Alcest – Les Chants De L'Aurore

Maciej Niemczak

Jako nastolatek słuchałem nie tylko Pink Floyd, King Crimson czy Camel, ale i czegoś zdecydowanie ''cięższego''. I nie chodzi mi o Black Sabbath, choć uwielbiam ich do dziś, ale o takie zespoły jak Bathory, Celtic Frost, a zwłaszcza Venom. Dlaczego o tym wspominam? Bo dzisiejsza recenzja będzie z pogranicza takiej właśnie muzyki. Nie, nie uciekajcie jeszcze - dajcie mi szansę na zaprezentowanie Wam świetnej płyty, której (mam nadzieję) po przeczytaniu tego tekstu chętnie wysłuchacie.

No to po kolei. Niejaki Stéphane Paut, francuski multiinstrumentalista, który wybrał sobie ksywkę Neige, w 2000 roku postanowił, że będzie tworzyć klimatyczną, melancholijną, rozbudowaną muzykę, której korzenie tkwią w black metalu i założył zespół Alcest. Stworzył zupełnie nową falę gatunku – ożenioną z eterycznym, kojącym brzmieniem post rocka czy shoegaze’u. I o ile trendy na ekstremalnej scenie zmieniają się jak w kalejdoskopie, francuski projekt niezmiennie piastuje tron black metalu, w którym, owszem, znajdziecie sporo goryczy czy smutku, ale także równie wiele nadziei w połączeniu z nienachalną nostalgią. Nic dziwnego, snujące się przy ziemi melodie, rozbrajający głos Neige, a do tego zgrabne przeskoki z siarki do sielskości są w stanie skruszyć najbardziej stalowe serca. Francuska formacja proponuje to, co w muzyce najlepsze, a więc gęste emocje – od blackmetalowej nadgorliwości aż po shoegaze’ową nostalgię. Jeśli spotkaliście się kiedykolwiek z nazwą ''black gaze'', to właśnie Stéphane jest twórcą tego stylu.

Zadebiutował w 2005 r. EP-ką ''Le secret''. Po dwóch latach ukazał się pierwszy pełny album ''Souvenirs d'un autre monde''. Oba krążki były w zasadzie solowymi projektami - Neige grał na wszystkich instrumentach i oczywiście śpiewał. Od ''Écailles de lune'' (2010 r.) za bębnami usiadł Winterhalter (Jean Deflandre) i tak już zostało do dziś. Duet wydał później kolejno ''Les voyages de l'âme'' (2012 r.), ''Shelter'' (2014 r.), ''Kodama'' (2016 r.) oraz ''Spiritual Instinct'' (2019 r.). Od tej płyty rozpoczyna się współpraca z wytwórnią Nuclear Blast Records, a ci byle kogo nie biorą do swojej stajni. Kompozycje Alcest to wyprawa do krainy, w której melancholijna łagodność, szybujące dostojnie pasaże i subtelny mrok mieszają się co pewien czas z brutalnymi uderzeniami gitary i mocną perkusją. Pionierzy black gaze’u czarują nutami i trzymają słuchacza zahipnotyzowanego niesamowitym dźwiękiem jeszcze długo po wybrzmieniu płyty. Nie inaczej jest z najnowszym dziełem Francuzów - ''Les Chants de l'Aurore''. Zanim jednak opiszę ten album, to gorąco Was zachęcam do wysłuchania poprzednich wydawnictw, na których znajdziecie mnóstwo muzycznych perełek, takich jak utwór “Délivrance'', który na pewno na długo zapadnie Wam w pamięci.

''Pieśni o poranku'' emanują późnym latem, gdzie ciepło spotyka się z melancholią, a my topimy nadciągającą ciemność w ostatnich promieniach słońca. Jest to najlżejszy Alcest od czasów płyty''Shelter'', zarówno pod względem brzmieniowym, jak i duchowym. Ciężkie i chrupiące zniekształcenia są prawie nieobecne, faworyzując bardziej eteryczne podejście. Gitary płyną jak światło słoneczne tańczące w odbiciu lustra wartkiego potoku, migoczą jak falujące pola trawy i odbijają się echem jak ptasie krzyki, często przeplatając się, tworząc kuszące pejzaże dźwiękowe.

Album ''Les Chants de l'Aurore'' to 43 minuty i 41 sekund muzyki zawartej w siedmiu kompozycjach. Otwiera go ''Komorebi'', co można przetłumaczyć z japońskiego jako ''światło słoneczne wpadające przez baldachim liści''. Od ''Kodamy'' Neige jest pod wyraźnym wpływem kultury Kraju Kwitnącej Wiśni i przemyca tu i ówdzie jej elementy. To bardzo radosny, wręcz kołyszący utwór, dryfujący po ambientowym oceanie. Wiolonczela i delikatne struny gitary rozpoczynają podróż promieni słońca do tęczy, której koniec znajduje się za zieloną, lesistą górą. Znakomita perkusja i lekko brzęczący bas nadają tu rytm i świetnie współgrają z charakterystycznym ''cienkim'' głosem Neige'a. Na końcu słyszymy cudowny chór, który wieńczy ten bardzo pozytywny numer. Jeśli ktokolwiek jeszcze nie wyobrażał sobie jak brzmi black metal w tonacji durowej, to teraz już wie.

Następna kompozycja to ''L'Envol'' i jest nieco bardziej melancholijna, co nie oznacza, że nie ma tu odpowiednio szybkiego tempa. Sporo się tu dzieje i często mamy zmiany klimatu. W pewnym momencie słyszymy przepiękną gitarę akustyczną, następnie w tle rozbrzmiewa radosny prog, a jeszcze później wokalista growluje, by na sam koniec klawisze i chór pozwoliły nam na odrobinę ożywczego oddechu. Utwór pełen jest kontrastów z cudownym głosem Neige'a, który czasami jest tak smutny, że aż serce boli. To bardzo emocjonalna kompozycja, w której nie brakuje ''ognia'', ale mamy również czas na rozejrzenie się wokół siebie, a to co widzimy jest naprawdę piękne.

''Améthyste'' to najmroczniejszy moment albumu, ale jak to przeważnie bywa w przypadku Alcest, w tej ciemności jest światło pochodni, które wskazuje drogę. Jest to bardziej smutny utwór niż dwa pierwsze – melodyjny wokal czasami ustępuje miejsca blackmetalowym growlom, a wolniejsze sekcje co jakiś czas wybuchają ''czarną'' furią. To niesamowita mieszanka klimatycznego postrocka z dźwiękami żywcem wyjętymi z twórczości Venom. Ze swoimi migoczącymi, rozgwieżdżonymi pasażami, mrożącymi krew w żyłach wrzaskami i wściekłymi, kaskadowymi riffami, jest to z pewnością jeden z najbardziej zapadających w pamięć utworów na tej płycie. Dowodzi on dlaczego Alcest w tym co robi jest tak cholernie dobry.

''Flamme Jumelle'' łączy w sobie szczyptę lśniącego post metalu, napędzających metalowych rytmów i klasycznej popowej wrażliwości, która nasyca wszystko melodyjnym rozbłyskiem. Misz masz, który mówi o twórczej wyjątkowości muzyki Alcest. To najbardziej ''przebojowy'' utwór na ''Les Chants de l'Aurore'' i powoduje on poczucie błogiej lekkości bytu.

"Réminiscence" to najkrótszy fragment płyty trwający niecałe trzy minuty. Gdy Neige śpiewa bez słów przy akompaniamencie fortepianu i instrumentu o nazwie viola de gamba, wyczarowuje dźwiękowy pejzaż, przywodząc na myśl powoli zachodzące słońce obmywające horyzont w słabym pomarańczowym świetle. Ta wysublimowana, kolorowa i piękna kompozycja zachęca do wspomnień o najwspanialszych dniach z przeszłości. Mam wrażenie, że słyszę tu inną grupę na A (Anathema) w jej najbardziej marzycielskiej odsłonie.

''L'Enfant de la Lune'', ze swoim słownym wstępem, to instrumentalnie klasyczny black metal z czystym wokalem Neige'a unoszącym się nad intensywną muzyką. Zaskakuje słuchacza nieprzygotowanego na uderzające funkowe sekcje, które przenikają drugą część utworu. Intrygujący dodatek muzyczny z odrobiną progrockowej złożoności i oferujący sporą dawkę różnorodności. Muzycy bawią się falami emocji i oszczędną introspektywną instrumentacją, a wraz z namiętnym zakończeniem, Alcest naprawdę chce niepostrzeżenie wejść prosto w duszę słuchacza.

Gdy słońce zachodzi, a ciemność zaczyna spowijać horyzont, piosenka "L'Adieu" przygotowuje odbiorcę do pełnego wdzięku przejścia od energii dnia po wieczorny chłód. Niezwykle piękny i słodki to utwór, po prostu do… zakochania się. Cudownie delikatny, ślizgający się po lekkiej elektronice, gitarach akustycznych i ściszonym głosie wokalisty. Podczas gdy obietnica głośnego, bezlitosnego zakończenia wydaje się nieunikniona, Alcest obala te oczekiwania, prezentując nam dźwięk narastającego, lodowatego hałasu gitary, po czym nagle zatrzymuje się na rzecz migoczącego pianina i miękkiego “gruchania” Neige'a. Ta kompozycja wręcz chwyta za serce i jest znakomitym zakończeniem oraz pożegnaniem z bardzo dobrą płytą dwójki Francuzów.

"Les Chants de l'Aurore" to jeden z takich albumów, który odnalazł mnie dokładnie wtedy, kiedy tego potrzebowałem. Cytując Neige'a: "Zawsze wkładamy całe nasze serce i duszę w tworzenie nowej płyty, ale kiedy zostaje wydana, nie należy już do nas". W takim razie cieszę się, że ten album należy teraz do mnie. Mam nadzieję, że również i do Was. Jeśli dopiero zaczynacie przygodę z Alcest, jest to idealny moment, aby wskoczyć i zanurzyć się w świetnej muzyce. Piękna nie można unikać, ani mu się opierać. Ma ono po prostu zostać przyjęte. L'ADIEU...

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok