Gdy zapytałabym przechodnia na ulicy co jest symbolem Francji, byłoby tyle różnych odpowiedzi, co osób, które je udzieliły. Wielbiciele zabytków wskazaliby na Katedrę Notre-Dame, Wersal i Wieżę Eiffla. Smakosze rozwodziliby się nad ślimakami w białym winie, chrupiącymi croissantami i kremem brulee. Zwolennicy mody podkreślaliby niepowtarzalność francuskich perfum, czar kostiumów Chanelle i zmysłową elegancję Francuzek. Entuzjaści kina z zapałem wspominaliby role Catherine Deneuve, Alaina Delona czy Jeana Reno. Muzyka francuska to osobny rozdział. Klasyka wywoła skojarzenie z Hectorem Berliozem, Claudem Debussym czy Charlesem Gounodem. Muzyka filmowa z Maurice Jarre’em i Erikiem Serra. Dla innych przechodniów symbolem będą nazwiska piosenkarzy takich, jak Charles Aznavour, Gilbert Becaud czy Edith Piaf. Znawcy rocka będą wymieniać takich wykonawców jak Alcest, Gojira, Adagio, Lasoir czy Viviena Lalu. Nie zabraknie tu także zespołu o nazwie Klone.
Historia tej grupy rozpoczęła się w latach 90. W 1995 roku spotkało się czterech, młodych muzyków: Guillaume Bernard (gitara), David Ledoux (wokal), Julien Comte (bas) i Laurent Thomas (perkusja). Inspirowała ich taka sama muzyka - Opeth, Meshuggah, Tool, Porcupine Tree, Coroner i Devin Townsend. Po pewnym czasie dołączył do nich Michael Moreau (gitara) i Matthieu Metzger (instrumenty klawiszowe, sample, saksofon). W tym składzie w 1999 roku narodził się zespół Klone. Debiutancki album ukazał się wiele lat później, bo dopiero w 2003 roku. W tym czasie muzyczne poszukiwania zawiodły francuskich muzyków w rejony mocnego uderzenia, mrocznego, oscylującego na pograniczu blackmetalowej stylistyki. Jednak dużo się przez te 25 lat zmieniło. Grupa wydała - łącznie z najnowszym - dziewięć albumów studyjnych, jeden live, dwie EP-ki i single. Zmieniła się muzyka jaką grają, na lżejsze, bardziej melodyjne i łagodne formy, klasyfikowane jako heavy-prog. Kamieniem milowym w ich dyskografii był krążek „Le Grand Voyage” z 2019 roku. Przez te wszystkie lata doszło do wielu zmian personalnych. Ze składu, jaki nagrał debiutancki album „Duplicate”, pozostał tylko założyciel i gitarzysta Guilleume Bernard oraz klawiszowiec Matthieu Metzger. Jak już wspomniałam, dyskografia to dziewięć albumów studyjnych: wspomniany debiutancki „Duplicate”, „All Seing Eye” (2008), „Black Days” (2010), „The Dreamer’s Hideway” (2012), „Here Comes the Sun” (2015), „Unplugged” (2017), „Le Grand Voyage” (2019), „Meanwhile” (2023) i najnowszy, „The Unseen” (2024).
Najnowsze wydawnictwo ukazało się 8 listopada nakładem Pelagic Records. Album został nagrany w pięcioosobowym składzie z czuwającym nad całością liderem zespołu Guillerme Bernardem. Towarzyszą mu: Yann Ligner (wokal), Aldrick Guadagnino (gitara), Matthieu Metzger (klawisze, saksofon) i Morgan Berthet (perkusja). Trudno nie zauważyć jak wiele zmieniło się od ubiegłego roku. Zmiany w sekcji rytmicznej (odeszli Hugues Androit i Laurent Thomas), zabrakło też gitarzysty Michaela Moreau. Nowym nabytkiem jest Morgan Bethet, którego nazwisko możemy znać dobrze z zespołów Myrath, Frontal czy Kadinja.
„The Unseen” ukazuje nieograniczony potencjał zespołu, zarówno od strony wykonawczej, jak i kompozycyjnej. Kto uważnie śledził historię Klone, ten wie, jak wielkiej transformacji uległa ich muzyka. To, że ewoluowała w bardzo ciekawym kierunku, to niezaprzeczalne. Jest efektowna i dojrzała, poszukuje nowych rozwiązań, lecz nie ulega komercji. Ma w sobie cudowną, nieokiełznaną przestrzeń, trójwymiarowość i kroplę mistycznego czaru.
„Interlaced” jest wejściem do spokojnego świata dźwięków, z miękkimi, falującymi gitarami, uduchowionym wokalem Yanna Lignera i efektownymi solówkami saksofonu. Lekkie tło budowane przez sekcję rytmiczną, nadaje finezji tej wspaniałej kompozycji. Tekst utworu mówi o relacjach między bliskimi osobami, ich delikatnej strukturze i braku umiejętności w wyrażaniu uczuć:
„We’re only here to play. Nights seem different but so alike. Let’s reveal ourselves while there’s still time. This is where we treasure peace. All we have to do is dare. Can you feel it?”.
Tytułowa kompozycja, „The Unseen”, kontynuuje spokojny nastrój. Poszczególne instrumenty podążają za linią wokalną lekko, bez wysiłku. Pozytywne przesłanie kompozycji wzmacnia warstwa liryczna. Życie jest zbyt krótkie, aby nie dostrzegać tego co jest w nim ważne i piękna otaczającego świata. Trzeba odważnie stawić czoła przeciwnościom, bo to, co jest esencją naszego szczęścia, jest często na wyciągnięcie ręki.
„Come and admire. Life’s too short in this violent beauty, You feel safe. Drive your desires and brave the storms. Let these forces unfold whithin you, let them”.
„Magnetic” to piosenka pełna zmysłowego ciepła i przesiąknięta pozytywnymi emocjami. Znajdujemy tu dźwięczny dialog gitary z wokalem. Bębny wybijają rytm niczym tętniące spokojnie serce.
„I wanna leave you memories. I wanna see you smile. Life is only just beginning. It’s good to feel alive”.
W „After The Sun” wyczuwa się większą dawkę melancholii i rosnącego powoli napięcia. Guillerme Bernard i Aldrick Guadagnino budują koronkowe tło, na które nakłada się przebijający się rytm perkusji i ciche klawisze. Głos Yanna Lignera góruje w wysokich rejestrach, rozbija w pył obłok nostalgii.
Podobny nastrój panuje w „Desire Line”. To utwór chwilami pachnący bluesem, zmieniający się niczym kameleon, rozpinający drapieżną sieć emocji. Niezwykła to kompozycja, kusząca świetną pracą nisko strojonych gitar, apetyczną solówką i porywającą linią basu.
„Slow Down” obniża tempo, zwalnia, jest głębokim westchnieniem z motywem gitarowym w tle. Ponownie ciekawe jest prowadzenie gitary basowej, która dzieli linię melodyczną z wokalem.
Na zakończenie pojawia się „wisienka na torcie” w postaci 12-minutowej kompozycji „Spring”. Muzyka ewoluuje, rozkręca się powoli z psychodelicznym blichtrem. Akordy przechodzą w progresywny labirynt zakręconych dźwięków, harmonii, rytmu. Głos Yanna Lignera otwiera przestrzeń, modeluje wszystkie wymiary, zmienia się w barwną mozaikę. W siódmej minucie pojawia się płomienny motyw gitary i chórki. Wszechświat wiruje w niespokojnym tempie. Tajemnice życia pękają jak wiosenne pąki. Niesamowity utwór i cudowne zakończenie.
„The Unseen” to niezmiernie dojrzały album, oscylujący pomiędzy pięknem realnego świata i metafizyczną krainą fantazji. Artyści z niebywałą precyzją poruszają się po przenikających się różnorodnych płaszczyznach stylistycznych. Nowoczesne brzmienia mieszają się z klasycznymi środkami wyrazu. To co jednak jest największym atutem muzyki francuskiego zespołu, jest jej niepowtarzalny urok. I tak być musi, w końcu to muzyczni czarodzieje...