijna, raz niemal zimowa i chłodna, a wreszcie momentami łapiąca nieco słońca i pogody, które odeszły wraz z końcem lata. Muzycznie i tekstowo to płyta rozciągnięta pomiędzy przeszłością i teraźniejszością, między zachwytem chwilą, a refleksją nad tym, co już minęło, co odeszło wraz z duchami przeszłości. Jest to wreszcie płyta zawierająca niesamowite połączenie smutnego, niskiego, szarego i gardłowego głosu Kristiana Espedala (przypomnę, że był wokalistą blackmetalowego zespołu Gorgoroth) i lekkich, płynących wokaliz Lindy-Fay Helli (z zespołu Wardruna). Obok muzyki łączącej elementy ambientu, psychodelicznego proga i rocka, po metal, post rock i dark folk, to właśnie te pomieszane wokale są najbardziej urzekającą cząstką. Jest w nich szept, jęk, cichy growl, płynąca wokaliza w wyższych rejestrach, melodeklamacja, śpiew gregoriański… Ta rozpiętość, będąca sama w sobie swoistą melodią, nadaje płycie wymiaru przestrzennego obejmującego to, co minęło, a zarazem kierująca w stronę tego, co jest i tego, co nadejdzie. Zmieszano tu różne składniki, ale wyszła naprawdę jesienna, kontemplacyjna i warta przesłuchania płyta. Proszę się tylko o tym przekonać.