Ten pochodzący z Argentyny zespół zwrócił na siebie uwagę już w ubiegłym roku, kiedy to wydał płytę „Apocalypse Of The Mercy”, na której zaprezentował się jako kontynuator tradycji rocka neoprogresywnego ery początków grupy Marillion. Zresztą członkowie Bad Dreams nigdy nie ukrywali fascynacji twórczością wykonawców, którzy przed laty wyznaczały kierunki, w jakim podążał progresywno-rockowy gatunek. Wystarczy wejść na ich facebookowy profil i tam wyczytać można, że ‘inni lubiani artyści’ to: Genesis, Peter Gabriel, Phil Collins, Mike Rutherford, Steve Hackett, Tony Banks, Chester, Pink Floyd David Gilmour, Yes, Emerson Lake and Palmer, King Crimson, Marillion, Steve Rothery, Fish, Rush… Powiem szczerze: tak właśnie jest. Z dużym naciskiem na grupę Marillion.
Na nowej, wydanej pod koniec listopada br., płycie zatytułowanej „Deja Vu” zespół Bad Dreams poszedł jeszcze dalej. Do nagrań zaprosił… Steve’a Rothery’ego, który długim i efektownym solo upiększył finał tytułowej kompozycji. I trzeba przyznać, że z całą pewnością utwór ten dla sympatyków neoprogresu będzie prawdziwą muzyczną perłą. Nawiązań do wczesnych lat grupy Marillion (a tym samym i Genesis) jest więcej: posłuchajcie końcówki utworu zatytułowanego… „A Trick Of The Wind”. Końcowe solo wykonane na moogu to głęboki ukłon w stronę Marka Kelly i Tony’ego Banksa (kłania się „The Cinema Show”). Akustyczne gitarowe dźwięki w „Moonlight” to z kolei muzyczny hołd złożony Hackettowskim „Horyzontom”. Zresztą cała płyta wypełniona jest takimi genesisowsko-marillionowskimi klimatami. Choć nie tylko nimi. Bo Bad Dreams nie jest grupą bezmyślnych naśladowców. Mnie osobiście za serce chwycił smyczkowo-orkiestrowy aranż kończącego płytę nagrania „Frida”. Podobnego zabiegu nie przypominam sobie ani na płytach Genesis ani Marillion. Duży plus za ten utwór, a także za klimatyczny charakter i fortepianowy wstęp (a także genialne gitarowe solo!) kompozycji zatytułowanej „Song For Augusto”. Zresztą na próżno szukać na tej płycie słabszych utworów. W dodatku „Deja Vu” jest płytą stosunkowo krótką (trwa ona niewiele więcej niż tradycyjne „winylowe” 40 minut), kompozycje są zwięzłe i bardzo melodyjne, trwają po 5-8 minut i dzięki temu całego albumu słucha się z przeogromną przyjemnością.
Nowa płyta grupy Bad Dreams jest kolejną miłą niespodzianką kończącego się roku. Dlatego chylę czoła przed Jorge Tenesinim (instrumenty klawiszowe), Gabrielem Agudo (wokal), Alexem Calverą (gitara basowa), Arielem Trifunoffem (gitary) i Fernando Cornejo (perkusja). Nagrali album więcej niż przyzwoity, który z przyjemnością zapisuję na swoją prywatną listę ulubionych płyt 2016 roku. Ciekawe tylko czy marka Argentyńczyków, działających przecież na rubieżach progrockowego świata, tak mocno podbudowana tą udaną płytą, przebije się do świadomości europejskich, w tym także polskich, słuchaczy? Niedobrze by było, gdyby tak się nie stało.