Świt rozwijał bladoróżowe latawce chmur. Na widnokręgu balansował blask słońca przytłumionego rozwianymi strzępkami obłoków. Wielka kulista latarnia wynurzała się zza grani horyzontu. Przedziwna to pora na pisanie recenzji, lecz poranek daje możliwość całkowitego skupienia na muzyce i barwach budzącego się świata. Można wtedy wtulić się w każdy dźwięk jak w welwetowy szal. Scalić się z nutami drżącymi lekko, przypominającymi rosę osadzoną na pajęczynie, z kawałkami nieba i poezją ukrytą w słowach.
Czekałam na ten album niecierpliwie, lecz chwila pierwszego odsłuchu musiała być szczególna. Bo to niezmiernie ważna płyta. Motorem napędowym do jej stworzenia była pamięć o niepowtarzalnej osobie, jaką był Eric Bouillette.
Odszedł po nierównej walce z rakiem trzustki w sierpniu ubiegłego roku, pozostawiając w bezgranicznym smutku rodzinę, przyjaciół i fanów. Pozostała pamięć, wspomnienia i muzyka. Zarówno ta tworzona z Nine Skies, z którym był związany od samego początku, jak i z innymi zespołami, jak The Room, Imaginaerium, Nova Cascade, Dryfting Sun czy Solace Supplice.
Nine Skies powstało w Nicei jako dziewięcioosobowy team grający dźwięki inspirowane rockiem, muzyką progresywną, klasyczną i jazzem. Debiutancki album „Return Home” ukazał się w listopadzie 2017 roku, na drugi - „Sweetheart Grips” - trzeba było poczekać dwa lata (2019). Trzecia płyta o krótkim tytule „5.20” pojawiła się w 2021 roku (jej edycja specjalna została wydana w 2022r.). Zespół wydał też album „Live @ Prog en Beauce” w 2021r.
Najnowsze dzieło Nine Skies miało premierę 18 września tego roku. „The Lightmaker” jest godzinnym konceptem stworzonym w gronie przyjaciół, którego trzon stanowią Anne-Claire Rallo (instrumenty klawiszowe, teksty), Alexandre Lamia (gitary, fortepian) i David Darnaud (gitary), którzy założyli grupę wraz z Ericem Bouillette i działają w niej do dzisiaj. Dobrze znanym z poprzednich płyt jest też odpowiedzialny za wokal w utworze „The Architect” Achraf El Asraoui. Nowymi członkami francuskiej formacji są panowie Alexis Bietti (bas) i Johnny Marter (perkusja). Lista zaproszonych gości jest imponująca: Riccardo Romano, Martin Wilson, Adam Holtzman, Arnaud Quevedo, Laura Piazzai, Kristoffer Gildenlow, Charlie Bramald, Marco Minnemann i John Mitchell.
Koncept opowiada historię Rudy’ego, który żyje swoim 1001. i ostatnim życiem. W ośmiu odsłonach powracają obrazy jego przeróżnych wcieleń, każdy utwór to kolejna odwrócona karta tarota, to inna egzystencja. Anne-Claire, pianistka i autorka warstwy lirycznej, ukazuje skomplikowaną strukturę ludzkiego wnętrza. Poszczególne piosenki są niczym porty pełne wspomnień, retrospekcji i uczuć. Każda z nich jest całkowicie odmienna, zawiera inne emocje i nastrój. Wspólnym mianownikiem jest postać głównego bohatera tej niezwykłej opowieści. Teksty przepięknie harmonizują z warstwą dźwiękową, są natchnione i poetyckie. Nic dziwnego, gdyż Anne-Claire Rallo ma na swoim koncie już kilka tomików urzekających wierszy. Nie jest to koniec jej artystycznych talentów. Miałam okazje podziwiać wyborne prace plastyczne, jakie wyszły spod jej ręki. Dlatego brała czynny udział w zaprojektowaniu szaty graficznej nowego albumu. Towarzyszyli jej w tym Alexandre Lamia i Steve Anderson. Okładka robi niemałe wrażenie. W jej centrum znajduje się sylwetka mężczyzny przemierzającego bezkresne pole kwitnących maków. To niezmierzone, pąsowe morze prowadzi go w stronę gór połyskujących światłem. Jest ono niczym nadzieja rodząca się pomimo złowrogich, stalowych cumulusów opasujących niebo. Można się domyślić, że to postać bohatera konceptu – Rudy’ego. To jego wędrówka przez kadry wspomnień, przez kalejdoskop ułożony z fragmentów kilku żywotów.
Płytę „The Lightmaker” otwiera utwór instrumentalny „Intro: An Fanai” - krótki, delikatny, budujący nastrój tajemniczości. Szum wiatru zaplątuje się w sennym motywie wypływającym spomiędzy strun gitary klasycznej, potem cichnie i znika…
To czarowny wstęp do „The Explorer” - nasączonej ekspresją kompozycji z wokalem Riccardo Romano - klawiszowca RanestRane, zespołu Steve’a Rothery’ego, The Dave Foster Band oraz frontmana własnej formacji Riccardo Romano Land. Wcielił się on w postać Rudy’ego - Odkrywcy. Z aktorską precyzją oddaje on dramatyzm każdej frazy i dźwięku, układa mozaikę kontrastujących ze sobą barw, maluje obrazy wspomnień i uczuć. Jego głos potrafi zmieniać się jak kameleon. Jasny tenor przechodzi w mroczne rejestry, by za chwilę być szeptem. Niesamowita aranżacja, zmiany tempa, wartka sekcja rytmiczna i ciekawe linie basu przekształcają tę piosenkę w progresywny diament. To wyjątkowy utwór, także z innego powodu. Na gitarze akustycznej zagrał tu Eric Bouillette. Rudy w tym wcieleniu ciągle podąża do przodu, jest w nim niepokój, chęć odkrywania świata i siebie…
„I keep staying on couse. Inside and outside of me. Always the same, always changing. The eternal dance of the sea. I am the explorer...”.
„The Dreamer” ozdobił swoim głosem wokalista zespołu The Room - Martin Wilson. Symfoniczne tło przekształca się w gitarowe arpeggia i schowany w tle fortepian. Bas śpiewa swój własny, mroczny temat. Charyzmatyczny wokal splata się z roztańczonym tłem i gitarą akustyczną. Klawisze przenikają sieć tkaną skrzętnie przez talerze i eteryczne bębny. Na deser otrzymujemy przepiękną, rozbudowaną solówkę, która rozbrzmiewa do samego finału. Poetycki tekst nasycony jest oddechem naszego bohatera. Tym razem na szlaku wędruje Rudy - Marzyciel z głową pełną chmur i gwiazdami w oczach:
„I used to talk to the moon. My feelings painted on a lake. Moving reflections of voices coming from odd ages. The waltz of dusk and dawn, a light that I pass.The shadows I face alone ahead of the mass...”. Zadaje on jednak refleksyjne pytanie: „But what becomes of the dreamer, once delusion is over? But does it really end, really end my friend?”.
„The Chaotic” to całkowicie nowa karta muzycznego tarota. Dynamiczne metalowe riffy, mocna sekwencja basu, wyrazista perkusja podkreślają scenicznie narysowany duet Laury Piazzai i Arnauda Quevedo. Rozmarzone klawisze przerywają dialog wokalny. Swoje improwizacyjne umiejętności zademonstrował tu kolejny gość - Adam Holzman. Utwór kończy znakomite solo Davida Darnauda wsparte na rusztowaniu stworzonym przez tandem Bietti - Marter. Rudy zabiera nas tym razem do świata, w którym nie wie co jest prawdziwe, a wirtualna rzeczywistość zjada po kawałku nasze człowieczeństwo. To jak życie w matriksie. Trudno rozpoznać co jest realne.
Aby uświetnić kolejną kompozycję zaproszono Kristoffera Gildenlowa - znakomitego gitarzystę, basistę, kompozytora i wokalistę (Pain of Salvation, Kayak, Philosophobia, Harmony, Dark Suns). Jego mroczny głos cudownie pasuje do klimatu „The Lost”. Dostojny dźwięk dzwonów wprowadza aurę tajemniczości. Gitara akustyczna splata się ze śpiewem w niskich rejestrach, z przyciszoną recytacją, nasyca się mocą, by przejść eteryczną mutację w chaos sprowokowany przez sekcję rytmiczną. Warstwa liryczna jest kompatybilna z muzyką: „My heart is heavy in this cold winter. I am a wanderer. I am nobody. I’m lost...”.
„The Wanderer (Interlude)” utrzymuje atmosferę pełną niepokoju i mroku. Wypełniają go brzmienia gitary i nieco kakofoniczne dźwięki wokalizy wykonanej przez chór złożony z kilkudziesięciu członków, których lista została umieszczona wewnątrz książeczki.
W „The Haunted” zaśpiewał znany dobrze z Ghost Of The Machine i Nova Cascade - Charlie Bramald. Głos Charliego potrafi urzekać swoją barwą i skalą. Szczególnie w wysokich rejestrach ma niesamowity blask i dźwięczność. Eteryczna lekkość i rozkołysany rytm ulegają subtelnym zmianom, tak jak uczucia, jakie odczuwa Rudy pod postacią „Nawiedzonego”. Raz gości w jego sercu radość i błogi spokój, za chwilę dominuje strach i niepokój. Fale emocji płyną w takt muzyki i upływających dni życia, z których każdy jest niepowtarzalny:
„I feel like a mystery box floating on the violent shores of life. Overwhelmed by waves of feelings, unable to reach illusion of comfort. When the blade of anguish comes too close to our dreams. We become as fragile as a lonely heart...”.
Ostatnia karta tarota ukrywa jeszcze jedno wcielenie Rudy’ego. „The Architect” to utwór kończący epicką podróż, w którą nas zabrał zespół Nine Skies. Wokalnie udziela się tu Achraf El Asraoui. Spokojne motywy gitarowe, szemrząca perkusja, klawiszowe subtelności układają muzyczne puzzle ostatniego rozdziału opowieści. Mamy tu wspaniałych gości w osobach Marco Minnemanna (zasiada w tym utworze za zestawem perkusyjnym) oraz Johna Mitchella. Jego cudowne solo gitarowe jest symbolicznym zamknięciem bramy żywota tego, który tworzył i budował.
„I spent my life building, filling like an irrational fear of the void, but is all this real? What will remain when I’m gone? Feeling, illusions, truth, meanings, delusions… Aren’t we all the same? Are we so different in the end? Why give us the ability to feel if life has no meaning? Why have emotions inside waves of absurdity?”.
Takimi pytaniami kończy się ostatni rozdział tej opowieści, wielowątkowej i pięknej. Stworzonej z mozaiki dźwięków i poezji. Misternie utkanej na krosnach wiatru, dotykającej dalekich galaktyk i granic wszechświata. Nieśmiertelnej jak ludzka pamięć. Bo muzyka jest wiecznością…