Turbo, Nonamen, Crowd – Rotunda, Kraków, 24.01.2014
W mroźny styczniowy wieczór, po dłuższej przerwie, w Rotundzie miał miejsce koncert legendy polskiego metalu – zespołu Turbo. Jednakże zanim przyszła pora na główną gwiazdę, w formie supportu wystąpiły dwa zespoły. Występy zostały zapowiedziane przez przedstawiciela Krakowskiej Sceny Muzycznej, który w trakcie krótkiej przemowy rzucił w stronę publiczności kilka fantów w postaci toreb, koszulek z logo Krakowskiej Sceny Muzycznej oraz płyt-składanek.
Tuż po 20-tej na scenie pojawił się zespół Crowd – zwycięzca konkursu na support. Żywiołowe osobowości wokalisty Piotra ‘Kozy’ Sobczaka oraz drobniutkiej i niepozornej, aczkolwiek obdarzonej niezwykłymi możliwościami głosowymi wokalistki - Anki Jędruch robiły niesamowite wrażenie. Niestety nieco gorzej było z oświetleniem oraz nagłośnieniem. Nie tak dawno wydana EP-ka tej kapeli brzmi ciekawie, jednak dźwiękowiec popsuł nieco ten nastrój i podczas występu większość utworów brzmiała moim zdaniem zbyt hałaśliwie. Nie przeszkadzało to zgromadzonym na sali osobom w pogowaniu. W repertuarze koncertu znalazł się także utwór polskojęzyczny pt. „Szatan”. Koncert, podobnie jak EP-kę, kończył utwór „Row”.
Po tym krótkim występie publiczność zobaczyła zespół Nonamen. Miałem już okazję parokrotnie uczestniczyć w ich koncertach. Tym razem grupa wystąpiła w stałym składzie, tzn. z właściwym basistą. Po krótkim wstępie muzycy rozpoczęli od wykonania utworu „Sleepingfail”. Wydana wcześniej EP-ka była reprezentowana przez nagranie „Black Mountains”. Resztę występu stanowiły kompozycje przygotowywane z myślą o debiutanckim albumie. Warto wspomnieć, iż zespół Nonamen niebawem wchodzi do studia w celu jego zarejestrowania. Wokalistka, Edyta Szkołut, jak zawsze żywiołowo zachowywała się na scenie. W pewnym momencie rzuciła w stronę publiczności… bilety na koncert Blaze’a Bayleya. Warto poczekać na efekty prac kapeli nad płytą, gdyż kompozycje grane na żywo brzmią obiecująco. Nonamen zaprezentował wyłącznie własny autorski repertuar, chociaż… mogli jeszcze wykonać swój popisowy numer - „Master Of Puppets”.
I wreszcie tuż przed godziną 22-gą przyszła pora na główną gwiazdę wieczoru, czyli zespół Turbo. Skład tej grupy zmieniał się na przestrzeni lat, a od połowy 2007 roku rolę wokalisty pełni Tomasz Struszczyk. Wcześniej miałem okazję oglądać i słuchać Turbo w 2001 roku w klubie Miasto Krakoff (obecnie The Stage). Stąd miałem teraz okazję porównać jak bardzo kapela zmieniła się na przestrzeni lat. Najbardziej zauważalną zmianą, poza zaprezentowanym repertuarem, był fakt, iż koncert w Rotundzie trwał dłużej i skończył się dużo później niż ten sprzed 13 lat. O ile wtedy wykonywany repertuar bazował przede wszystkim na „Kawalerii Szatana”, z pojedynczymi utworami z pozostałych (lecz nie wszystkich) płyt, o tyle obecnie został zaprezentowany bardziej przekrojowy materiał. Ponieważ obecnie promowany jest album „Piąty żywioł" , to właśnie muzycy zagrali całkiem sporo jego zawartości. Na pierwszy ogień poszły „Myśl i walcz” i „Przebij mur”. Następnie wrócono do poprzedniej płyty utworem „Na progu życia”. Ja osobiście za ostatnimi płytami grupy Turbo zbytnio nie przepadam, gdyż uważam, iż to już nie jest ta sama kapela, co kiedyś. Podczas występu Turbo publiczność bawiła się bardzo dobrze. Sporo było przypadków pogo i crowd-surfingu. Udanym powrotem w lata osiemdziesiąte był utwór „Kometa Halleya”. Z tą kompozycją wokalista poradził sobie całkiem nieźle. Nieco słabiej wypadł w „Przegadanych dniach” z debiutanckiego albumu. W pewnym momencie Struszczyk poruszał się po scenie na bosaka. Po tej krótkiej podróży w czasie nastąpił powrót do ostatniej płyty. Najpierw panowie zagrali krzykliwy, anglojęzyczny „This War Machine”, a potem „Serce na stos”. Po tych kompozycjach Wojciech Hoffmann zmienił gitarę elektryczną na akustyczną i zespół zagrał „Jaki był ten dzień”. W ostrzejszym fragmencie utworu Wojciech powrócił do gitary elektrycznej i w pewnym momencie ciekawym widokiem były… dwie gitary w rękach muzyka (przy czym akustyczna z przodu). Podczas tego wykonania jeden ze śmiałków uprawiał stage diving, przez co stanie pod samą sceną było trochę niebezpieczne. Utwór „Już nie z tobą” też porwał publiczność. Później zagrano „Noc już woła” i „Może tylko płynie czas”. Na szczęście nie trwało to długo, gdyż „Dłoń potwora” rozpoczęła kolejną podróż w lata osiemdziesiąte. Niestety kompozycje śpiewane oryginalnie przez Grzegorza Kupczyka, teraz niezbyt dobrze prezentują się w wykonaniu Tomasza Struszczyka. Lepiej pod tym względem było z „Mówili kiedyś”, gdyż oryginalnie był on śpiewany przez Piotra Krystka, którego barwa głosu w początkowym okresie istnienia Turbo niezbyt odbiegała od tej, której właścicielem jest Tomasz. Niestety na kolejnym utworze - „Ostatni wojownik” - bardzo się zawiodłem. Przede wszystkim Mariusz Bobkowski grał twinem tak, jakby to była kompozycja deathmetalowa. Odniosłem wrażenie, że Mariusz kompletnie nie trzyma rytmu, tylko łoi trzy razy szybciej, niż uderza pałkami w bębny i blachy. Zespół sobie, perkusista sobie. Dodatkowo wykonanie tego nagrania totalnie „położył” Tomasz Struszczyk, który zamiast wykonać go tak, jak to czynił w przypadku „This War Machine”, próbował śpiewać czysto technicznie. Niestety w ten sposób sprofanowano jedną ze sztandarowych kompozycji zespołu. Lepiej było z drugą częścią „Kawalerii Szatana”, ale zagrany na zakończenie głównego setu „Żołnierz fortuny” zespół także trochę „położył”.
Bisy wypełniły już wyłącznie starsze kompozycje zespołu. Najpierw wybrzmiała długo oczekiwana sztandarowa pozycja zespołu - „Dorosłe dzieci”, a po niej „Sztuczne oddychanie”. Patrząc na setlistę wydawałoby się, że to już koniec koncertu, jednak nagle na scenie pojawili się: Wojciech Hoffmann i Tomasz Struszczyk. W duecie zagrali „Lęk” - bonusowy utwór z płyty „Awatar”, a potem, gdy reszta muzyków ponownie weszła na scenę, to na wielokrotne i usilne prośby publiczności zagrano kompozycję Zbigniewa Hołdysa - „Fabryka keksów”. Ponieważ oryginalnie śpiewał ją Piotr Krystek (choć była ona przeznaczona do wykonania przez Halinę Frąckowiak, której to pierwszy skład Turbo towarzyszył podczas trasy koncertowej), a potem wielokrotnie Grzegorz Kupczyk, to dla posiadaczy boxu „Antologia” była okazja do sprawdzenia, jak obecny wokalista z nią sobie poradzi. Poradził sobie dobrze. Generalnie repertuar koncertu okazał się być bardzo przekrojowy, lecz ominięto całkowicie materiał zamieszczony na albumach: „Epidemie”, „Dead End”, „One Way” i „Tożsamość”.
Po koncercie była okazja do spotkań z muzykami, robienia wspólnych zdjęć i pozyskiwania autografów. Niestety, kolejny raz powtórzę apel do miłośników napojów wyskokowych: jeśli chcecie spożywać alkohol, to albo w mniejszej ilości, albo róbcie to poza koncertem. Nie przeszkadzajcie innym w odbiorze muzyki. Widok leżących lub ledwie trzymających się na nogach pijanych pseudofanów do ciekawych nie należy.