Christmas 10

Circuline - C.O.R.E.

Rysiek Puciato

Jeśli dobrze pamiętam, to mój pierwszy kontakt z zespołem Circuline miał miejsce w roku w 2016 roku i to wcale nie przy okazji słuchania ich drugiej w kolejności płyty pt. „Counter Point”, a przy okazji przeglądania czasopisma Prog Magazine. W tym to bowiem roku zespół redakcyjny tego szacownego pisma zdecydował się mianować Circuline „najlepszym nowym zespołem roku”. Ponadto określono muzykę zespołu jako „cinematic”, dodając przy tym…”(…) Circuline nie skupia się na dwudziestominutowych epickich utworach, ale woli przekazać mocne przesłanie w krótszych piosenkach. Muzyka charakteryzuje się bujnymi pejzażami dźwiękowymi i bogatymi harmoniami wokalnymi”.

I z tym ostatnim zdaniem należy się zgodzić. Płyta „Counter Point” to mocna, zdecydowanie klawiszowo-gitarowa pozycja, przy tworzeniu której zaangażowano 7 (słownie: siedmiu) gitarzystów z tak znanych zespołów jak: Sound of Contact (Matt Dorsey), Enchant (Doug Ott), Lo-Fi Resistance (Randy McStine), Oblivion Sun (Stanley Whitaker), Flying Dreams (Ryche Chlandra), Glass Hammer (Kamran Alan Shikoh) i Fright Pig (Alek Darson).

Znakiem szczególnym tamtego wydawnictwa był ponadto główny wokal w wykonaniu dwóch wokalistów (Billy Spillane i Natalie Brown). Ta wokalna „przeplatanka” w połączeniu z energetycznymi aranżacjami niewątpliwie wpływa na muzyczny ciężar płyty. Wydaje mi się, że dobrym określeniem tego, co dzieje się w muzyce Circuline jest termin (utworzony na potrzeby tej recenzji): „american prog-rock”, który można zdefiniować następująco: mocne granie ze zdecydowaną aranżacją klawiszowo-syntezatorową popartą bardzo rockowo brzmiącą gitarą oraz wokalem, wszystko to zamknięte w pięcio-ośmiominutowych utworach z wyczuwalnymi podziałami na: w miarę delikatne intro, zasadniczą część muzyczną i, dość często, nieoczywiste zakończenie typu nagła cisza, urwany dźwięk itp. W Europie powiedzielibyśmy pewnie: „crossover prog”, choć ten termin nie jest równoznaczny z tym powyżej. Wśród wzorów takiego grania znajdują się Rush, Enchant, Happy The Man czy Lo-Fi Resistance.

Po wydaniu płyty „Counter Point” zespół ruszył w trasę jako support Glass Hammer, w efekcie czego wydał dwie płyty live („Circulive::Majestik” i „Circulive: New View”), a następnie… zamilkł. Zamilkł aż do roku 2024. Bowiem właśnie ukazała się (premiera 20 września) trzecia pełnoformatowa płyta zespołu pt. „C.O.R.E.”.

Co jako pierwsze rzuca się w oczy? Zmiana składu. Poprzedni wokalista Billy Spillane na płycie wymieniony jest tylko jako „backing vocal” i to w przegródce: goście. Na jego miejscu pojawia się Andrew Colyer, który na płycie „Counter Point” był „tylko” klawiszowcem. Ponadto jako członek zespołu pojawia się… Dave Bainbridge znany z takich projektów jak Iona, Lifesigns, Strawbs czy Celestial Fire.

A muzycznie?… Otrzymujemy wydawnictwo z 8 utworami trwające 51 minut, które już od pierwszego utworu, „Tempus Horribilis”, doskonale wpisuje się w definicję amerykańskiego prog rocka. Nieco syntetyczno-gitarowy początek połączony z wokalną melodeklamacją doprowadzają do wokalizująco-chóralnej części kompozycji, która w nieco jazzującej atmosferze niejako automatycznie kojarzy się z wokalnymi popisami Jona Andersowa z okresu albumu „Close to the Edge”. I proszę tylko nie zdziwić się nagłą ciszą w okolicach trzeciej minuty. Po niej zmienia się wszystko. Zmienia się tempo, brzmienie, aranżacja. W stosunku do początku dostajemy balladową, polifoniczną i jakże progresywną część ‘zasadniczą’ utworu. Można by powiedzieć: początkowe zaskoczenie aranżacyjne przynosi tradycyjnie progresywny koniec.

Bardzo progresywnie i do tego z dodatkiem elektrycznych skrzypiec i spokojnego żeńskiego wokalu rozpoczyna się kolejny utwór – „Third Rail”. Można tutaj dodać, że całość niesie ze sobą jakiegoś ducha prog-folkowego, co w porównaniu do pierwszej pozycji z płyty nieco zaskakuje, ale także wprowadza słuchacza w świat lekko folkowej ballady miłej dla ucha.

Słuchając początku utworu nr 3 – „Say Their Name” - trzeba zapytać czy przypadkiem początek pierwszej kompozycji z płyty nie był jakąś „zmyłką”, jakąś mistyfikacją muzyczną mającą na celu (choć może nie w sposób świadomy) wytworzenie wrażenia, że płyta będzie „poruszać” się na obrzeżach stylów? Otrzymujemy tu bowiem kolejny, jakże progresywny, utwór wykorzystujący gitarę akustyczną, pianino oraz ściszony wokal pozostający w duchu Yes. Proszę zwrócić uwagę na złamanie rytmu w trzeciej minucie. Och, warto!

Siedmiominutową kompozycję pt. „All” rozpoczyna równy pochód gitary basowej, który przez następne minuty reguluje i dyryguje wszystkimi zabiegami muzycznymi. Jeżeli piosenka „Third Rail” tworzyła nieco eteryczną balladową atmosferę, to tutaj mamy do czynienia z marszem w kierunku dźwięków neoprogresywnych i takowych aranżacji. Duo wokalne wspaniale współpracuje ze sobą, by w trzeciej minucie i dwudziestej sekundzie ustąpić pola fortepianowi, który prostymi akordami tworzy przejmujący spokojem nastrój, dając okazję gitarze basowej na półminutowe solo będące w dalszej części podstawą do powrotu do bogatej symfoniczno-jazzującej aranżacji. Proszę też uważnie posłuchać ostatnich dwóch minut. Flowerowsko-transantlanicowa improwizacja dostarcza wielu niesamowitych „kąsków” muzycznych.

Gitara akustyczna na początku utworu „Temporal Thing” zdaje się potwierdzać tezę o ‘amerykańskim prog rocku’. Spokojne, nieco indyjskie brzmienie zabarwione sitarem w połączeniu z fortepianem nie przynosi jednak mocniejszego klawiszowo-gitarowego elementu. W zamian otrzymujemy wyraźnie sympatyzującą z jazzem spokojną kompozycję opartą na typowych dla utworów jazzowych elementach: prowadzącym fortepianie, blachach perkusji i łagodnej linii melodycznej. Progresywnym elementem tej układanki jest pojawiająca się momentami gitara elektryczna ze swoim rockowym brzmieniem oraz, ponownie, zmierzająca w kierunku rocka symfonicznego końcówka.

Nieco mrocznie, w porównaniu do poprzedników, rozpoczyna się utwór „You”. Mrocznie i alternatywnie. Przez pierwsze trzy minuty zespół serwuje nam stąpający, niemal monotonny muzyczny marsz, by nagle przełamać tą alternatywną monotonię brzmieniową minutową wstawką symfoniczną i znowu wrócić do szarego alternatywnego brzmienia. I gdy już wydaje się, że tak będzie do końca wraca yesowsko brzmiący wokal wraz z całą mocą gitarowo-klawiszowych aranżacji w stylu amerykańskiego prog rocka. Wydawać by się mogło, że takie połączenie stylów nie będzie zbytni kompatybilne, ale… tutaj się to udaje.

„Blindside” – to mój ulubiony utwór z tej płyty na wieczorne słuchanie. Gdy już zgasną światła dnia ta melodyjna, lekko folkowa ballada tworzy wspaniałą atmosferę. Jeżeli szukają Państwo utworu na tzw. „wieczór”, to zespół daje w prezencie 6 minut czystej rozkoszy dla uszu.

No to mamy to! Przed nami ostatnia kompozycja z płyty – „Transmission Error”. Od mniej więcej 25 sekundy zdaje się spełniać kryteria utworu w stylu ‘amerykańskiego prog rocka’: ciche wprowadzenie i wejście dreamtheaterowskiej gitary. Ale stan ten trwa tylko przez kolejne 2 minuty. Bo później ten krótki metalowy trans zostaje przełamany przez symfoniczny wokal i aranżacje, które zamiast prowadzić słuchacza w stronę mocnego, mięsistego grania podążają w kierunku, jakby nie patrzeć, rocka symfonicznego z dodatkiem licznych fortepianowych jazzujących improwizacji. Polecam ten utwór zwłaszcza tym, którzy nie boją się bardzo połamanych rytmów. Dziewięć minut tej kompozycji dostarcza bowiem wielu aranżacyjnych niespodzianek. Od Dream Theater, przez jazzujące improwizacje fortepianowe, do zdecydowanych brzmień rockowo-symfonicznych.

Jeżeli miałbym wybrać swoje ulubione piosenki z tego wydawnictwa, to na pewno będą to ballady: „Third Rail” i „Blindside”. Na pewno także „All” i „Temporal Thing” z powodu ich bardziej progresywnego brzmienia. A reszta utworów na płycie? Może nie do końca potwierdzają definicję ‘amerykańskiego prog rocka’, ale też mają z nią wiele wspólnego. Wydaje się, że zespoły amerykańskie mają mniej szacunku do tradycji w sposobie grania, do gatunku muzycznego, do schematów aranżacyjnych. Duży wpływ mają na nie zdecydowane, rockowe dźwięki budujące mięsistą ścianę muzyczną, na której swoje pole do popisu ma wokalista. Jednocześnie kroczą w stronę „europejskiego” grania, co słychać zwłaszcza na płytach grup kierujących się w stronę rocka symfonicznego (z najlepszym przykładem, jakim jest Glass Hammer). Takie potraktowanie twórczości daje wartość dodaną w procesie tworzenia i słuchania kolejnych płyt, kolejnych wykonawców.

A płytowy powrót zespołu Circuline po 8 latach ciszy (nie wliczam tu płyt live) doskonale wpisuje się w ten crossoverowy nurt i z pewnością jest godny wszystkich słuchaczy otwartych na ciekawe brzmienia i dźwięki.

MLWZ album na 15-lecie Weather Systems w 2025 roku na dwóch koncertach w Polsce Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok