Turner, Martin - Written In The Stars

Artur Chachlowski

ImageŻeby nie było żadnych wątpliwości, na pierwszej stronie okładki płyty „Written In The Stars”, pod nazwiskiem Martina Turnera, małą czcionką dopisano: „założyciel grupy Wishbone Ash”. Czy ta oczywista adnotacja była niezbędna? Przecież takiej gwieździe to nie przystoi. Jednakowoż, decyzją sądu Turner nie może używać nazwy założonego w 1969 roku przez siebie zespołu (takie prawo pozostało przy innym członku-założycielu, Andy Powellu). Zważywszy jednak na to, że to pierwszy od 18 lat studyjny materiał, który swoim nazwiskiem firmuje Turner, taka informacja na okładce albumu nie tylko nie przeszkadza, ale od razu wprowadza potencjalnego nabywcę na odpowiednie tory.

O grupie Wishbone Ash i tworzących ją muzykach mało kto dzisiaj pamięta, no może poza starszą generacją słuchaczy i to głównie na Wyspach Brytyjskich. Ten długi przedział czasowy związany z brakiem nowej muzyki Turnera to praktycznie jedno pełne pokolenie. Lecz gdy płytę „Written In the Stars” włoży się do odtwarzacza, to nie ma się już żadnych wątpliwości: prowadzący linie melodyczne duet gitar oraz harmoniczny podwójny wokal są nadal tak charakterystyczne, że nie sposób takiego grania i śpiewania pomylić z jakimkolwiek innym wykonawcą. Oczywiście pod warunkiem, że zna się dobrze dorobek zespołu Wishbone Ash, którego Turner był niepodważalnym ojcem sukcesu. Wszak pamiętne płyty „Pilgrimage”, „Argus”, „Wishbone Four” czy „New England” (wszystkie nagrane z jego udziałem) do dziś uważane są za szczytowe osiągnięcia brytyjskiego rocka pierwszej połowy lat 70.

Album „Written In The Stars” jest bardzo wierny duchowi muzyki Wishbone Ash z tamtego okresu. Myślę, że fani zespołu pokochają tę płytę od pierwszego przesłuchania. I choć wokół Turnera nie ma już dziś dawnych kolegów z zespołu, to tworzący koncertową ekipę naszego bohatera panowie Danny Wilson, Misha Nikolic (to oni odpowiedzialni są za to charakterystyczne brzmienie duetu gitar prowadzących) oraz grający na perkusji Tim Brown spisali się doprawdy znakomicie pomagając Turnerowi w nagraniu płyty wybornej, wyśmienitej i wysmakowanej, po prostu z dużym znakiem dobrej jakości. W niektórych przypadkach, jak na przykład w jednym z najlepszych utworów na płycie, „Falling Sands”, byli nie tylko akompaniatorami, ale też i współkompozytorami materiału, który idealnie wpisuje się w nurt tradycyjnego classic rocka.

Od pierwszych dźwięków instrumentalnej uwertury „The Big Bang”, poprzez przecudowne kompozycje „Written In The Stars”, „Vapour Trails”, przepełnioną gitarowym rozpasaniem piosenkę „The Lonely Star”, wspomnianą już „Falling Sands’, przebojową „Pretty Little Girls”, porywającą kompozycję autorstwa Raya Hatfielda „Mystify Me” aż po finałową eksplozję space rocka podszytego orkiestrową aranżacją żywcem wyjętą z przełomu lat 60. i 70. w „Interstellar Rockstar” mamy tu do czynienia z eleganckim, stylowym i melodyjnym gitarowym graniem przepełnionym lekką nutą nostalgii za subtelnym bluesrockowym brzmieniem.

Stylowy, elegancki i wysmakowany to album. Trudno wyobrazić sobie wspanialsze przypomnienie o sobie i swojej niezaprzeczalnej klasie przez Martina Turnera.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!