Huis - In The Face Of The Unknown

Olga Walkiewicz

Bezkres, światło malujące złotem krawędź horyzontu, myśl wskrzeszająca nadzieję i postać, której cień rozmywa się miękko, wtapia w tło i znika… Okładka albumu „In the Face of the Unknown” potrafi zaintrygować, otworzyć wrota za którymi rozpoczyna się niesamowita muzyczna podróż, w którą zabiera słuchaczy zespół Huis.

Kolejna płyta w dorobku Kanadyjczyków ukazała się po pięciu latach od premiery niezapomnianego albumu „Abandoned”. Być może to długo, lecz tym słodszą nagrodą może być ten krążek dla fanów tak wspaniałych artystów jak: Sylvain Descoteaux (wokal, instrumenty klawiszowe), Michel St-Pere (gitara, instrumenty klawiszowe, produkcja), Michel Joncas (bas, instrumenty klawiszowe, produkcja), Johnny Maz (instrmenty klawiszowe) i Martin Plante (perkusja i instrumenty perkusyjne).

Nowy album, którego premiera miała miejsce 15 października nakładem Unicorn Digital, stanowi stylistyczną kontynuację wcześniejszych płyt, oscylując pomiędzy nurtem progresywnym, AOR i łagodną odmianą rocka. Jest jednocześnie nowym rozdziałem w dorobku grupy i namacalnym dowodem jej ciągłego rozwoju.

Całość otwiera blisko 12-minutowa kompozycja o tajemniczym tytule „Chaos”. Spokojny, nostalgiczny wokal otula pajęczyna utkana z dźwięków fortepianu i eterycznej gitary. Każda nuta buduje nastrój z właściwym sobie pietyzmem i refleksją. Wrzeciona czasu zamykają klamrą ogród wyobraźni. Głos Sylvaina Descoteaux raz przeplata się z linią fortepianu i gitarą, innym razem rozkwita niezależnym bytem. Twórcą tego utworu jest Michel Joncas. Porywa nie tylko znakomita muzyka. Warstwa liryczna przepełniona jest życiową mądrością, refleksją nad złożoną naturą człowieka i skomplikowanym światem, w którym trzeba żyć pomimo przeciwności, wyciągać wnioski i nie poddawać się:

„Don’t give up, don’t lose hope. You’re not alone, you’re no dope. We all fail, but we can prevail. It’s ok to fall down. It’s ok to make mistakes. Just learn from them and rise and try again for goodness sake...”.

„Paralyzed” hipnotyzuje klawiszowym intro, zmysłowo wzniesionym z elementów klasycznego fortepianu i elektroniki. Na tak efektownym fundamencie osadzony jest wokal i rytm perkusji, lekki niczym pianka na capuccino. Gitara Michela St-Pere pojawia się dyskretnie pomiędzy sekwencjami wypływającymi spomiędzy czarno-białych klawiszy. Piękna muzyka i poważny, refleksyjny tekst:

„As long as the seeds of hate will be sown, the rotten fruits of vengeance will never stop to grow. As long as malevolence will rule, we will all be alone even amongst our own...”.

„Westminster Bridge” mieliśmy okazję poznać już wcześniej, gdyż jest to utwór promujący krążek na singlu. Przepiękna melodia podkreśla tekst pełen emocji i smutku. Nawiązuje on do tragicznych zdarzeń z 22 marca 2017 roku. Na Moście Westminsterskim w centrum Londynu, w pobliżu brytyjskiego parlamentu, doszło do zamachu. Napastnik wjechał samochodem w tłum ludzi, po czym wysiadł z pojazdu i rzucił się z nożem na policjantów. Zginęło 6 osób, a 49 zostało rannych.

„I was standing there just where you stood on Westminster Bridge, but the winds of time pushed me away. It carried you right there where I stood on Westminster Bridge on this fateful and tragic day...”.

Autorem tego utworu jest Sylvain Descoteaux. Natomiast „Requiem for the Last One” jest efektem pracy twórczej Martina Plante. Efektowny wstęp synchronizuje symfoniczne tło z solówką gitary i klawiszami. To prawdziwa „Wieża Babel” stylistyki i środków wyrazu. Rock symfoniczny żyje tu w symbiozie z prog metalem, AOR i klasyczną harmonią.

W kompozycji „Crossroads” tempo nieco zwalnia. Majestatyczne intro wznosi się miękko, by utonąć w brzmieniach klawiszy. Ta cudowna ballada kołysze się niczym ocean. Oczywiście nie mogło tu zabraknąć solówki w wykonaniu kompozytora tej perełki, czyli Michela St-Pere. Esencja życia, zawikłane ścieżki losu człowieka i dokonywanych przez niego wyborów, są tematem przewodnim tego, skądinąd, świetnego utworu:

„We’ve walked for miles highways of dreams and evil desire. It was more than a nightmare, there streets were all the same. So many miles to finally see the sign when all the roads just lead to nowhere. Look for sign and choose. Freewill I hoped would take me somewhere, It brought me back to you”.

„The Miracle” rozpoczyna się od fortepianu, którego eteryczne brzmienie oplata gitara klasyczna. To kolejna bardzo udana ballada przywołująca stylistykę lat 80. i brzmienie takich zespołów, jak Foreigner czy Toto.

„Burning and Drowning” potrafi wskrzesić płomień w bryle lodu. Otworzyć wrota do innego wymiaru i zawładnąć światem naszych żądz i uczuć. Nie ma tu odpowiedzi na wszystkie pytania, nie postawiono tu symboli naszego niezdarnego człowieczeństwa, w którym przesuwamy pionki na planszy gry o życie.

Album uwieńczony jest 10-minutowym killerem pt. „Falling”. Fenomenalna muzyka i tekst Michela Joncasa wdzierają się w głębinę wyobraźni i misternie utkaną tkaninę zmysłowych rozkoszy. Tak kończy się podróż po przestrzeniach, gdzie piękno króluje nad nobliwą szarością.

Zespół Huis po raz kolejny pokazał swoją wielkość. Esencję progresywnych wizji, wykraczających poza świat, który nas otacza. Cierpkie wino zatańczyło klasycznego kontredansa pomiędzy wargami rządnymi rozkoszy. Jest tym, co szepce nam do ucha wszystkie tajemnice skryte w labiryncie bytu, naszej rzeczywistości i pragnień uderzających w tam tamy tajemnic. Dopóki jesteśmy na ziemi, możemy ukryć się w wigwamach marzeń i podnieść dumnie czoło... Bo jesteśmy ludźmi, którzy myślą i czują. Niezależnie od wystroju wnętrz i scenografii… A taka muzyka, jaką słyszymy na płycie „In the Face of the Unknown” zwycięża wszystko...

MLWZ album na 15-lecie Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku