Mówiąc szczerze, w przypadku tej płyty najpierw się naczytałem, a dopiero później nasłuchałem. Może brzmi to niezbyt zrozumiale, ale zanim dotarły do mnie kolejne pliki z kolejnymi utworami najpierw otrzymałem zapowiedzi z cyklu: czego należy sie spodziewać. A w tych zapowiedziach był fragment, który przyciągnął moją uwagę: “(…) Wyobraźcie sobie, że Camel pojawia się w roku 2024, wpada na swoich naśladowców i decyduje się jammować – tak w skrócie wygląda „Never Let Go”. Dzięki tym 11 przemyślanym utworom będziesz się zastanawiać, czy twoje kolumny nagle jakoś nie zwiększyły swojej mocy i nie zaczęły grać mocniej. Od ciężkiego, oszałamiającego utworu „Air Born” po futurystyczną wersję „City Life” – ten album to kalejdoskop rocka progresywnego z większą liczbą warstw niż formacje geologiczne i większą liczbą zwrotów akcji niż w fabryce (pokręconych – przyp. R.P.) precli”. Czyż nie jest to wystarczająca zachęta…?
Zwłaszcza, że dotyczy ona zespołu, który jest tzw. zespołem kultowym. Bo czyż ktoś może twierdzić, że Camel takim zespołem nie jest?... Tym bardziej więc płyta pt. “Never Let Go (A Tribute to Camel)” winna zostać nie tylko wspomniana, ale omówiona i to w szczegółach.
Jedenaście utworów popularnego Wielbłąda we własnych interpretacjach zaserwowali nam panowie: Ian Gothe i Fernando Perdomo. Zacznijmy od naprawdę krótkiego przedstawienia tego drugiego. Producent, piosenkarz, multiinstrumentalista nazwany przez magazyn muzyczny LA Weekly – “millenialsową odpowiedzią na Todda Rundgrena” [fanom muzyki progresywnej znanego z zespołu Todd Rundgren’s Utopia, a pozostałym jako producent płyt takich wykonawców jak Meat Loaf („Bat Out of Hell”), Badfinger, Grand Funk Railroad, XTC, New York Dolls czy Patti Smith]. Na swoim koncie ma też dwadzieścia pięć płyt solowych. Ian Gothe natomiast to Ormianin urodzony w Iranie, który przed rewolucją wyemigrował do Wielkiej Brytanii, a stamtąd do USA. Jak sam mówi, jego flirt z muzyką rozpoczął się od utworu grupy The Doors „Spanish Caravan”. Gitarzysta, wokalista grający na flecie, sitarze i tanpurze, który na swoim koncie ma dopiero jedną płytę solową.
Panowie Perdomo i Gothe przeinterpretowali jedenaście utworów grupy Camel, skupiając się głównie na dwóch wydawnictwach oryginalnych – „Moonmadness” (z tego albumu pochodzą trzy piosenki) i „The Snow Goose” (cztery piosenki), dokładając do tego dwa utwory z płyty „Camel” i po jednym z płyt „Stationery Traveller” oraz „Nude”.
I nie wiem jak się Państwo odniosą się do interpretacji utworu „Another Night”, ale „dodatki” w postaci klawiszy Dave’a Kerznera i wokalizy Durgi McBroom, tak, tej Durgi McBroom znanej ze współpracy z Pink Floyd, stawiają ten utwór w zupełnie nowym świetle. Proszę sprawdzić jak wygląda połączenie zespołu Camel z Pink Floyd i z wszechobecnymi gitarami oraz organami i na to wszystko proszę jeszcze „nałożyć” wspomniane wokalizy.
„Stationery Traveller” to (jak mi się wydaje) najbardziej „przebojowa” płyta zespołu Camel. Z niej na niniejszym wydawnictwie zaprezentowano przeróbkę kompozycji „Refugee”. Powiedzmy tak: tonacja i wokal jakby ta sama, ale reszta…
Dwa utwory z płyty „Moonmadness” – „Spirit Of The Water” i „Air Born” - poprzez połączenie dość „nie-klasycznych” gitar, fletu i bardzo zrównoważonego, spokojnego śpiewu brzmią tak samo wokalnie, ale jednak inaczej muzycznie (choć zdaję sobie sprawę jak enigmatycznie to brzmi).
Proszę zatrzymać się na dłuższą chwilę przy utworze „Preparation” (z płyty „The Snow Goose”). Połączenie fletu i gitary akustycznej dodaje utworowi jakiego eterycznego ducha. A skoro już jesteśmy przy kompozycjach wziętych z płyty „The Snow Goose”, to krótkie „Sanctuary” (na gitarę akustyczną i delikatne solo gitary elektrycznej) oraz „Fritha” (płynące dzięki gitarze austycznej i grających w tle organach oraz lekkiej orkiestracji) tworzą łagodny, pełen spokoju klimat muzyczny.
Proszę nie pytać, a posłuchać jak rewelacyjnie brzmi na płycie jeden z camelowskich hitów – “Rhayader”.
Kompozycja “Never Let Go” (z płyty “Camel”) to już inna historia: od akustycznej gitary i fletu, poprzez mocniejszą, współcześnie brzmiącą, gitarę elektyczną, aż po “improwizację” dotykającą bardziej metalowych dźwięków. Całość brzmi na wskroś nowocześnie i wciągająco, a przecież płyta “Camel” powstała w 1973 roku.
Drugi utwór wzięty z tej samej płyty – “Slow Yourself Down” - na omawianym wydawnictwie brzmi bardzo balladowo, ale prosze zwrócić uwagę na końcową jego część i grającą nieco może piskliwie, ale także jakoś floydowsko gitarę.
A na deser otrzymujemy nagranie “City Life” (z płyty “Nude”). Autorzy poszli na całość. Ta wersja utworu to czysto rockowa kompozycja z dużym ładunkiem werwy i muzycznego zapału. Jakże współcześnie na tle tak rockowej aranżacji brzmią słowa utworu:
„(…) Obudź się, obudź się, obudź się (…) marnujesz czas…
Obudź się, obudź się, obudź się (…) życie, które znasz zmienia się”.
Na zakończenie tego opisu proszę przeczytać pewien cytat – jeden z tych, wspomnianych na początku, „zapowiedzi”:„(…) Niezależnie od tego, czy jesteś zagorzałym miłośnikiem Camel, który zna każdy garb i nierówność w ich dyskografii, czy nowicjuszem, który zastanawia się, dlaczego wszyscy tak ekscytują się zespołem nazwanym na cześć mieszkańca pustyni, album „Never Let Go” ma coś dla ciebie. To dowodzi, że naprawdę można nauczyć starego wielbłąda nowych sztuczek, a są one po prostu spektakularne”.
Może nie jest to zbyt wierny przekład, ale oddaje istotę rzeczy. Płyty z serii „tribute to…” to nie zamach na świętości, to także nie próba udowodnienia, że ‘nowe’ znaczy ‘lepsze’. Jak dla mnie to kolejny dowód na to, że pewne utwory, płyty, kompozycje nigdy się nie starzeją, że zawsze znajdzie się grupa ludzi, którzy odkryją w nich moc i blask i zainspirowani tą mocą i ich blaskiem chcą je „przekuć”, „przeformować” i nadać taki kształt, który wpasowuje się ich sposób pojmowania muzyki, świata, rzeczy ważnych i tych mniej ważnych.