To, że Fabio Zuffanti, którego znamy z rozlicznych projektów muzycznych, jak chociażby Hostsonaten, Finisterre czy La Maschera Di Cera, to niespokojny duch, wiemy doskonale nie od dziś. Właśnie wraz z innym cenionym włoskim muzykiem Stefano Agninim (La Coscienza Di Zeno) utworzył nową formację, której nadał nazwę La Curva Di Lesmo.
Ta dość kontrowersyjnie brzmiąca (zwłaszcza wymawiana w języku polskim) nazwa („La Curva Di Lesmo” = „Krzywa”, a właściwie, „kreska Lesmo”) zainspirowana jest twórczością skandalizującego włoskiego autora komiksów i ilustratora książek, Guido Crepaxa. Nie znam na tyle włoskiego, by stwierdzić czy warstwa literacka albumu też nawiązuje do jego dorobku, ale nie teksty są tu dla nas najważniejsze. Najważniejsza jest muzyka. A ta na wydanym przez AMS Records albumie brzmi bardzo intrygująco. Jest pełna emocji, dramaturgii, licznych zmian tempa i kalejdoskopu rozlicznych nastrojów, oparta jest na brzmieniu analogowych instrumentów klawiszowych, umiejętnie łączy w sobie elementy tradycyjnego włoskiego rocka progresywnego, folku, muzyki klasycznej oraz epickiej teatralności.
Do nagrania płyty panowie Zuffanti i Agnini zaprosili liczne grono instrumentalistów, w którym znajdziemy liczne gwiazdy włoskiej sceny progresywnej, m.in. członków zespołów Eris Pluvia, Nickelodeon, Finisterre i Hostsonaten, a także wokalistów, którzy swoim teatralnym, a w kilku fragmentach nawet operowym sposobem interpretacji nadają muzyce La Curva Di Lesmo epickiego rozmachu oraz magicznej atmosfery. Nie muszę dodawać, że język włoski, w którym wykonywane są poszczególne utwory na płycie, we wspaniały sposób potęguje ten efekt. Gdyby jeszcze komuś było mało, gdzieniegdzie słyszymy tu też słowa śpiewane, bądź recytowane po niemiecku i w łacinie.
Program płyty składa się z zaledwie z trzech kompozycji. Idąc chronologicznie, mamy najpierw nagranie najkrótsze, „La Posa Dei Morti” („Grzebanie zmarłych” – 8 minut 26 sekund), potem średnie „L’isola Delle Lacrime” („Wyspa łez” – 17 minut 14 sekund) i wreszcie najdłuższą, 26-minutową wieloczęściową suitę „Ho Rischiato Di Vivere” („Ryzykuję życiem”). Czasy ich trwania oraz same tytuły mogą dać dość dobry obraz charakteru muzyki, z jaką mamy do czynienia na tym krążku. Przy pierwszym słuchaniu całość może wydać się ekscentryczna i trochę wydumana, lecz każde kolejne podejście do muzyki La Curva Di Lesmo staje się coraz większym przeżyciem emocjonalnym oraz coraz wspanialszym artystycznym doświadczeniem.
Chciałbym uniknąć odwoływania się wprost do dokonań innych artystów i porównywać muzykę La Curva Di Lesmo do innych wykonawców. Nie ma takiej potrzeby. Dość powiedzieć, że na płycie dominują brzmienia inne niż te kojarzona z etykietkami „współczesny neo prog” czy „nowoczesny art rock”. Nic z tych rzeczy. Fabio Zuffanti i Stefano Agnini wolą odwoływać się do klasyki i idealnie wpisują się w tradycyjną szkołę włoskiego rocka progresywnego lat 70. Czynią to w sposób przemyślany, wyrafinowany i, co najważniejsze, rozumny. Ich płyta pełna jest finezyjnego, acz nieco oldschoolowego grania i przy bliższym poznaniu zapewnia odbiorcy mnóstwa wspaniałych wrażeń i niekłamanej radości.